12 grudnia 2015

Schooting Star: Memento Mori


Tytuł: Schooting Star
Paring: JongHo
Gatunek: Smut/Angst/Supernatural
Ścieżka dźwiękowa: Kim Jong Hyun – Elevator
               
Część IV – Memento Mori
               
Obudził mnie jęk wyłamywanych drzwi. Poderwałem się gwałtownie i spostrzegłem nad sobą Jong Hyuna, wpatrzonego w okno. Był spokojny, jakby nic nie usłyszał. I ubrany. Stał do mnie bokiem z rękoma w kieszeniach wyprasowanych w kant spodni. Przyglądałem mu się przez chwilę, jednak nie zwracał na mnie uwagi. Przełknąłem ślinę, słysząc przytłumione odgłosy dobiegające z holu.
– Jong Hyun? – Zacząłem, jednak zignorował mnie.
Podniosłem się z trudem, czując przeszywający ból u dołu pleców. Skrzywiłem się, zagryzając przy tym wargi. Mimo tego, co zrobiły z moim ciałem nasze nocne ekscesy podniosłem się i zacząłem zbierać z podłogi swoje ubrania. Nie pamiętam, jakim cudem znalazły się w jego sypialni, skoro skończyliśmy na biurku w bibliotece. Ubrałem się pospiesznie na tyle, na ile pozwalały mi obolałe kończyny. Dopiero, kiedy ostatni guzik wymiętej koszuli został zapięty obrócił się do mnie. To, co zobaczyłem w jego oczach sprawiło, że zamarłem z przerażenia. Nigdy nie były tak puste, jak w tamtej chwili. Zmarszczyłem brwi, podchodząc do niego niepewnie.
– To Inkwizycja – powiedział ze spokojem, zanim zdążyłem o cokolwiek zapytać. Czknąłem zaskoczony, co wywołało na jego ustach nikły uśmiech rozbawienia. Szybko jednak przygasł, co nie przyniosło mi spodziewanej ulgi. W tamtej chwili poszczyciłbym się nawet tymi jego wstrętnymi uśmiechami, które wzbudzały we mnie wściekłość.
– Przyszli po mnie – dodał, jakby czytał mi w myślach, a przecież zdążyłem tylko otworzyć usta. Nawet nie wiedziałem, o co chcę go zapytać. Westchnął i przeczesał palcami białe włosy. Zachowywał się tak, jakby myszkujący po jego hotelu ludzie byli tylko nieproszonymi gośćmi, których musi strawić z ogromną niechęcią. Spojrzałem na drzwi zastanawiając się ile czasu im zajmie wejście tutaj. Poczułem, jak mnie do siebie przyciąga i odruchowo wyciągnąłem dłonie, by go objąć, kiedy drzwi rozsypały się w drzazgi. Wydałem z siebie zaskoczony okrzyk czując na szyi jego ugryzienie, tym razem nie pieszczotliwe, ale mocne i bolesne, przez co po mojej skórze popłynęła stróżka krwi.
Moje wyciągnięte ręce musieli odebrać, jako chęć odepchnięcia od siebie Jong Hyuna, bo rzucili się na niego wykrzykując do siebie coś po łacinie. Lub starogrecku, nie byłem pewny. Oderwali nas od siebie z niemałym trudem. Potknąłem się o własne nogi lądując na ziemi. Jakiś zakapturzony mężczyzna pochylił się do mnie, pytając o coś. Pokręciłem powoli głową, nie słysząc go. Wpatrywałem się zaszokowany w Jong Hyuna, który szarpał się z dzikim błyskiem w oczach. Gdybym go nie znał pomyślałbym, że naprawdę bardzo chce się na mnie rzucić, aby rozerwać mi gardło. I szczerze mówiąc wolałbym poczuć jego zęby zatapiające się w mojej krtani niż widzieć całe to przedstawienie, jakie odprawiał, żeby przypadkiem nikt nie posądził mnie o pełne premedytacji stosunki z Demonem.
– Zabierzcie go do Akuszerki! – Zawołał ktoś władczym tonem, wskazując przy tym na mnie.
Szarpnąłem się niecierpliwie, jednak silne palce trzymały mnie za ramiona. Mogłem tylko pokręcić głową na znak, że nie chcę. W ustach zaschło mi do tego stopnia, że nie mogłem wykrztusić z siebie słowa. Zresztą nawet gdybym mógł, co miałbym powiedzieć? Zostawcie go, to mój kochanek? Spłonąłbym na stosie za herezję lub sczezł w lochach kościoła zapomniany przez ludzi, a co dopiero przez Boga.
Zabrzęczały kajdany i Jong Hyun jęknął z bólu. Wzdrygnąłem się słysząc syk palonej skóry. Spojrzałem na poświęcone srebro czując się tak, jakby to mnie właśnie zakuli, a nie jego. Odetchnąłem drżąco, spuszczając głowę. Łudziłem się, że uwierzyli w moją ulgę, jaką pozornie poczułem. Czułem jedynie obrzydzenie do samego siebie.
Podniosłem się posłusznie, zaciskając dłonie w pięści. Wcisnąłem je do kieszeni chcąc ukryć ich drżenie. Zrobiło mi się słabo, gdy tylko wyszliśmy na zewnątrz. Rozejrzałem się, szybko jednak się za to karcąc. Zawsze przychodziłem tunelem. Hotel, a właściwie jego ruiny, bo zachodnie skrzydło było doszczętnie zniszczone, stał w starej części lasu, gdzie nikt się nie zapuszczał. Sam nie odważyłbym się tu wejść. Nie chciałem, by rozerwał mnie któryś z Lykanów, gdybym zbezcześcił ich terytorium. Teraz jednak wszystko wyglądało inaczej. Wielki Mistrz podążał na czele powiewając długą szatą, a za nim szło dwóch jego parobków, prowadzących Jong Hyuna. Otaczali go z każdej możliwej strony, by nie mógł uciec gdyby przyszła mu na to ochota. Nie widziałem z bliska kajdan, jednak ze słyszenia wiedziałem, co na nich się znajdowało. Runy uniemożliwiały rozerwanie poświęconego srebra, a ucieczka była niemożliwa. Wzmożona ostrożność jednak wcale mnie nie zdziwiła.
– Długo cię więził? – Usłyszałem za sobą szorstki głos. Ton, jakim zwrócił się do mnie młody mężczyzna mówił jasno, że domaga się odpowiedzi. Wzruszyłem niepewnie ramionami i zaraz pokręciłem głową równie powolnie.
– Nie wiem, panie. Niewiele pamiętam… – Mruknąłem cicho, co nie było tak do końca kłamstwem. Spojrzałem po raz kolejny na Jong Hyuna, który szarpał się warcząc coś wściekle w tylko sobie znanym języku. Gdybym chciał powtórzyć to, co usłyszałem najprawdopodobniej połamałbym sobie przy tym język.
Poczułem, jak męska dłoń popycha mnie, bym szedł dalej. Nie protestowałem, stawiając kroki na leśnej ściółce. Stare drzewa jęczały cicho, jakby chciały się poskarżyć lub co najmniej opowiedzieć, czego były świadkiem za swych lat świetności. Zaschło mi w ustach i modliłem się w duchu, by nikt mnie o nic nie pytał. Myliłem się. Mężczyzna trzymał mnie uciążliwie za ramię i wypytywał o najdrobniejsze szczegóły. Odnosiłem wrażenie, że nie do końca wierzył w moją opowieść. Szczególnie, że byłem zbyt zaabsorbowany Jong Hyunem, którego wpychali siłą do wielkiej, metalowej klatki, w jakiej przewoziło się niewolników. Mnie za to wcisnęli do powozu jednego z Inkwizytorów. Z ulgą przyjąłem zakończenie dyskusji. Mogłem pogrążyć się w myślach i zadręczać nimi bez obaw, że ktoś mi przerwie.

Jak to się stało, że zostałem kochankiem Jong Hyuna? Prawdę mówiąc naprawdę nie pamiętałem. Od początku rozmawialiśmy ze sobą w bardzo rozwiązły sposób snując aluzje. Droczył się ze mną, wielokrotnie. A ja nie zamierzałem mu pozwolić na wygranie jakiejkolwiek potyczki słownej. W pewnym momencie po prostu posunęliśmy się za daleko… I tak już zostało. Jin Ki podejrzewał, że utrzymuję stały kontakt z Jong Hyunem. Widywał go bardzo często w moim pubie. Wypytywał i nie podobało mu się to. Bardzo często usiłował nawiązać ten temat, jednak zbywałem go za każdym razem, aż wreszcie ustaliłem z Demonem, że lepiej będzie, jeśli naszą „znajomość” utrzymamy w tajemnicy.
Rozumiałem, dlaczego to robił. Przypuszczałem, że w ten sam sposób przebiegała jego znajomość z Ki Bumem. Cieszyło mnie to… Nie mówiłem mu o tym, ani nie poruszałem tego tematu, bo zazdrościłem mu tego, że Ki Bum zechciał jego, nie mnie. Zależało mi na nim. Nadal trudno było mi pogodzić się z myślą, że już go nie widuję, dlatego bałem się rozpoczynać rozmowę, podczas której padłoby to imię. Z drugiej jednak strony wcale się nie dziwiłem, że mój przyjaciel tak łatwo wpadł w sidła Jong Hyuna. Ja również nie mogłem mu się oprzeć.
Z początku myślałem, że nie boi się niczego. Później dotarło do mnie, że nie ufał Jin Ki’emu nie dlatego, że ten był Aniołem. Mój „stróż” miał konszachty z Inkwizycją. Wiedziałem o tym od dawna, jednak dopiero po jakimś czasie zrozumiałem, dlaczego dla mojego kochanka to było takie istotne. Przynajmniej tak mi się wydawało… Jin Ki nadal usiłował mnie przekonać, bym nie zawierał z nim żadnych paktów. Swego czasu sporo mi o tym opowiadał, więc zdawałem sobie sprawę z tego, że jeśli dojdzie do cielesnego zbliżenia między mną, a Demonem będę stracony, ale przecież Jong Hyun do niczego mnie nie zmuszał.
Prawdę mówiąc czasami miałem wrażenie, że mnie kocha. Prawdopodobnie nadal miałem w sobie coś z ludzkiej naiwności. A raczej na pewno, jednak często z zachowania Demona mogłem wnioskować, że żywi do mnie głębsze uczucia. Odnosiłem wrażenie, że Jong Hyun nie chciał, aby mój przyjaciel (nadal zależało mi na nim, chociaż odkąd zacząłem spotykać się z białowłosym stał się bardziej wrogo nastawiony do nas obu) nie doniósł nieodpowiednim władzom o tym, co się działo. I teraz, siedząc u Akuszerki, która badała mnie pod tylko sobie znanym kątem miałem ogromny żal do samego siebie. Winiłem się za naiwność i łatwowierność, bo zdradziła mnie osoba, której ufałem najbardziej odkąd tylko pamiętam.

Wisiał w kajdanach, klęcząc na brukowanym dziedzińcu. Gdybym widział jego twarz mógłbym powiedzieć czy miał zamknięte oczy lub czy wyraz jego twarzy wyrażał grymas, a jeśli tak – jaki. Wyglądał, jakby pogodził się ze swoim losem. Za nic miał kamienie, które co rusz ludzie cisnęli w jego stronę dobierając przy tym najwymyślniejsze obelgi, jakie przyszły im do głowy. Łączyli je w epitety, o których nigdy w życiu bym nie pomyślał. Wydawało mi się, że zrezygnował z bezsensownej walki, zachowując resztki siły na obojętność. Wyglądał, jakby za nic miał ból mimo tortur, jakie przeszedł. Tylko przez wzgląd na to, kim był. Albo kim nie był. Dla mnie to nie miało znaczenia… Czy to dlatego, że po części byłem taki, jak on? „Splugawiony”?
Białe włosy rozrzucone były w nieładzie, zlepione krwią, brudem i wodą święconą. Biała koszula z żabotem była podarta, jakby ktoś w pośpiechu ją rozerwał, byleby tylko dostać się do mleczno czekoladowej skóry, teraz pokrytej licznymi, krwawiącymi pręgami. Musieli chłostać go przy użyciu flagrum1, zwykły bat nie byłby w stanie zostawić po sobie takich ran. Nie znałem się na tym, jednak słyszałem od Onew, jakiego rodzaju chłost używają Strażnicy.
Dostrzegałem fioletowo-zielone plamy na mięśniach, i nierówno falującą klatkę piersiową, która opadała i unosiła się płytko. Kolejny kamień przeciął powietrze ze świstem i uderzył głucho w skroń mężczyzny, przez co zachłysnąłem się powietrzem zupełnie tak, jakbym to ja nim dostał. Zacisnąłem drżące usta w wąską kreskę, kiedy odchylił głowę, a ja dostrzegłem grymas bólu. Jakim cudem w przeciągu jednej nocy człowiek może tak zmizernieć. Już wcześniej Jong Hyun miał wydatne kości policzkowe. Teraz jednak wyglądał jak uosobienie śmierci z opowiadań duchownych.
Chciałem do niego podejść, żeby otrzeć kapiącą z ran krew. Zastanawiałem się, dlaczego do tej pory nikt jeszcze tego nie zrobił. To, że nie był człowiekiem nie czyniło go gorszym. Prawdę mówiąc przeciwnie, był lepszy od całego tego parszywego towarzystwa, które teraz obrzucało go obelgami. Ludzie uważali się za jedynych sprawiedliwych, wierzyli w Boga, oddawali mu hołd, ale zapominali, że to za jego sprawą istniał ktoś taki, jak Jong Hyun. Nawet, jeśli był Demonem, dlaczego jego życie miało być mniej warte od króla czy zwykłego chłopa? Mogłem się założyć, że teraz gdzieś tam, gdzie był bił się w pierś i usiłował przekrzyczeć całą tą wrzawę, by przestali i użyli rozumu, skoro im go dał. Niestety, jego głos nie był tak donośny, jak głos Kościoła, który podporządkował sobie obywateli dla własnych korzyści.
Ktoś w tłumie szturchnął mnie przepychając się do przodu, by cisnąć kolejnym kamieniem w stronę klęczącego w okowach mężczyzny. Kajdany zabrzęczały, kiedy dostał w ramię. Jęknął cicho z bólu, nim na powrót zamarł. Przecisnąłem się bardziej do przodu dostrzegając ziejącą pustką ranę koło obojczyka. Gdzieś za sobą słyszałem rozmowy, z których niewiele potrafiłem zrozumieć. Wyłapywałem poszczególne słowa, które nie trafiały do mnie mimo swojej prostoty. Cieszyłem się w duchu, że całe to przedstawienie, jakie urządziła Inkwizycja z okazji swojego jakże triumfalnego zwycięstwa, przesiedziałem u Akuszerki, która szukała u mnie jakichkolwiek objawów upojenia, które mógł mi sprezentować Jong Hyun. Nieprawdą było to, że mnie uwiódł. Nigdy tego nie zrobił, choć oficjalna wersja była zupełnie inna.
Nigdy nie płakałem. Nawet, kiedy za dziecka wylądowałem u Akuszerki, która nastawiała mi złamane kości, powodując przy tym niewyobrażalny ból. Nie płakałem, trzymając na rękach umierającego brata. Płakałem teraz, mając świadomość tego, że jeszcze kilka godzin temu pieprzyliśmy się w bibliotece, a później kochaliśmy w jego sypialni. Przez cały ten czas dostałem od niego więcej, niż od tego parszywego świata, który usiłował mnie przed nim „uchronić”. Każdy jego dotyk przesączony był czymś niesamowitym. Słowa nie mogły opisać tego, co czułem, kiedy jego palce, będące w stanie zacisnąć się na mojej krtani i bez wysiłku mnie jej pozbawić delikatnie gładziły moje nagie ramię, kiedy leżałem roznegliżowany obok niego. Bezbronny po przebytym orgazmie i zbyt zmęczony, by ewentualnie stawiać opór.
Jakaś kobieta szturchnęła mnie, wytykając białowłosego palcem, pokazując go przy tym swojemu dziecku. Poczułem narastającą złość, a w efekcie pchnąłem ją mocno ramieniem, pozwalając jej wpaść na syna, który obił sobie kolana o bruk. Poczułem uderzenie w okolicach mostka i skrzywiłem się.
– Patrz, jak chodzisz!
Zamachnąłem się pięścią i przyłożyłem mężczyźnie prosto w nos. Trysnęła krew, ale to nie powstrzymało mnie przed zadaniem kolejnego ciosu. Potrzebowałem sobie ulżyć, a to był najlepszy z możliwych sposobów. Ktoś objął mnie od tyłu, ale wyrwałem się i rzuciłem z furią na mężczyznę. Potrzebowałem go kopnąć. Uderzyć albo, chociaż szturchnąć. Zadać mu ból, tylko tyle.
– Uspokój się albo i ciebie tam powieszą! – Warknął mi do ucha Jin Ki, kiedy zaczął mnie ciągnąć w stronę kościoła. Nie chciałem tam iść. Nie mogłem. Nie czułem potrzeby bronić się przed prawdą, jeśli z tego powodu miał cierpieć Jong Hyun. Załkałem ciężko, rozluźniając się w uścisku mężczyzny. Nie miałem już siły na nic.
–  To hipokryzja! – Wydarłem się, zaciskając zaraz szczęki. Poczułem, jak z moich oczu kapią łzy. Jin Ki objął mnie, przyciągając do siebie, a ja tylko mu się poddałem. Bezwładnie pozwoliłem mu się ściskać, uciążliwie kąsając wargi, by nie płakać. Z początku buntowałem się, kiedy przyszedł po mnie do Akuszerki. Było mi głupio, jednak pomyślałem, że to właśnie on sprzedał nas Inkwizycji. Dopiero później dowiedziałem się, że zdążył ostrzec Jong Hyuna, o co bym go nigdy nie posądził.
Spojrzałem w stronę Demona, po którego dłoniach spływały stróżki krwi, sączące się z ran po kajdanach. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a ja podniosłem głowę z ramienia przyjaciela. Najwyraźniej dostrzegł mnie w tłumie. Wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem i jakby zawodem. Poczułem ukłucie w sercu, czując wstyd. Klęczał tam przeze mnie, znosił całe to upokorzenie, żebym nie wylądował obok niego, a teraz jak ostatni szczeniak łkałem w koszulę przyjaciela, wystawiając się Straży jak na tacy. Nie wywinąłbym się z tego. Ale… Nie chciałem. Dlaczego Jong Hyun miał być jedynym, który cierpi przez to, co nas łączyło?
Opuściłem na chwilę wzrok, zamykając oczy. Gdyby nie to, że był przykuty kilkadziesiąt metrów dalej mógłbym przysiąc na własną duszę, że poczułem, jak głaszcze mnie po włosach. Poderwałem się i rozejrzałem dookoła gorączkowo, przeczesując wzrokiem teren. Kiedy spojrzałem na niego ponownie uśmiechał się do mnie sprawiając, że moje serce się rozpadło. Wyginał usta w ten sam, subtelny sposób, jakim obdarzał mnie za każdym razem, kiedy kręciłem się przy nim rozespany na łóżku, jakbym niesamowicie go rozczulał. Nie miałem pojęcia dlaczego, ale wiedziałem, że to pożegnanie.
Usłyszałem krzyk… Nie, to był paniczny wrzask kobiety, która wcześniej, tak jak ja, nie mogła patrzeć na zaistniałą sytuację. W pierwszej chwili nie wiedziałem, dlaczego ta kobieta krzyczała. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że rany na gładkiej skórze płonęły. Dosłownie. Wydobywał się z nich namacalny, szmaragdowo zielony płomień. Tańczył pod kajdankami przybierając na sile. Jong Hyun wyglądał, jakby nie zdawał sobie z tego sprawy, ale to ja byłem w błędzie. On go wywołał. Tylko raz widziałem, jak podpalił stragan z warzywami miejscowego oszusta, który naciągał wszystkich i oszukiwał przy ważeniu. To wtedy się nim zainteresowałem na tyle, by chcieć spotykać się z nim i dowiadywać więcej.
Szarpnął rękami. Łańcuchy ustąpiły z dziecinną łatwością. Towarzyszył temu ogłuszający łoskot. Klecha wybiegający z kościoła wydał z siebie długi, przeciągły dźwięk. Coś pomiędzy krzykiem zaskoczenia, a bólu, kiedy Jong Hyun rzucił się na niego, zatapiając zakończone długimi paznokciami palce w jego krtani, wyrywając ją. Ktoś nieopodal zemdlał, usłyszałem dźwięk wymiocin rozbryzgujących się na kamieniu. Ludzie w popłochu zaczęli uciekać w miarę, jak płomienie przybierały na sile, trawiąc ciała tych, których dopadł Demon. Nie zważał uwagi na to, czyje trzewia wyrywał z ciał. Przynajmniej tak mi się z początku wydawało. Przez oszołomiony umysł przemknęło mi, że oszczędził dziecko, które stało bliżej niż jego matka. Złapał za jej włosy, bez trudu odrywając głowę od tułowia. Wzdrygnąłem się słysząc chrzęst gruchotanych kręgów.
Tylko ja stałem wpatrując się w całe to zajście z niedowierzaniem. Z kościoła wybiegło kilku członków Inkwizycji, a po chwili plac zalała fala mężczyzn odzianych w powłóczyste szaty. Zignorowali mnie, rzucając się do przodu, wykrzykując coś do siebie. Wzdrygnąłem się słysząc zimny, martwy śmiech. Płomienie okalały całą sylwetkę mężczyzny, liżąc jego ciało. Wzdrygnąłem się widząc jego spojrzenie, jakim mnie obdarzył. Uśmiechał się. Tym razem już nie tak delikatnie i czule. To był zimny uśmiech, nie obejmujący pustych oczu, w których płonęły ogniki samozadowolenia.
Żołądek podszedł mi do gardła, gdy zrobił krok w moją stronę. Odruchowo się cofnąłem, chociaż nie powinienem się go bać. Jakaś cząstka mnie mówiła mi, że nie miałem do tego powodów, jednak zdrowy rozsądek nakazywał uciekać. Przypuszczalnie gdyby nie nogi, które wrosły mi w ziemię pędziłbym razem z resztą mieszczuchów, by schować się w swojej norze.
Zakrwawiona dłoń przysunęła się do mojej twarzy. Nie wiedziałem, czego mogę się po nim spodziewać. Zawsze był nieprzewidywalny, chociaż o rzeź nigdy bym go nie posądził. Jednak był Demonem, nie powinno mnie to dziwić. Dotknął palcami mojej skroni, a ja przez chwilę bałem się, że płomienie pochłoną i mnie. Wbrew temu, co sądziłem, były chłodne. Spojrzałem na niego. Obnażył kły w uśmiechu, zaciskając palce na moim gardle. Ściskał je, pozbawiając mnie tchu. Do oczu napłynęły mi łzy, kiedy uświadomiłem sobie, że bezlitośnie mnie dusi. Umysł zasnuł mi się mgłą, a ja próbowałem odciągnąć dłonie mężczyzny od swojej szyi, jednak na próżno. Płomienie dosłownie wyciekały spomiędzy kostki brukowej, pochłaniając nas obu.
– Zabiorę cię ze sobą, my Schooting Star.

~***~

Memento mori - z łacińskiego pamiętaj o śmierci.
Flagrum - rodzaj bicza, stosowanego przez starożytnych Rzymian podczas kary chłosty. Bicz ten, opatrzony rękojeścią (zazwyczaj drewnianą), składał się z trzech dość długich rzemieni, zakończonych metalowymi haczykami, które przy każdym uderzeniu wyrywały cząsteczki ciała i unosiły je ze sobą. Końcówki biczów zawijały się i raniły również przód ciała, choć używano go do chłostania pleców i pośladków skazańca.

~***~

29 października 2015

Married... with Child


Tytuł: Married… with Child
Gatunek: Komedia/Romans/Smut
Paring: MinKey
Ostrzeżenia: Kilka niecenzuralnych słów i odrobina smutu.

- Ki Bum – blondyn zatrzymał się w połowie zdejmowania płaszcza, po czym spojrzał na młodszego niepewnie. – Jong Hyun mi powiedział, że ograłeś go w karty i wyciągnąłeś od niego czterysta dolców.
- Donosiciel – mruknął pod nosem niezrozumiale, jednak najwyraźniej niedostatecznie cicho. Westchnął ciężko, jakby ze zrezygnowaniem, po czym spojrzał na swojego chłopaka, zagryzając dolną wargę. – Min Ho… Przecież jakbym ci powiedział, że wygrałem kazałbyś mi oddać te pieniądze.
- Oczywiście. I masz w tej chwili iść to zrobić.
- Nie mogę! – Jęknął żałośnie, patrząc na niego z niedowierzaniem. – Wyobrażasz sobie, że grasz z kimś w karty na pieniądze, a po wszystkim mówisz Oddaj mi kasę? Poza tym już je wydałem!
- Czego ja się mogłem po tobie spodziewać – prychnął rozdrażniony, krzyżując przedramiona na wysokości klatki piersiowej.
Blondyn przysunął się do niego, układając dłonie na szerokiej klatce piersiowej. Posłał mu uroczy uśmiech, a następnie wyjął niewielkie pudełeczko, wręczając je szatynowi. Choi zmarszczył swoje gęste brwi, uchylając wieczko. Przeniósł zaskoczony wzrok na starszego, który uśmiechał się do niego promiennie w ten swój rozczulający sposób. Momentalnie jego serce zmiękło pod wpływem uroku, którego nie mógł mu odmówić.
- Key, nie zasłużyłem ostatnio niczym na taki prezent…
- Wiem – rzucił bez ogródek, wywołując tym u swojego partnera westchnienie politowania. – Ale pomyślałem, że rzadko ci cokolwiek kupuję.
Patrzył na niego przez chwilę z wahaniem. Zerknął raz jeszcze na zegarek, aż westchnął zrezygnowany i złożył czuły pocałunek na skroni starszego.
- Niech ci już będzie. Jong Hyun będzie miał nauczkę, że nie gra się na pieniądze – powiedział, zamykając pudełko. Ruszył w głąb mieszkania, zostawiając Ki Buma samego. – Chociaż uważam, że taki zegarek jest stanowczo zbyt drogim prezentem, jak na z okazji bez okazji! – Krzyknął, nastawiając w kuchni wodę na herbatę.
- O nie, on jest bezcenny – szepnął Key do samego siebie ze złośliwym uśmiechem, którego nie powstydziłby się nawet najgorszy chochlik. Wyjrzał, by się upewnić, że jego partner jest w kuchni i uchylił drzwi, łapiąc za sporej wielkości pudełko. Rozebrał się do końca, spoglądając pieszczotliwie na nowy, skórzany nabytek, który pogładził opuszkami palców z prawdziwą czułością. – Kosztował tylko trzydzieści dolarów… Moje buty były dużo droższe.

Dzwonek do drzwi wywołał zmarszczkę na idealnie gładkim czole mężczyzny, który siedział wygodnie w fotelu i czytał najnowszy numer Cosmopolitan. Westchnął z politowaniem, spoglądając wyczekująco na szatyna, który pochylał się nad dokumentami. Odchrząknął nawet, jednak nie doczekał się żadnej reakcji. Prychnął rozgoryczony, teatralnie ciskając czasopismem na stolik, po czym podniósł się i podszedł do drzwi, otwierając je zamaszyście. Odebrał od listonosza pocztę, przeglądając ją pobieżnie chcąc się upewnić, że nie przyszło nic do niego.
- To do ciebie – warknął niezadowolony, trzaskając drzwiami. Rzucił rachunki na blat, robiąc obrażoną minę. Opadł na fotel, mrucząc do samego siebie coś niezrozumiałego.
- Wychodzę!
Podniósł wzrok na dziewczynę, która zeszła po schodach tanecznym krokiem. Przystanęła przed lustrem, poprawiając swoje ciemne włosy. Blondyn dostrzegł subtelny makijaż i był pewien, że nie wyniknie z jej wyjścia nic dobrego.
- Dokąd się wybierasz? – Spytał chłodno, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Ostatnim razem, jak wyszłaś tak wyfastrygowana wróciłaś z jakimś farbowanym fanem gothu, który nie potrafił się nawet kulturalnie przedstawić, kiedy już przyszedł do kogoś w gości. Jak Min Ho po mnie przychodził to zawsze babci dawał bukiecik stokrotek i pytał czy może zabrać mnie na spacer albo do kina!
- Został skreślony, bo nie ukłonił się przed panią domu, nie klęknął przed jej obliczem i wolał jej córkę od niej – mruknął szatyn pod nosem, za co został spiorunowany wściekłym spojrzeniem Ki Buma.
- Idę z Simonem do kina. Poza tym nie jest farbowany, to jego naturalny kolor włosów. Min Ho mu otworzył i nie wyglądał jakby miał coś przeciwko, żebym z nim wyszła – dodała, mrużąc swoje ciemne oczy. Założyła ręce na piersi, eksponując w ten sposób swój biust. Zaczęła stukać butem o parkiet, przez co obcas zaczął wydawać ten swój charakterystyczny dźwięk.
- Ale ja miałem! – Warknął, spoglądając na swojego partnera, który obecnie był zajęty liczeniem czegoś na kalkulatorze. – Nie lubię go. Wygląda na takiego, który ciąga cię po najgorszych spelunach i chce tylko jednego.
- Nie przesadzaj, jest w porządku – westchnęła cierpiętniczo, opuszczając ręce wzdłuż boków. – Zabiera mnie na koncert w przyszłym tygodniu, nie będzie mnie przez weekend.
- O nie! – Fuknął od razu, wbijając w dziewczynę nieznoszące sprzeciwu spojrzenie. – Nigdzie z nim nie pojedziesz!
- A założysz się? – Spojrzała na niego hardo, wytrzymując to spojrzenie. – Już kupił bilety, a to ma być prezent na moje urodziny. Nie mam siedmiu lat, tylko siedemnaście. Kiedy przyjmiesz do wiadomości, że spotykam się z chłopakami?
- Jak będziesz starsza ode mnie – syknął, wywołując tym u Ha Bum pełne poirytowania prychnięcie. – Nie zgadzam się na żaden wyjazd. Zawsze, kiedy po ciebie przychodzi zapomina języka w gębie i nie potrafi się nawet przywitać.
- Każdy na twój widok by spanikował, tato. Prowadzisz wywiad środowiskowy mimo, że kupuję bilet u kierowcy autobusu. Czepiasz się nawet o to, że za każdym razem przyjeżdża do nas ten sam dostawca z pizzą. 
- Mówiłem, że mu się podobasz – oświadczył wszechwiedzącym tonem, patrząc na dziewczynę z góry. – Dla niego dzień tygodnia ani godzina nie ma znaczenia! Może ja mu zacznę otwierać? Zobaczymy, czy tak chętnie będzie przyjeżdżał z dostawą!
- A może to po prostu jego rejon, że tutaj jeździ? – Podsunęła cierpko, zaciskając usta w wąską kreskę.
- Tak. W środku tygodnia i w weekend niezależnie, o której godzinie zamawiamy pizzę zawsze przyjeżdża on!
Otworzyła usta, żeby się odciąć, jednak nie zdążyła. Rozległo się pukanie do drzwi tak natarczywe i mocne, że wiszący na tej samej ścianie obrazek spadł na podłogę. Ki Bum spojrzał na szatyna, który nie wyrażał żadnego zainteresowania sytuacją.
- Min Ho, może mógłbyś ruszyć w końcu tyłek z kanapy i otworzyć?! – Fuknął na niego, podpierając boki dłońmi.
- Kto do jasnej cholery wydał siedemdziesiąt dolarów na maseczkę do twarzy?! – Krzyknął zaskoczony, wpatrując się w rachunek szeroko otwartymi oczyma. Nie zwracał uwagi na to, co działo się wokół niego. Był zbyt zajęty zastanawianiem się, jak tak trywialne rzeczy mogą kosztować tyle pieniędzy. Blondyn spojrzał na niego i machnął ręką lekceważąca z miną mówiącą nieważne.
- Ja otworzę – rzucił wymijająco, po czym podszedł do drzwi. Otworzył je i jęknął z niezadowoleniem widząc, kto okazał się być ich gościem. – Gorzej już być nie może.
- Ciebie też miło widzieć – powiedział niczym niezrażony, wchodząc jak do siebie. Zignorował Ki Buma, który ciskał w niego gromami i opadł na kanapę obok swojego przyjaciela, zaglądając mu z zaciekawieniem przez ramię. Zagwizdał pod nosem widząc ilość rachunków i kwoty, które się na nich pojawiały, nim poklepał ze współczuciem młodszego po ramieniu. – Ha Bum znów dostanie szlaban za wydatki Ki Buma?
- Oboje są po jednych pieniądzach. Wydają w przeciągu tygodnia tyle, co przeciętna rodzina w ciągu miesiąca – mruknął Min Ho zachrypniętym głosem, łapiąc się za głowę. Jong Hyun uśmiechnął się do niego krzepiąco, łapiąc za pilota.
- Poprawka. To Key tyle wydaje – wtrącił, co spotkało się tylko z westchnieniem, wyrażającym tyle, co nic dodać nic ująć. Jong Hyun zaśmiał się, wbijając wzrok w ekran telewizora. Przeskakiwał po kanałach, niechętnie omijając te, na których panie szczyciły się swoimi wdziękami.
- Przynosi do domu dziewięćdziesiąt dolarów tygodniowo, a wydaje czterysta.
- Na twoim miejscu zbuntowałbym się – oznajmił tonem znawcy, nie odwracając wzroku od telewizora. – Jego zarobki są jego, twoje są wasze.
Poczuł szczupłą dłoń, która zaciśnięta w pięść miała bolesne spotkanie z jego umięśnionym ramieniem. Zmarszczył brwi i zadarł podbródek, żeby spojrzeć na winowajcę. Napotkał tylko parę wściekłych, kocich oczu. Gdyby spojrzenia mogły zabijać Jong Hyun leżałby rozłożony na śnieżnobiałym, puchatym dywanie z limitowanej kolekcji, który przykrywał dębowy parkiet. – Za co?!
- Zarabiam więc mam prawo wydawać, pozerze – warknął z niezadowoleniem, opadając na swój ulubiony fotel. Jong Hyun spojrzał na niego z politowaniem.
- Zarabiasz? Nadstawianie się Min Ho to nie jest praca – odgryzł się, zerkając kątem oka na przyjaciela, który pogrążony był w rozpaczy nad ilością wydanych pieniędzy. A była dopiero połowa miesiąca! Key spochmurniał na te słowa i założył nogę na nogę robiąc obrażoną minę. Starszy zrobił skonfundowaną minę, kiedy dostrzegł wyraz jego twarzy. Spojrzał na dziewczynę, która wyciągnęła puderniczkę i poprawiała swój makijaż, pozbywając się gąbką nadmiaru podkładu, chcąc wyglądać bardziej naturalnie. – Czyżby nasz Bummie miał celibat?
- Min Ho dowiedział się, co się stało z jego samochodem i ile kosztuje naprawa – odezwała się nastolatka, uśmiechając się przesłodko. – Teraz dopóki Key-appa nie znajdzie stałej pracy nie ma mowy o seksie. Zachowuje się gorzej niż ja podczas okresu.
- Wtedy nawet Ki Bum nie zachowuje się gorzej, a to jest nie lada wyczyn – wtrącił brązowowłosy, zerkając na córkę. – Może jednak to on jest twoim biologicznym ojcem.
- Wujku, tata nie dotknąłby kobiety kijem przez szmatę. Nawet in vitro w grę nie chodzi, bo dobrze robi sobie jedynie do zdjęć Min Ho – westchnęła, przeczesując delikatnymi palcami swoje gęste włosy.
- Ja tu jestem – warknął niezadowolony Ki Bum, patrząc to na jedno to na drugie. Przez chwilę wpatrywał się w swojego chłopaka, który w dalszym ciągu studiował rachunki niezbyt zainteresowany toczącą się nieopodal dyskusją. Zmuszony więc był zazgrzytać zębami i wypuścić powietrze z płuc, aby nie dać się sprowokować. – To zdecydowanie twoje dziecko dupku. Wszystko, co najgorsze ma po tobie.
- Osobiście uważam, że charakter mam cudowny – zaprzeczył się, patrząc na blondyna z oburzoną miną. Wypiął dumnie pierś i poklepał się po niej. Spojrzał tym samym wzrokiem na dziewczynę i posłał jej promienny uśmiech. Ki Bum tupnął zezłoszczony nogą. Był niemal pewien, że ta dwójka potajemnie ugadywała się po kątach wymyślając coraz to nowsze sposoby, na wyprowadzenie go z równowagi. – Bummie, przez te wszystkie lata nauczyłem się, że jeśli na mnie krzyczysz albo się złościsz, to nie z mojej winy.
Otworzył usta, żeby go zbesztać ewentualnie wyzwać od skamieniałych, skurczonych, dinozaurzych erotomanów, jednak po raz kolejny tego wieczoru czyjaś wypowiedź została przerwana. Tym razem winowajcą był dzwonek do drzwi, który wydał z siebie raniący uszy odgłos. Blondyn warknął jak rozjuszony kocur i wbił wzrok w szatyna, który uparcie studiował kolejne rachunki z nietęgą miną.
- Min Ho do cholery, mógłbyś chociaż raz otworzyć te pieprzone drzwi?! – Wydarł się, uparcie taksując spojrzeniem swojego chłopaka. – Nie jestem odźwiernym w tym domu!
- DLACZEGO NA MOIM RACHUNKU ZNAJDUJE SIĘ POZYCJA ZA WIZYTĘ U KOSMETYCZKI I TO NA TAKĄ KWOTĘ?! – Zerwał się na równe nogi, wbijając wściekły wzrok a Key. Chłopak struchlał i rzucił się do drzwi, potykając o dywan.
- Ja otworzę! – Zakrzyknął wymijająco wywołując tym śmiech u Jong Hyuna. Szarpnął za klamkę, przybierając swój zwykły wyraz twarzy, jednak szybko pożałował swojego entuzjazmu widząc wysokiego chłopaka z nausznicą w prawym uchu i glanach. Ki Bum zmrużył podejrzliwie swoje kocie oczy, wpatrując się groźnie w odzianego w czarką, skórzaną kurtkę chłopaka.
- Em… Jest może Ha Bum? – Spytał niepewnie dosłownie czując buchającą aurę wrogiej niechęci.
- Jeśli powiem, że nie ma, to sobie pójdziesz? – Spytał chłodno, krzyżując ręce na piersi. Chłopak zmarszczył brwi, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo usłyszał pełne bezradności warknięcie.
- Przestań! – Ofuknęła go dziewczyna, łapiąc za torebkę. – Wychodzę i nie wiem, kiedy wrócę! Min Ho! – Krzyknęła jeszcze na odchodne, zarzucając skórzane paski na szczupłe ramię. Szatyn podniósł zdezorientowany wzrok znad kartki papieru, którą zapisywał drobnymi obliczeniami. – Przeleć go w końcu, bo można do głowy z nim dostać! – Poleciła nim wypchnęła swojego chłopaka na dwór i zatrzasnęła za nimi drzwi.

Odstawił filiżankę na stolik i odetchnął z zadowoleniem rozkoszując się błogą ciszą, która nastała w mieszkaniu. Spoglądał tylko na przyjaciela, który sączył niespiesznie kawę z kubka termicznego, który sam przyniósł. Nauczył się już, że jeśli Kim Ki Bum był w złym humorze (a z nieznanych mu przyczyn zawsze był zły, kiedy przychodził do niego w odwiedziny) sypał pół kubka kawy i zalewał ją zimną wodą z kranu. Jong Hyun odkrył ten sekret zbyt późno, przez co kilka razy nabawił się rozwolnienia, o którym nie chciał wspominać w nieodpowiednim towarzystwie, jakim był winowajca.
- Daj spokój – odezwał się w końcu po chwili grobowej ciszy, której gospodarz najwyraźniej nie zamierzał przerwać. – Przecież praca nie jest taka zła.
- Jong Hyun, ja MAM pracę. Projektuję wnętrza domów, na Manhattanie nie brakuje zleceniodawców!
- Dobrze wiedz, co Min Ho myśli o tej pracy – westchnął ciężko, spoglądając na przyjaciela. Blondyn ściągnął pełne usta w wąską kreskę i naburmuszył się, gotów bronić swoich racji. – Mnie to leży, czy idziesz tam i malujesz ściany czy tylko stawiasz kilka kresek na papierze i zlecasz robotę jakimś majstrom. Problem polega na tym, że jak masz klienta to masz pracę, a jak nie… To nie masz seksu. Dziwki egzystują na tej samej zasadzie.
Prychnął rozdrażniony tą złośliwością, ale czego mógł się spodziewać po tej skurczonej skamielinie? Na pewno nie wsparcia. Uniósł filiżankę do ust chcąc upić jeszcze jeden łyk kawy. Niestety dopiero teraz zorientował się, że już nie zostało na dnie nic, poza odrobiną fusów, które przeciekły przez filtr w ekspresie. Skrzywił się z niesmakiem i odstawił naczynie na talerzyk.
- Zszedłem się z nim po to, żeby móc siedzieć w domu i nie musieć brudzić sobie rąk. Poza tym, jeśli znajdę stałą pracę pomyśli, że wiem, jak jest mu ciężko i skończy się moje dostatnie, lekkie życie – oświadczył sprawiając tym samym, że Jong Hyun dosłownie i w przenośni załamał ręce. – Nienawidzę pracować, a Min Ho dobrze o tym wie. Zobaczymy kto dłużej nie wytrzyma bez seksu. Zakręcę dwa razy biodrami i zmięknie.
- Obawiam się, że to może być trudne biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio spędza całe dnie w garażu usiłując naprawić swoje auto – zakręcił kubek, spoglądając z rozbawieniem na przyjaciela.
- Od kiedy on się zna na samochodach?
- Wiesz, zanim cię poznał był mężczyzną – mruknął złośliwie, przez co oberwał kopniaka w kostkę pod stołem. Jęknął z bólem, od razu odsuwając się na bezpieczną odległość. – To nie ja na studiach zaczepiałem laski z tekstem „Chodź laleczko, zjedz ciasteczko”!
- I powiedz mi jeszcze, że one się na to łapały – prychnął pogardliwie. Wstał z miejsca, by umyć filiżankę, więc nie dostrzegł wrednego błysku, jaki zalśnił w oczach Jong Hyuna.
- Akurat ty powinieneś najlepiej wiedzieć, jakie z Min Ho jest ciasteczko, skoro nieskrępowany homoseksualista Key się dał obezwładnić jego urokiem.
Uchylił się przed filiżanką, która poszybowała po tych słowach w jego stronę. Zaśmiał się złowieszczo, wstając z miejsca. Podszedł do blatu i korzystając z okazji, że chłopak pochylał się nad zlewem klepnął go otwartą dłonią w wypięte pośladki. Ki Bum momentalnie zesztywniał i wbił pełne żądzy mordu spojrzenie w starszego mężczyznę.
- Kto wypina, tego wina! – Rzucił na swoje usprawiedliwienie, posyłając mu figlarny uśmiech.
- Zrób to jeszcze jeden pieprzony raz a urwę ci tego obwisłego, zaschniętego, pomarszczonego penisa i wepchnę w tyłek!
- Nie produkuj się, nie jestem samobójcą – przerwał mu, wywracając z politowaniem oczyma. – W przeciwieństwie do ciebie zależy mi na nim, ja go czasami używam.
- Chyba zamiast mózgu – warknął, rzucając ścierkę na blat. – Idę do garażu! Ha Bum pół godziny temu miała przyprowadzić tutaj tego napakowanego, tępego osiłka. Och, nie… Przecież ty siedzisz tutaj. W takim razie pójdę po Min Ho, pewnie to olała i poszła do koleżanki – dodał z mściwym uśmieszkiem, po czym ruszył w stronę drzwi prowadzących do garażu i zniknął za nimi z głośnym trzaskiem.
Jong Hyun zajrzał do lodówki w poszukiwaniu czegoś smacznego. Dla nikogo tajemnicą nie było, że Ki Bum gotował lepiej od jego dziewczyny, a skoro był sam nikt nie mógł go ochrzanić za podjadanie. Problem polegała tym, że jedyne, co znalazł, to jakieś sałatki, koszyczek pomidorów koktajlowych, miskę z truskawkami i kilka butelek mleka bananowego, które najpewniej stały tutaj na wypadek, gdyby Tae Min postanowił ich odwiedzić. Sam Jong Hyun w swojej lodówce miał kilka zapasowych, bo przecież nigdy nie wiadomo, kogo przyjdzie mu gościć.
- Nie ma nic lepszego niż zdrowa sałatka – mruknął sarkastycznie, zatrzaskując metalowe drzwi z niezadowoleniem. – To lepsze niż restauracja pełna kelnerów gotowych spełnić każde twoje żądanie.
Ruszył w stronę kanapy z zamiarem rozłożenia się nad niej i opanowaniem pilota, jednak coś przykuło jego uwagę. O ile jeszcze chwilę wcześniej słyszał przytłumione krzyki dobiegające z garażu, teraz nastała podejrzana cisza. Zamarł w miejscu nasłuchując, jednak do jego uszu nie dotarł żaden odgłos. Były dwie opcje, które zdaniem Jong Hyuna były pewne. Albo się pozabijali albo (co raczej było bardziej prawdopodobne) uprawiali seks na masce samochodu. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko mając nadzieję, że druga droga dedukcji jest słuszna. Na palcach ruszył do garażu, nie chcąc zostać przyłapanym. Zajrzał przez drzwi ukradkiem i dopiero wtedy usłyszał przytłumione jęki pełne rozkoszy. Ostrożnie wsunął się do środka, zamykając za sobą drzwi najciszej, jak potrafił. W końcu nigdy nie wiadomo, jaki hak przyda mu się na Kim Ki Buma!
Zajrzał przez przyciemnioną, tylną szybę i wyszczerzył się do samego siebie. Dostrzegł blondyna, który kurczowo trzymał się zagłówka fotela kierowcy i klęczał na rozsuniętych nogach jęcząc bezwstydnie. Przyciskał policzek do drżącej dłoni wijąc się jak kotka w rui pod wpływem kolejnych niezbyt delikatnych, wręcz agresywnych pchnięć bioder Min Ho, który swoją drogą wcale nie był w lepszym stanie. Jong Hyun widział niewyraźne krople potu, które spływały po jego odsłoniętym brzuchu znikające pod linią spodni, opuszczonych na tyle, żeby mężczyzna mógł bez trudu wbijać się w swojego chłopaka. Brunet miał aż zanadto dobry widok na to, jak nabrzmiały członek przyjaciela zatapia się w bladym, smukłym ciele. Wręcz słyszał odgłosy dwóch ciał uderzających o siebie, słyszał głośne dyszenie, kiedy próbowali złapać spazmatyczne oddechy mieszające się z częstymi jękami Ki Buma i mógł wyczuć feromony wiszące w powietrzu.
Zerknął na palce, których knykcie pobielały od uciążliwego zaciskania na wąskich biodrach starszego. Choi jednak nie wyglądał, jakby mu to przeszkadzało, chociaż Jong Hyun był bardziej niż pewny, że blondyn będzie posiniaczony. Już dawno wiedział, że tych dwóch pieprzy się ze sobą jak dwa króliki w okresie godowym, ale szczerze mówiąc nigdy by nie przypuszczał, że obserwowanie dwóch facetów podczas seksu może być podniecające. Nie, żeby nagle zapragnął wymienić kobiece piersi na płaską klatkę piersiową w dodatku bez jakichkolwiek perspektyw na mięśnie. Po prostu, kiedy widział sposób, w jaki Ki Bum kręcił biodrami chcąc jeszcze bardziej podniecić Min Ho albo słyszał jego jęki lub te głębokie warknięcia wydobywające się z gardła szatyna miał ochotę na dobry seks. I przerażała go wizja celibatu. Jego dziewczyna była w delegacji, a on sam sobie ulżyć nie zamierzał. To by było uwłaczające.
Z tą myślą i bólem serca odwrócił się w chwili, kiedy Key podniósł się i oparł dłonie o dach samochodu, wyginając przy tym ciało w ostry łuk. Przylgnął w ten sposób plecami do torsu swojego chłopaka, siadając na jego biodrach i sam zaczął się nabijać na twardego członka. Zdążył jeszcze zobaczyć, jak dłoń Min Ho łapie przyrodzenie jego kochanka nim zniknął za drzwiami prowadzącymi do domu, tym samym ratując resztki swojej przyzwoitości. Przecież to nie było tak, że był zepsutym do cna człowiekiem. Przynajmniej za takiego lubił uchodzić.

- Widziałem Jong Hyuna – wypalił Ki Bum, kiedy wygramolili się już z samochodu i weszli do domu. Min Ho spojrzał na niego sceptycznie unosząc przy tym brwi.
- Pieprzyłeś się ze mną i myślałeś o nim? – Spytał z niezadowoleniem pobrzmiewającym w głosie. Blondyn posłał mu pełne politowania spojrzenie i prychnął, jak rozjuszona kotka.
- Mam na myśli to, że nas podglądał, idioto! – Warknął zezłoszczony i rozejrzał się po salonie. Jong Hyuna nigdzie nie było, więc najwyraźniej zmył się po tym, jak zobaczył sex-show, jakie odstawili w samochodzie. Miło z jego strony, że chociaż raz im nie przeszkadzał. Miał nieznośną tendencję do wyczuwania, kiedy Key nachodziły ochoty na igraszki z jego chłopakiem i bezczelnie je przerywał.
- Od kiedy przeszkadza ci to, że ktoś nas przyłapał w trakcie seksu?
- Nie przeszkadza! Seks jest dla dorosłych tak samo, jak alkohol – oświadczył, przybierając teraz obronną taktykę. Min Ho parsknął śmiechem, spoglądając na swojego chłopaka z rozbawieniem. Blondyn naburmuszył się, łypiąc na niego spode łba wyraźnie niezadowolony tym, że nie otrzymał wsparcia. – A my jesteśmy ze sobą, jesteśmy dorośli, więc mamy do tego pełne prawo.
- Jong Hyun też o tym wie. Chyba nie myślisz, że spodziewał się seksu dwa razy do roku na święta? – Uniósł brwi, siadając na kanapie. Złapał za pilota chcąc włączyć w telewizorze coś ciekawego. Zerknął kątem oka na dokumenty, które leżały porozwalane na stoliku. Nie miał siły się za nie zabrać, jeszcze znów zapragnąłby ukarać Ki Buma celibatem, a cierpiało na tym i jego libido. Szczególnie, że blondyn nałogowo sypiał w jego koszuli. Tylko w niej.
- Och, oczywiście, że nie! – Wywrócił oczyma, opadając na poduszkę obok niego. – Ale głupio się czuję wiedząc, że nas podglądał! Pewnie teraz myśli o tym, jak nam dopiec.
- Kochanie, znam go – spojrzał na niego z subtelnym uśmiechem i nachylił się, żeby pocałować chłopaka w policzek. – Jak nie mówi, to nie myśli.
Rozległ się trzask drzwi wejściowych, a zaraz po tym wesołe Wróciłam! wypowiedziane rozentuzjazmowanym głosem. Mężczyźni spojrzeli w tamtym kierunku. Ha Bum właśnie odwieszała swój płaszcz do szafy. Odwróciła się, pocierając zmarzniętymi dłońmi o siebie.
- Długo cię nie było – zaczął Ki Bum, wpatrując się w córkę badawczym spojrzeniem.
- Wystarczająco – odpowiedziała wymijająco z uroczym uśmiechem na pełnych ustach. Blondyn zerknął kątem oka na siedzącego obok mężczyznę, który tylko wzruszył ramionami. Wypuścił powoli powietrze z płuc, wracając spojrzeniem do dziewczyny, która zsuwała z nóg swoje szpilki. – Spotkałam wujka, kiedy wracałam z kawiarni. Mówił coś, że załatwi wam lakiernika, żebyście mogli zobaczyć samochód też z zewnątrz. Był bardzo zadowolony, a to się rzadko zdarza, zazwyczaj wychodzi wkurzony. Obiecaliście mu karnet do klubu ze striptizem czy dali prywatny pokaz?
Ki Bum spojrzał na Choi pełnym wyrzutu spojrzeniem. Szatyn uniósł dłonie w obronnym geście, robiąc bezradną minę, podczas gdy dziewczyna weszła w głąb salonu. Pozbywała się kolejno części biżuterii, począwszy od licznych kolczyków, na licznych bransoletkach kończąc. Zdaniem Ki Buma wyglądała, jak choinka bożonarodzeniowa, jednakże nastolatka nic sobie z tego nie robiła. Wręcz przeciwnie – zakładała coraz więcej dodatków, chcąc zrobić mężczyźnie na złość.
- Nie mam z tym nic wspólnego – oświadczył, co nie usatysfakcjonowało jego partnera, który wydał z siebie nieartykułowany dźwięk wyrażający niezadowolenie w najczystszej postaci.
- Czyli to drugie – pokiwała głową na swoje słowa, podpierając biodra dłońmi. – Naprawdę, nie wystarczy wam to, że po nocy ja muszę wysłuchiwać, jak się pieprzycie pod prysznicem albo na kanapie?
- Skąd wiesz, gdzie się… - zaczął, nim otrząsnął się i wbił w nią wściekłe spojrzenie. – Jak ty się wyrażasz, smarkulo?! Cholera, zostawianie cię z tym idiotą za młodu było piekielnie złym pomysłem!
- Nie przesadzaj, pornosów mi nie puszczał.
- Ale podrywał laski na dziecko – wtrącił niemal od razu, spoglądając na szatyna, by ten go wspomógł. Doprawdy, że też zgodził się wychowywać pomiota Jong Hyuna. Przecież to było do przewidzenia, że „gena nie wydłubiesz”.
- To akurat był mój pomysł – mruknęła cicho pod nosem, jednak Ki Bum niestety to usłyszał. Spojrzał na nią z niedowierzaniem i wyrzucił ręce w górę wyrażając tym samym swoją bezradność.
- Tak jak wtedy, kiedy ochrzanił glinę myśląc, że to przebieraniec, prawda? – Spytał, mrużąc podejrzliwie oczy. Wszyscy wiedzieli, że Kim Jong Hyun przekoczował całe czterdzieści osiem w celi ze zboczonym wielkoludem, który cudem nie dobrał mu się do tyłka, jednak do tej pory nikt nie wiedział, dlaczego ten idiota myślał, że policjant tylko udawał mundurowego. Cóż, zagadka się wyjaśniła. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, chociaż Ha Bum nieskromnym zdaniem blondyna odziedziczyła więcej rozumu po anonimowej matce i nim samym, niż dawcy nasienia, który dla dobra całego otoczenia mógłby nie mieć większego wkładu w to dziecko. W końcu Kim Jong Hyun specjalną inteligencją nie grzeszył, chociaż od czasu do czasu impulsy nie gubiły się po drodze do mózgu i nie zatrzymywały się w jądrach.
- Nie myślałam, że mi uwierzy! – Zaprzeczyła się wydymając usta. Min Ho parsknął widząc tą minę, która w zadziwiający sposób skojarzyła mu się z pewnym chłopakiem siedzącym obok niego. Uciszyło go jednak wściekłe spojrzenie Ki Buma, dlatego też podniósł się i zniknął z kuchni, woląc się w to nie mieszać.
- To Jong Hyun. On ci uwierzył nawet, jak go wkręciłaś w ciążę. Z nim – powiedział z powagą nie będąc wcale zadowolonym z tego. On mógł robić z bruneta głupka, nikt inny. Tak, jak wtedy, kiedy Se Kyung przybiegła z pretensjami chcąc się dowiedzieć, skąd Jong Hyun ma dwieście dolarów, o których nie raczył jej powiedzieć. Ki Bum sprytnie wybrnął z sytuacji, chociaż jego przyjaciel zapewne nie był zadowolony, kiedy wmówił dziewczynie, że to jego pieniądze, a jej narzeczony tylko je przechowywał – tym samym tracąc wspomniane dwieście dolarów na rzecz Key, który chwytał okazje zawsze i wszędzie. Nikt nie mówił, że to rozwiązanie zapewni mu i ugłaskanie Se Kyung i zachowanie pieniędzy! Przynajmniej nie on.
Uśmiechnęła się uroczo i zarazem złośliwie. Blondyn poczuł nieopisany przypływ dumy. Jego córeczka nauczyła się kontrolować otoczenie i odwracać kota ogonem. Pewnie dlatego owijała sobie wszystkich wokół palca.
- Nie przesadzaj, tato. Kiedy zatrułam się za wycieczce od razu kazałeś mi robić testy ciążowe, zabrałeś mnie do ginekologa i dałeś szlaban do końca życia, bo myślałeś, że zostaniesz dziadkiem – zaśmiała się cicho, ale uciszyła się widząc blondyna, który wpatrywał się w nią swoim spojrzeniem wyrażającym niemą groźbę i obietnicę srogiej kary, jeśli nie zaprzestanie. – Dzięki niemu miałam przynajmniej ciekawe dzieciństwo – wtrąciła pospiesznie, chcąc zmienić temat. Ki Bum poczerwieniał z wściekłości, co Ha Bum uznała za złe posunięcie, ale było już za późno na cofnięcie swoich słów. Teraz mogła tylko przygotować się na burzę.
- Nazwałaś swojego psa outercourse mając raptem sześć lat! – Wykrzyknął, przez co z kuchni wyłoniła się głowa zaskoczonego Min Ho, który wpatrywał się to w jedno to w drugie nie bardzo wiedząc, czy powinien się tym martwić. – I dobrze wiesz, że to nie jedyny przypadek, kiedy używałaś słów, których nie rozumiałaś! Wzywali mnie do przedszkola, kiedy zaczęłaś wykrzykiwać fingering podczas nauki części ciała myśląc, że pani cię pochwali!
Wzruszyła obojętnie ramionami, siadając wygodnie na fotelu. Wyciągnęła z torby swoją śliczną, różową szczotkę i zaczęła wyczesywać lakier z włosów, wzdychając cicho.
- Pretensje do niego, ja byłam wtedy słodkim, niczego nieświadomym dzieckiem – rzuciła na swoją obronę, krzywiąc się, kiedy splątane kosmyki sprawiły jej ból.
- Wierz mi, dostatecznie się za to wycierpiał – oświadczył ze spokojem i może nieco wrednym uśmieszkiem, błąkającym się po jego kształtnych wargach. Ha Bum mimowolnie się wzdrygnęła. Dobrze wiedziała, do czego był zdolny jej ojciec po tym, jak wsypał do szuflady z bokserkami bruneta proszek na swędzenie. Nie chciała wiedzieć, co wtedy czuł. Ani kiedy blondyn zasugerował niedoświadczonej wtedy Se Kyung, aby przed pójściem do łóżka z Jong Hyunem pomalowała sobie usta pomadką powiększającą usta z ekstraktem z papryczek chili. Ha Bum miała jeden taki błyszczyk, ale nie lubiła go używać. Jej zdaniem pieczenie, jakie wywoływał było nie do wytrzymania i naprawdę wolała sobie nie wyobrażać, co musiał przeżywać jej ojciec podczas seksu oralnego ze swoją dziewczyną.
Ki Bum zacisnął pełne usta w wąską kreskę, przez co niemal nie było ich widać. Prychnął ostatecznie, zakładając nogę na nogę i wyprostował się, nie spuszczając wzroku z córki. Mierzył ją spojrzeniem, dając jej tym samym do zrozumienia, że wyczekuje na relację z randki. Nie doczekał się jej jednak, ponieważ nastolatka podniosła się ignorując go i skierowała w stronę łazienki. Key skomentował to głośnym prychnięciem. Zakołysał z niezadowoleniem stopą, przenosząc pospiesznie mordercze spojrzenie na bogu ducha winnego Min Ho, który właśnie wszedł do salonu z pytającą miną.
- Dlaczego w kuchni leży rozbita filiżanka?

Ki Bum wpatrywał się w niego groźnie, a Jong Hyun tylko uśmiechał się rozkosznie z miną istnego niewiniątka.
- Słuchaj mnie uważnie – wycedził blondyn przez zaciśnięte zęby. – Jedziemy na weekend. DWIE NOCE, w niedzielę wracamy. Ha Bum w poniedziałek ma sprawdzian z matematyki. Wiem, że ty jej nie pomożesz, ale przypilnuj, żeby się pouczyła, bo w przeciwnym razie wyrwę ci jądra, zasuszę, pomaluję na złoto i sprzedam do muzeum za kupę kasy wmawiając im, że to pamiątka po Leonardo da Vincim.
Brunet westchnął ciężko, machając na niego lekceważąco ręką. Do takich gróźb już przywykł, niewiele sobie z nich robił. Chociaż od czasu do czasu Ki Bum w mniejszy lub większy sposób spełniał swoje pogróżki. Dziwnym trafem zawsze kręciły się wokół jego penisa, ale nie wnikał w to, dlaczego tak bardzo Key interesował się tą częścią jego ciała. Był zdrowszy, niewiedza to błogosławieństwo, o czym zdążył się przekonać. Miał z Ha Bum swoje sekreciki, których strzegli, jak oka w głowie.
- Wyluzuj, nie pierwszy raz zostaję z nią, kiedy jedziecie z Min Ho pieprzyć się do domku nad jeziorem. Jeszcze jej nie wyrzucili, więc chyba nie jest tak źle – wywrócił oczyma, zaczesując brązowe włosy tak, żeby nie leciały mu do oczu.
- Żadnych panienek, bo doniosę Se Kyung – warknął ignorując tą kąśliwą uwagę. – I błagam, niech nie robi domówki, bo powieszę was oboje za twojego fistaszka.
- Key, możemy już jechać? – Spytał zniecierpliwiony Min Ho po tym, jak udało mu się zapakować wszystkie torby do bagażnika. Jak Ki bum słusznie zauważył jechali tylko na dwie noce, a spakował ich, jakby co najmniej mieli tam walczyć o przetrwanie. Choi nie do końca rozumiał poczucia mody ukochanego, ale nie polemizował. Dla własnego dobra.
- Telefon alarmowy masz na lodówce, mnie pod jedynką, pogotowie pod dwójką – dodał, nie reagując na słowa młodszego mężczyzny, co żadnego z nich nie zdziwiło. – Będę dzwonił co jakiś czas, nie znasz dnia ani godziny, kiedy cię skontroluję. Jeśli dowiem się, że była tutaj impreza popamiętasz mnie.
- Jedź już, Min Ho musi cię zerżnąć do porządku. Zaczynasz mnie delikatnie mówiąc wkurwiać – mruknął Jong Hyun, dosłownie wypychając przyjaciela za drzwi. Zatrzasnął mu drzwi przed nosem, kiedy tylko ten odwrócił się, chcąc coś dodać.
Odetchnął z ulgą. To nie tak, że nie lubił Ki Buma, skąd. Przyjaźnili się jeszcze za czasów szkolnych, kiedy mieszkali w Daegu, ale od zawsze w ten specyficzny sposób okazywali sobie sympatię. Do tego chłopaka trzeba było po prostu dopisywać masę poprawek, jak do konstytucji w USA. Pewnie dlatego przeprowadził się razem z nimi do Nowego Yorku, ale czasami naprawdę żałował, że nie został tam, gdzie się urodził. Może robiłby wtedy coś ciekawszego niż praca wysokim biurowcu, w boksie, przypominającym niewielką klatkę i to z szefową tak zasuszoną, że Tutenchamon przy niej był seksowną dwudziestką. Jak można przypuszczać dobierała się do każdego faceta przed czterdziestką i niestety Jong Hyun wpasowywał się w ten kanon tak, jak kilku jego kolegów z pracy.
Wzdrygnął się na samo wspomnienie. Miał wolne, więc nie chciał myśleć o swojej nudnej jak flaki z olejem robocie. Chociaż weekend też nie prezentował się przed nim w specjalnie rozrywkowych barwach. Jęknął żałośnie, łapiąc za pilota i rozejrzał się dookoła. Samochód już dawno odjechał z podjazdu i był pewien, że został sam z Ha Bum, która nie raczyła zejść na dół by pożegnać się z Ki Bumem i Min Ho obrażona na cały świat przez to, że musiała zakuwać do matematyki. Chociaż Jong Hyun bardziej obstawiał, że nie podobał jej się szlaban na domówki po tym, jak ostatnim razem musieli obiecywać policji, że już więcej jej na to nie pozwolą. Tylko dzięki temu (i wrodzonemu urokowi Key, który z niewiadomych przyczyn działał również na mężczyzn) udało im się uniknąć poważnych konsekwencji.
- Wujku!
Jong Hyun podskoczył w miejscu, kiedy usłyszał huk drzwi odbijających się od ściany i donośny głos. Doprawdy, czasami zastanawiał się, czy po pijaku nie przeleciał Ki Buma i nie zrobił mu dziecka, ale wtedy dochodziło do niego, że nawet tak zniewieściały homoseksualista nie byłby w stanie znaleźć w kapuście dziecka. Niemniej podejrzewał, że skrupulatnie uczył ją wszystkiego, co wiedziała temat doprowadzania ludzi do obłędu - wrzaskiem, krzykiem, apodyktycznością i zadufaniem w sobie.  Wyhodował divę na swój wzór i podobieństwo.
- Miałaś się uczyć – mruknął, zerkając przez ramię, kiedy poczuł szczupłe ręce obejmujące go za szyję i słodki zapach owocowych perfum. Zaśmiała się słodko, ściskając mężczyznę.
- Nudzi mi się… Mogę zrobić imprezkę? – Spytała, patrząc na niego dużymi, ciemnymi oczyma robiąc przy tym jedną z tych uroczych minek, którymi zwykle kupowała swojego biologicznego ojca. Ten jednak tym razem pokręcił stanowczo głową, przez co na pełnych wargach dziewczyny wykwitło niezadowolenie.
- Ki Bum mnie zabije albo co gorsza, wykastruje. Wiesz, jak bardzo potrzebuję penisa, żeby móc chodzić do łóżka z Se Kyung? – Odparł retorycznie i uniósł ostrzegawczo palec chcąc ją uciszyć, kiedy otworzyła usta, by się odgryźć. – Nie ma mowy. Żadnych przyjęć, imprez, parapetówek, domówek, imprezek, dyskotek, potańcówek, bibek, melanży…
- Dobra, załapałam – burknęła niezadowolona, momentalnie się od niego odsuwając z obrażoną miną. Zniknęła w kuchni, mrucząc coś pod nosem do samej siebie, a Jong Hyun wrócił do bawienia się pilotem. To mu zostało na starość, nudne życie ubarwione niezłym seksem wtedy, kiedy jego dziewczyna miała humor, pilnowanie małolaty i znoszenie dziwactw Ki Buma. Naprawdę, Min Ho powinien za życia zostać ogłoszony świętym, że z nim wytrzymywał.
Usłyszał głośne tupanie drobnych stópek odzianych jedynie w czarne rajstopy i poczuł, jak dziewczyna znów wiesza się na nim, tuląc go mocno. Zmarszczył brwi, zaglądając na nią przez ramię na tyle, na ile potrafił w obecnej pozycji.
- A mogę zaprosić chociaż kilku znajomych, żeby się pouczyć? – Zapytała, przewieszając się przez oparcie kanapy tak, aby spojrzeć na twarz mężczyzny. Zagryzł niepewnie dolną wargę, nie wiedząc, co zrobić. Z jednej strony wiedział, jak to się skończy, a z drugiej nie dostał zakazu, jeśli o to chodziło. Czyżby Key czegoś nie przewidział? Uczeń przerósł mistrza. Cóż, jeśli coś pójdzie nie tak, to nie będzie jego wina, prawda?
- Możesz. Zaproś ich – westchnął ze zrezygnowaniem, przez co poczuł mokry pocałunek na policzku. Skrzywił się, bo mimo wszystko nie był przyzwyczajony do tych wszystkich ojcowskich czułości. Wytarł się wierzchem dłoni i zrobił zaskoczoną minę, kiedy dziewczyna ruszyła w stronę drzwi z rozbrajającym uśmiechem. Przeczuwał, co to może znaczyć i chociaż nie chciał, poczucie obowiązku kazało mu to zrobić. – Ha Bum?
- Już ich zaprosiłam, wujku! 

~***~
Especially for Dara, miało być wcześniej, no ale jak to któraś z autorek określiła (nie wiem która, nie otaguję, sorry ._.) wena to szmata. Tak czy inaczej liczę, że się spodoba, chociaż sama nie do końca wiem, co to jest. Pisanie opowiadań po nocy zdecydowanie nie jest dobre, bo później wychodzą różne dziwne rzeczy.
Baner powstał dzięki kochanej Grellu, która uchyliła mi rąbka swoich photoshopowych sekretów.  Jestem jej strasznie wdzięczna! ♥ I to cholernie, bo jak już zabrałam się za dodawanie posta to załapałam, że literówkę mam w tytule. ._.

7 października 2015

Schooting Star: Angelus Custos


Tytuł: Schooting Star
Paring: JongHo
Gatunek: Smut/Angst/Supernatural
Część: 3/5
Ścieżka dźwiękowa: Cross Gene – For This Love
               

Część III – Angelus Custos

– Czy ty w ogóle sypiasz?
Podniosłem ponury wzrok na przyjaciela, który właśnie zwinął ze straganu niepostrzeżenie jabłko. Wgryzł się w nie ze smakiem, a ja poczułem, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Od tego dziwnego zajścia (które notabene nadal uważałem za zwykły koszmar) minął tydzień, a ja bałem się każdej nocy. Odnosiłem dziwaczne wrażenie, że Jong Hyun gapi się na mnie stojąc w rogu mojej izby. Kilka razy nawet byłem pewien, że widzę jarzące się w mroku oczy, ale później mój wycieńczony umysł usiłował mi uświadomić, jak wielką głupotą się wykazywałem.
– Jin Ki, błagam, daj mi spokój – warknąłem czując narastający ból głowy. Chłopak wzruszył ramionami, przeżuwając jabłko. Wypluł pestkę zupełnie nie przejmując się tym, że szliśmy właśnie wzdłuż miejskiego targowiska i takie zachowanie było co najmniej nieodpowiednie.
– Jestem twoim aniołem stróżem, powinienem się martwić – odciął się sarkastycznie. Trzasnąłem go pięścią w ten głupi czerep. Złapał się za bolące miejsce śmiejąc się, jakby usłyszał dobry żart. – No co?! Sam tak mówiłeś!
– Żałuję, że ci o tym powiedziałem.
– I tak byś to zrobił – stwierdził takim tonem, jakbyśmy mówili o pogodzie, a nie poddawali rozważaniom wybryk mojej wyobraźni. Tak. Opowiedziałem mu o tym już na drugi dzień. Najpierw mnie wyśmiał, a później ciągle robił sobie ze mnie żarty i na każdym kroku powtarzał, że był „aniołem stróżem”. Naprawdę nie miałem pojęcia, dlaczego się z nim przyjaźnię, ale obstawiałem, że moje życie bez niego byłoby jeszcze nudniejsze, niż w tamtej chwili.
– Idę dzisiaj na cmentarz – zmieniłem temat, wciskając dłonie w kieszenie znoszonych spodni. Powinienem zacząć ubierać się cieplej, bo chociaż popołudniami słońce jeszcze przygrzewało to ranki i noce do najcieplejszych nie należały.
Onew pokiwał głową, ciskając ogryzkiem w bliżej nieokreślonym kierunku. Przełknął resztki miąszu i oblizał po kolei wszystkie palce. Naprawdę, Jong Hyun mógł mi wmówić wszystko. Mógł zrobić z tej ofermy ćpuna albo lepiej – szmuglera opium i w to byłbym skłonny uwierzyć. Ale z której strony Lee Jin Ki komukolwiek przypominał Anioła? On nawet kiedy się uśmiechał wyglądał na cwaniaczka. Nic dziwnego, skoro sposobił się w złodziejskim fachu. Co więcej był w tym niezły. Zdolność kieszonkowca liczyli po ilości złamanych wytrychów na jeden zamek. Onew miał ich najmniej.
– Byłem rano. Liście go zasypały, ale omiotłem go. Wieczorem pewnie znowu ich naleci…
– Posprzątam tam – zaczesałem włosy do tyłu, wchodząc do karczmy. Chłopak zamknął za nami drzwi i zatarł ręce, chcąc je nieco ogrzać. – Nie masz dzisiaj roboty? – Spojrzałem na niego, unosząc brwi. Zawiązałem wokół pasa fartuch, w który zwykłem wycierać ręce. Chyba wypadałoby go w końcu wyprać.
– Już chcesz się mnie pozbyć? – Błysnął zębami w olśniewającym uśmiechu. Wywróciłem oczyma z politowaniem.
– O niczym innym nie marzę – syknąłem, co wywołało u niego cichy chichot. Zignorowałem go, mamrocząc cicho pod nosem. Naprawdę, nadal nie mogłem uwierzyć, że dałem się nabrać w wyimaginowaną projekcję mojego chorego mózgu. Może powinienem częściej do kościoła chodzić? Z drugiej strony opalona karteczka, która leżała na szafce i przypominała mi o tym dziwnym incydencie nie mogła się wziąć z nikąd.
– Mamroczesz – usłyszałem za sobą, jednak nim do mnie dotarło, że to nie Onew się odezwał, tylko mój „nocny gość” zdążyłem zakląć pod nosem wyjątkowo nieładnie. – I używasz niekulturalnych słów względem swojego klienta… Gdzie mogę złożyć zażalenie?
– Wyślij listownie, postaram się je rozpatrzyć w przerwach między polerowaniem kufli – mruknąłem niezbyt uprzejmie, łypiąc na niego spode łba. Rozejrzałem się ukradkiem, jednak mój wierny przyjaciel był zbyt zajęty myszkowaniem w kuchni. Powinienem mu zakazać tam wchodzić.
– Przesył wiadomości w tym mieście nie spełnia moich standardów. Wolę przekazywać takie rzeczy osobiście.
Zacisnąłem usta w wąską kreskę wyczuwając aluzję w jego pełnym rozbawienia głosie. Och, ile ja bym dał, żeby go trzasnąć szmatą w tą przystojną twarz. Niestety najbliższa zwisała z blatu dwa metry dalej.
– Porozmawiaj z przekupkami na targu. Gwarantuję ci, że dowiesz się więcej niż byś chciał nawet o samym sobie – odpowiedziałem, przybierając swój zwykły wyraz twarzy. Na jego ustach wykwitł uśmiech, którego nie mogłem zidentyfikować. Byłem jednak w stanie dać sobie obciąć wszystkie palce w nadgarstkach, że dostrzegłem za pulchnymi wargami kły.
– Brzmisz tak, jakbyś już się z tym spotkał.
Posłałem mu niemal niewidoczny, chłodny uśmiech.
– Nie doceniasz starszych pań, których jedynym zajęciem jest przesyłanie między sobą plotek i wymyślanie teorii spiskowych – rzuciłem lekko, robiąc krok w bok, żeby napełnić piwem kilka kufli. Ustawiłem je na blacie, a te po chwili zniknęły. Dostrzegłem na twarzy Jong Hyuna lekkie zaskoczenie, kiedy poczuł charakterystyczny zapach ludzi, którzy myli się jedynie w niedzielę przed pójściem do kościoła. – Czego chcesz? – Spytałem nie siląc się na żadne uprzejmości.
– Kto czego chce?
Zanotowałem w pamięci, żeby przyuczyć Onew w temacie czegoś zwącego się „wyczuciem czasu”. Przystanął za mną, spoglądając z ciepłym uśmiechem na opierającego się o ladę mężczyznę. Albo mi się wydawało albo jego twarz stężała? Może jednak było ziarno prawdy w tym, co mówił Jong Hyun?
Wspomniany uśmiechnął się tylko nieprzyjemnie uroczo. Przyglądał się mojemu przyjacielowi w taki sposób, jakby niewerbalnie chciał mu coś powiedzieć. Westchnął jednak po wyjątkowo krótkiej chwili, zaczesując i tak ułożone włosy palcami. Mrugnął do mnie porozumiewawczo, a następnie wyszedł bez słowa. Zerknąłem na stojącego obok mnie Jin Ki’ego. Wzruszył ramionami widząc moje spojrzenie, nim zniknął znów za zasłoną prowadzącą na zaplecze. Doprawdy, albo zaczynałem wariować albo naprawdę coś było na rzeczy.

Wyszedłem z baru później, niż zamierzałem. Ostatni pijani klienci przeciągali swoją libację, a ja nie mogłem ich wyrzucić, bo złote monety sypały się gromko do mojej sakiewki. Nie byłem szczególnie majętny, żeby móc bezkarnie wybrzydzać. Kiedy jednak zniknęli, a ja zamknąłem lokal popędziłem co sił w nogach pośpiesznie zawiązując przy szyi zjedzony przez mole szal. Nie miałem jednak serca go wyrzucić. Był prezentem, który dostałem blisko pięć lat temu.
Zatrzymałem się dopiero przed bramą cmentarza. Odetchnąłem, podpierając dłonie na kolanach i zacząłem sapać, chcąc wyrównać oddech. Po krótkiej chwili wyprostowałem się, by móc przemknąć ukradkiem przez ogrodzenie. O tej godzinie jedynie tak można było dostać się na drugą stronę. Na odpowiednie miejsce dotarłbym nawet z zawiązanymi oczyma. Bywałem tutaj tak często, że z samego początku Jin Ki zaczął się o mnie nawet martwić czy nie popadam w jakiś obłęd. Nogi same wiodły mnie w upragnione miejsce, a serce mimowolnie przyspieszyło. Chociaż wiedziałem, że czeka mnie tylko zimna, marmurowa płyta czułem się, jakbym szedł zalecać się do damy mego serca. Pomijając fakt, że wolałem mężczyzn.
Przystanąłem kilka grobów dalej, wpatrując się w zakapturzoną postać. Pochylała się, właściwie chyba kucała pod grobem, trzymając w rękach coś, czego nie widziałem. Cały cmentarz oświetlał jedynie księżyc wyłaniający się od czasu do czasu zza chmur, więc było tutaj stosunkowo ciemno. Zmarszczyłem brwi i otwarłem usta, by zawołać przyjaciela. Przypomniałem jednak sobie, że przecież był tutaj rano. Po cóż miałby przychodzić i teraz wiedząc, że ja się tutaj zjawię?
– Będziesz się na mnie patrzył z głupią miną czy podejdziesz tu w końcu?
Prychnąłem zirytowany pod nosem. Czy ten człowiek (czy aby na pewno?) musiał mnie prześladować nawet tutaj? Co ja mu zrobiłem do cholery?! Ruszyłem w jego stronę, by ostentacyjnie go zignorować. Wsunąłem do popękanego wazonu kilka fioletowych narcyzów milcząc uparcie. Jong Hyun najwyraźniej też nie kwapił się do jakiejkolwiek pogawędki, bo wpatrywał się w grób jak zaklęty.
Zastanawiałem się, co tu robi, jednakże nie zamierzałem poruszać tego tematu. Ki Bum miał wielu znajomych, mnie nic do tego. Dziwiłem się jednak temu, że wcześniej nie widziałem, by ktokolwiek poza mną i Onew odwiedzał ten grób. Na pewno bym poznał, gdyby coś się zmieniło. Pierwsze dwa lata żyłem tylko cmentarzem.
– Był moim kochankiem.
Nie wiedziałem czy aby na pewno usłyszałem te słowa. Zmarszczyłem więc brwi spoglądając na Jong Hyuna. On nadal wzrok miał utkwiony w kamiennej płycie. Wyglądał, jakby był pogrążony w nostalgii.
– Nie wspominał o tobie – mruknąłem, czując w sercu dziwne ukłucie zazdrości. Mężczyzna stojący obok mnie uśmiechnął się pod nosem i przysunął.
– Też nie chciałbyś się chwalić romansem ze mną – powiedział zaskakująco łagodnym tonem, przez co musiałem znów na niego spojrzeć. Napotkałem parę ciemnych, jednak ciepłych tęczówek wpatrujących się we mnie. – Cóż, on za to chwalił się tobą. Waszymi… Relacjami, które nie współgrały ze sobą tak, jakbyś tego chciał. Nawet nie wiesz, jak się obwiniał za twoje uczucia.
Parsknąłem śmiechem, zagryzając dolną wargę. Już to sobie wyobrażałem – Ki Bum leżący po udanym seksie na torsie Jong Hyuna opowiadający mu zbolałym głosem o głupim, naiwnym przyjacielu, który zakochał się w chłopaku, pożądanym przez każdego w naszym mieście. Niezależnie od płci.
– W zamian opowiadałeś mu o swoich poprzednich kochankach?
– Cios poniżej pasa – złapał się teatralnie za serce, przez co poczułem jeszcze większą chęć grzmotnięcia go pięścią w nos. – Raczej zastanawiałem się, kim jest osoba tak ważna dla niego. Pewnie nie doceniałeś tego, co ci dawał zbyt pogrążony w rozpaczy po nieszczęśliwej miłości?
– Nie żyłem tylko tym, że nie odwzajemniał moich uczuć – westchnąłem ciężko, spoglądając na niego z politowaniem. – Ale widzę tobie to nie daje spokoju. Boli cię duma czy odczuwasz nieuzasadnioną zazdrość, że nie dajesz mi żyć?
Najwyraźniej bardzo go tymi słowami rozbawiłem, bo zaśmiał się cicho. Poczułem, jak moje włosy jeżą się na karku. Nie było to zbyt przyjemne uczucie.
– Powiedziałem ci już, że masz coś, co należy do mnie – zaczął ze spokojem, który przeszywał mnie do szpiku kości. – Twoje pobudki z Ki Bumem mnie nie obchodzą. Obchodzi mnie za to pieczęć, którą zdążyłeś schować w dębowej skrzynce. Nie martw się, nie zamierzam cię nachodzić w nocy.
– A więc to była prawda – mruknąłem pod nosem i przestąpiłem z nogi na nogę.
– Nie nawiedziłbym cię we śnie tylko po to, żebyś zaczął o mnie fantazjować – syknął chłodno, przez co posłałem mu piorunujące spojrzenie. – Ki Bum dał ci moją pieczęć, którą dostał ode mnie, jednak jej nie wykorzystał. Chcę ją odzyskać. Nudzi mnie błąkanie się po tej wsi.
Zainteresowały mnie jego słowa. Czytałem wiele o pieczęciach w kościelnych księgach, które zwinął Onew razem z Ravim podczas jednego ze skoków. Oblizałem usta na samą myśl o tym, czego się dowiedziałem. Nie miałem jednak pewności ile w tym prawdy, a jeśli Jong Hyun naprawdę był Demonem musiałem być ostrożny.
– Nie oddam ci jej – powiedziałem pewnie, zsuwając nieco szalik. Zrobiło mi się gorąco. – Teraz należy do mnie. Mogę jej potrzebować.
– Nie ty zawarłeś za mną pakt – warknął, jednak nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia. Poczułem przypływ pewności siebie, której nie mógł mi odebrać. Nie w ten sposób. – Nie masz prawa z niej korzystać!
Zamilkłem na chwilę. Spojrzałem na nagrobek myśląc gorączkowo. Musiałem odpowiednio to rozegrać. Odetchnąłem głęboko, wracając spojrzeniem do ciemnych oczu, które intensywnie wpatrywały się w moją twarz.
– Ki Bum zawarł z tobą pakt, ale go nie skonsumowaliście. Przed śmiercią przekazał mi twoją pieczęć, więc automatycznie stałem się jej właścicielem – na twarzy mężczyzny pojawiło się znużenie. Najwyraźniej już nie raz przechodził przez podobne sytuacje. Przestąpił krok do przodu. Mimo, że był niższy poczułem się przytłoczony. Jego spojrzeniem, bijącym od niego spokojem i co dziwniejsze oszałamiającym zapachem, który poczułem.
– Cóż, w takim razie mam nadzieję, że dobrze wykorzystasz swoje życzenie. Bo kiedy przyjdę po twoją duszę nie będzie odwrotu.

Wpadłem do domu przyjaciela, nawet nie myśląc o zdejmowaniu butów. Miałem coś ważniejszego na głowie. Drzwi z jego sypialni odbiły się z hukiem od ściany pozostawiając w niej wgłębienie w postaci odbicia klamki, a śpiący na puchowym łóżku mężczyzna poderwał się gwałtownie, rozglądając z oszołomionym wyrazem twarzy. Nie dałem mu czasu do zrozumienia, co się dzieje. Podbiegłem do niego łapiąc za przód jego białek koszuli.
– Ty oszuście! – Warknąłem wściekły. – Ty przeklęty, opierzony kłamco!
– Min Ho, uspokój się…
– NIE UCISZAJ MNIE, KIEDY CIĘ OBRAŻAM! – Wydarłem się, puszczając biały materiał. Zacząłem nerwowo krążyć po izdebce zastanawiając się, co powinienem począć z tym fantem. Ciskałem piorunami z oczu w Onew, który siedział cicho, najwyraźniej nie wiedząc, co powiedzieć. Musiał się domyśleć, że granie idioty już nie przejdzie, bo ściskał w palcach poszewkę kołdry.
– Kim jest Spadająca Gwiazda? – Spytałem, przystając tak nagle, że zakręciło mi się w głowie. Zbiłem go z pantałyku, bo wytrzeszczył głupio oczy. Normalnie pewnie bym się roześmiał, ale tym razem nie bawiła mnie ta sytuacja. – I dlaczego najwyraźniej ma związek ze mną? Tylko bez krętactw, mam dosyć wymówek.
Odetchnął ciężko, zamykając na kilka chwil oczy. Przełknął ślinę z głuchym odgłosem, który w ciszy głuchego pokoju był nad wyraz słyszalny. Zaczesał nastroszone od snu włosy do tyłu i spojrzał na mnie ciepłym, choć surowym spojrzeniem.
– Pewnie się domyślasz, że nie chodzi o dosłowną gwiazdę – zaczął, a ja ponagliłem go ruchem, by nie owijał w bawełnę. Usiadłem w jego ulubionym bujanym fotelu, zaplatając palce na podołku. Podrapał się po głowie tak, jakby szukał odpowiednich słów. – Wiesz, Serafini nie są tacy święci, jak opisują ich kapłani. Toczymy wojny, zabijamy, torturujemy… Wszystko w imię Boga.
– Streszczaj się – warknąłem, chociaż jego słowa przynajmniej wyjaśniały, dlaczego jego tryb życia nie pasował mi do cnotliwego Aniołka.
Spadająca Gwiazda to osoba, która ma w sobie zarówno krew Demona jak i Anioła – kontynuował w taki sposób, jakbym wcale mu nie przerwał. – Jednym z rodziców musi być potomek człowieka i Demona a drugim Anioł. Ewentualnie odwrotnie, chociaż zazwyczaj nas kusi do złego, a ich do dobrego już niekoniecznie.
Spojrzałem na niego z powątpiewaniem. Brzmiało to dosyć zabawnie, ale teraz uznałem, że nie zaskoczy mnie już nic. Nawet trąby obwieszczające Sąd Ostateczny. Pomasowałem skronie czekając na ciąg dalszy, który nie nastąpił.
– Co to ma wspólnego ze mną?
– Twoja matka jest potomkinią człowieka i Demona, a twoim ojcem jest Anioł – spojrzał na mnie z politowaniem, przez co prychnąłem z urazą. – Uprzedzając wszelkie pytania: tak. Właśnie dlatego masz swojego prywatnego Anioła Stróża. Nie każdy może się tym poszczycić.
– Pocieszające – burknąłem cicho, chociaż byłem pewien, że to usłyszał. – Dobrze. Dlaczego Jong Hyun się mną interesuje? Zakładam, że taki „skarb” dla Demona jest cenny.
Uśmiechnął się kwaśno. Wyglądał, jakby przełknął dzban soku z cytryny.
– Oczywiście. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Takie przypadki zdarzają się raz w stuleciu jeśli nie rzadziej. Połączenie dobra i zła w jednej osobie – pokręcił głową i zamilkł na chwilę, by złapać oddech. – Dodatkowo nosisz jego pieczęć, którą możesz w każdej chwili wykorzystać jak tylko chcesz. Byłbyś dla niego idealny. Nawet nie wiesz ile zła mógłby dzięki tobie wyrządzić.
Nie odpowiedziałem. Spojrzałem na niego niepewien, co powinienem zrobić ze zdobytą wiedzą.
– Czyli twoim zdaniem powinienem oddać mu pieczęć i wysłać do Diabła?
Pokiwał głową, nie spuszczając ze mnie wzroku. Spodziewałem się takiej odpowiedzi, ale najwyraźniej odezwała się ta moja „zła część”, która nie chciała do tego dopuścić. Z jednej strony uważałem taką radę za rozsądną. Z drugiej od zawsze lubiłem ryzyko, więc dlaczego by nie spróbować?
– Przemyśl to dobrze, Min Ho – powiedział łagodnie, jednak w jego głosie mogłem wyczuć pobrzmiewającą stanowczość zmieszaną z surowością. Podniosłem się bez słowa, spoglądając tylko na Onew, który świdrował mnie swoim przeszywającym spojrzeniem. Skinąłem mu głową, nie bardzo nawet wiedząc, co powiedzieć. Wyszedłem niemal na palcach, zamykając za sobą wszystkie drzwi po kolei. Czułem, że tej nocy i tak nie zasnę. Zbyt wiele się dowiedziałem i zdecydowanie nie taką wiedzę chciałem otrzymać.

Nie miałem pojęcia, jakim cudem znalazłem się w lesie. Jeszcze bardziej zastanawiało mnie, skąd wiem, że Jong Hyun mieszka akurat w tej części. Przez myśl przemknęło mi, że to może być zasługa jego pieczęci. Nie chciałem jednak spekulować, a po prostu posiedzieć z kimś wtajemniczonym. Onew miałem dosyć. Kiedy wyszedłem z jego domu poczułem irracjonalną złość na przyjaciela. Wiedziałem, że chciał mnie chronić, jednak to nie był powód, by oszukiwać mnie przez tyle lat! Gdyby nie to, Ki Bum może nadal by żył. To ja przyczyniłem się do jego śmierci. Może mógłbym jej wtedy uniknąć?
Syknąłem pod nosem niezadowolony i uderzyłem pięścią w wielkie, dębowe drzwi. Nie zdziwiłem się jakoś szczególnie widząc rozpadający się dworek. Najwyraźniej stereotyp mówiący o tym, że Demony lubują się w tego typu miejscach nie odbiegał od rzeczywistości. Brakowało mi do kompletu Władimira Drakuli śpiącego w trumnie i byłoby dosłownie wszystko.

Who’s that knocking on my door?

Spiąłem się słysząc lub nawet właściwie czując głos Jong Hyuna wewnątrz mojego umysłu. Myślałem, że nic mnie nie zaskoczony, a tu tak niespodzianka. Pchnąłem jedno skrzydło, przez co zawiasy wydały z siebie raniący uszy dźwięk. Skrzywiłem się, zatrzaskując je za sobą. Rozejrzałem się po wielkim holu. W powietrzu unosił się zapach kurzu, wilgoci i pleśni, a cisza panująca wewnątrz budynku była przytłaczająca. Dlatego nigdy nie lubiłem kościołów, chociaż one przynajmniej były zadbane.
Ruszyłem przed siebie pewnym krokiem, starając się nie tracić hartu ducha. Odchrząknąłem, kiedy od gryzącego pyłku zaczęło mnie drapać w gardle. Przystanąłem przy schodach zastanawiając się, gdzie powinienem pójść. W pierwszej chwili miałem ochotę wejść na górę, jednak szybko porzuciłem ten pomysł. Zacząłem zwiedzać parter, a za pierwszymi drzwiami, przez które przeszedłem znajdowała się ogromna biblioteka. Zakasłałem, zasłaniając dłonią usta, kiedy tumany kurzu wzbiły się z niegdyś puchatego dywanu, na który nastąpiłem. Rozejrzałem się pobieżnie wzrokiem. Usiłowałem nie oddychać, żeby oszczędzić moim płucom męczarni. Nasłuchiwałem chcąc wyłapać jakikolwiek dźwięk, dzięki któremu zidentyfikowałbym miejsce pobytu Jong Hyuna, jednak niczego nie usłyszałem. Zawiedziony zamknąłem za sobą drzwi.
Odetchnąłem, kierując się długim, nieoświetlonym korytarzem naprzód. Oblizałem usta, które zdążyły już spierzchnąć, po czym ułożyłem opuszki palców na ścianie, by nie ominąć żadnych drzwi. Natrafiłem na klamkę, wokół której zacisnąłem palce, marszcząc nieco czoło. Zacisnąłem wokół niej palce, a kiedy szarpnąłem moim oczom ukazał się obszerny gabinet. Jedna ściana była pokaźną biblioteczką, przez co zacząłem się zastanawiać dlaczego właściciel tych książek nie wstawił do biblioteki. Z drugiej strony widniał stolik zastawiony brudnymi kieliszkami i zakurzonymi butelkami z jakimś alkoholem. Nie widziałem zawartości przez ilość mułu, który nagromadził się na szkle. Za sporym, najpewniej sosnowym biurkiem z bogatymi zdobieniami siedział Jong Hyun. Patrzył na mnie z rozbawieniem i chyba zaciekawieniem. Było jednak ciemno, więc nie miałem pewności, jako że jedynym źródłem światła była niewielka świeca stojąca w rogu blatu. Wyprostowałem się mierząc go spojrzeniem.
– Trochę ci to zajęło – rzucił na dzień dobry. Gdyby nie chłodna maska opanowania, którą przywdziałem mógłby dostrzec to, jak bardzo się zdziwiłem. A więc spodziewał się mnie? Wskazał mi dłonią fotel naprzeciw siebie. Niechętnie w nim usiadłem, a chociaż był miękki nie mogłem powiedzieć, żeby należał do wygodnych. Był zakurzony i brudny, jak wszystko tutaj.
– Masz dosyć nietypowy gust. Większość ludzi dba o porządek, ty go unikasz.
– Nie jestem człowiekiem – przypomniał cierpliwym tonem, splatając palce dłoni na swoim brzuchu. Nie spuszczał ze mnie wzroku, a ja starałem się to wytrzymać. – Nie zależy mi na porządku. Lubię to miejsce takie, jakie jest. Nie chcę tu nic zmieniać.
– Zapewne odbierze mu klimat, co?
Zaśmiał się krótko. Brzmiało to trochę jak szczeknięcie psa, chociaż nie miałem pojęcia skąd wzięło mi się takie porównanie. Pochylił się do przodu, opierając nadgarstki na kancie blatu. Spoważniał, ukradkiem zerkając na moje obojczyki. Wiedziałem, dlaczego przykuły jego uwagę – mianowicie miałem na szyi to, na czym tak mu zależało.
– Przypuszczam, że nie chcesz mi oddać mojej pieczęci – stwierdził, a ja tylko skinąłem głową. – Po co zatem przyszedłeś?
Sam tego nie wiedziałem, a on mnie pytał o takie rzeczy? Wzruszyłem więc ramionami na to pytanie, co wywołało na jego twarzy konsternację. Zaczesał włosy do tyłu, odchylając się nieco na fotelu.
– Żartujesz sobie ze mnie? Przychodzisz tutaj na luźną pogawędkę?
– Wiem, że interesujesz się mną nie tylko przez wzgląd na tą głupią monetę – syknąłem zirytowany tonem i jego pełnym pogardy spojrzeniem. Uniósł kącik ust ku górze w drwiącym uśmieszku.
– Nie zamierzam cię wykorzystać do swoich niecnych planów – rzucił lekko, po czym oblizał usta. Mimowolnie zerknąłem na nie przelotnie. Zacząłem się zastanawiać, jak smakują i szybko skarciłem się za te myśli. Ta „lepsza” strona mnie usiłowała mi przemówić do rozsądku. Niestety nigdy się nim nie wykazywałem. – Możesz być sobie chociażby i świętym Piotrem. Chociaż wtedy bym się tobą nie interesował.
– A więc robisz to teraz? – Uśmiechnąłem się wyniośle. Nie tylko on potrafił łapać za słówka. – Przyznaj po prostu, że ci się podobam, oszczędzimy sobie czasu na niepotrzebne dyskusje.
Wybuchnął śmiechem tak gwałtownie, że podskoczyłem na miejscu zaskoczony. Spojrzał na mnie z politowaniem i jednocześnie czymś, co przypominało mi rozbawienie. Zmrużyłem z niezadowoleniem oczy, zaciskając usta w wąską kreskę. Nie takiej reakcji się spodziewałem.
– Chyba wiem, dlaczego Ki Bum tak cię lubił – powiedział, przesuwając palcami po swoim nadgarstku. – Jesteście do siebie niebywale podobni.
– Nie mów, że zbiera ci się na sentymentalność, bo w to nie uwierzę – mruknąłem, unosząc sceptycznie brwi. Wzruszył ramionami, uśmiechając się niewinnie. Omal dałem się nabrać.
– Nie musisz mi wierzyć, ale był dla mnie ważny. Od małego karmili cię myślą, że Demon jest przesiąkniętym złem do szpiku kości stworzeniem niezdolnym do czegokolwiek, co ludzkie, ale to nie prawda – zamilkł na chwilę, jakby w oczekiwaniu na moją reakcję. Nie poruszyłem się ani nie mrugnąłem oczekując, aż zacznie kontynuować. – Byłem kiedyś człowiekiem, jak większość z nas. I trafiłem do Piekła nie dlatego, że grzeszyłem, żyłem jak rozpustnik i mordowałem dla satysfakcji. Wasz Miłosierny tak zadecydował.
Wytrzeszczyłem oczy słuchając z uwagą jego słów. Wywrócił oczyma, ale nie wyglądał na zdziwionego. Pomasował skronie, najwyraźniej irytując się tym, że znów musi mówić to samo. Nie znajdowałem innego wytłumaczenia.
– Wyobraź sobie, że Bóg to gorsze ścierwo niż Piekielni Książęta razem wzięci. Kościół truje wiernym o jego wielkim, miłosiernym sercu i wszechmocy, ale prawda jest zgoła inna – zagryzł dolną wargę, poprawiając swoją pozycję. Mnie osobiście zaczęło być niewygodnie. Nie chciałem się kręcić martwiąc się, że mógłby się zniechęcić do mówienia. – Nie jest dobroduszny i na pewno nie kocha wszystkich swoich dzieci.
– Bluźnisz – warknąłem niemal czując, jak krew w moich żyłach się gotuje. Z drugiej strony czułem w głębi, że ma rację. Jeśli Bóg był miłosierny dlaczego pozwalał, by Inkwizycja zabijała niewinnych ludzi w jego imieniu?
– Przekonasz się, że mam rację, kiedy pierwszy raz umrzesz – stwierdził kwaśno tonem znawcy. Po raz kolejny moja teoria, w której uważam, że już nic mnie nie zaskoczy legła w gruzach. Czy ja jeszcze nie wiedziałem o jakimś istotnym szczególiku? Jeszcze coś Jin Ki przede mną zataił? – Jak mniemam skrzyżowanie gołębia z kurą nie powiedziało ci o tym. Cóż, teraz już wiesz. Spadająca Gwiazda posiada do siebie też to, że się odradza za każdym razem, kiedy umrze lub raczej, kiedy ją zamordują. Gdybyś odszedł śmiercią naturalną spowodowaną wiekiem lub chorobą byłoby inaczej. Nie łudź się jednak, że doczekasz sędziwej starości.
– Nie wiem czy powinienem się cieszyć czy raczej ubolewać – burknąłem niezadowolony, łypiąc na niego spode łba. – I zaczynam uważać, że nie jesteś taki zły, jak myślałem. Przynajmniej ty nie wciskasz mi bajeczek o tym, że wszystko jest dobrze.
Zaśmiał się dźwięcznie, przy czym spojrzał na mnie z niebywałą łagodnością. Dostrzegłem w jego oczach coś na kształt ciepła, co niezmiernie mnie zdziwiło. Nauki kościoła o tym, że Demony nie odczuwają niczego dobrego zaczęła się kruszyć, a ja powoli zauważałem, co musiało uwieść Ki Buma.
– Lubię robić na przekór. Taka moja natura. Nie lubię jednak, kiedy ktoś nie wie kim jest – odetchnął, machając nonszalancko ręką. Uśmiechnąłem się nikle i zagryzłem dolną wargę. – Idź już. Możesz być pewien, że jeszcze nie raz się spotkamy. Teraz jednak dla twojego dobra powinieneś wrócić, zanim Jin Ki zrozumie, którą drogą postanowiłeś podążać. 

~***~

Angelus Custos - z łacińskiego Anioł Stróż.

Nie wiem szczerze mówiąc czy to opowiadanie ma jakikolwiek sens. W pierwszej wersji miało być one shotem, potem planowałam trzy części, a teraz stanęło na pięciu. Nieszczególnie jestem z niego zadowolona, bo chyba nie wychodzi mi tak, jak powinno, ale lepiej nie będzie. Wolę też nie kombinować, bo na pewno przekombinuję, ostatnio to u mnie naturalne. Końcówka nie ma na celu nikogo obrazić! Tak przezornie, żeby uniknąć nieporozumień...
W każdym razie zapraszam do lektury i wyrażania swoich opinii na ten temat, będę za nie bardzo wdzięczna. Rozdział nie jest betowany i nie wiem, kiedy będzie, więc za ewentualne błędy z góry przepraszam. ~



 ~***~