26 czerwca 2016

Adagio Sostenuto: Rozdział 5


Tytuł: Adagio Sostenuto
Paring: JongKey - szczypta OnKey
Gatunek: AU/fluff/romans/komedia/smut/angst
Część: 5/?

„Żadna godzina życia nie została zmarnowana, gdy się ją spędziło w siodle.”


- Jeszcze raz!
Odetchnąłem ciężko, ale zacisnąłem zęby, kiwając głową. Zakłusowałem1 Zeusa, który parskał cicho w miarę, jak stawiał kolejne kroki. Pociągnąłem go prawą wodzą2, chcąc odpowiednio ustawić łeb zwierzęcia i docisnąłem mocniej lewą łydkę do boku ogiera, by odpowiednio wymanewrować nią ruch jego nóg, drugą starając się utrzymać konia w tej pozycji, żeby nie szedł za bardzo w bok. Rzucił łbem i wygiął swoją szyję z cichym parsknięciem.
- Nie tak mocno, niech nie przegina się tak bardzo – polecił Jong Hyun, a ja zazgrzytałem zębami ze złości. Pokiwałem mu tylko głową, bo co innego miałem zrobić?
Od kilku dni usilnie ćwiczyliśmy ustępowanie3, a w dalszej kolejności Jong Hyun chciał, żebyśmy opanowali ciąg4. Na opanowanie całego kadryla miałem niespełna trzy tygodnie. Do tej pory nauczyłem się robić piaff5 i sporadycznie udawało mi się nakłonić Zeusa, by jechał kłusem wyciągniętym6, jako że mój „trener” w układzie przewidywał połączenie tej figury z ciągiem. Cofać nauczyłem kasztana niemal na początku naszej znajomości, podobnie jak wykonywać lotną zmianę nogi7. To nie było tak, że całkowicie nie miałem styczności z dresażem8. Kilka figur opanowaliśmy z samego początku, kiedy zaczynaliśmy pracę ze sobą, aby było nam łatwiej nabrać do siebie zaufania oraz znaleźć wspólny język. Był to trening, mający nas do siebie zbliżyć. Teraz jednak miałem nauczyć się prowadzić zwierzę bokiem, a to nie było takie proste, bo chociaż mój koń był zadowolony, że nie spędzał całego czasu w boksie, to na dłuższą metę go to nudziło.
Moim zdaniem to nadal nie był wystarczający poziom, abyśmy mogli wyjść z nim na dni otwarte. Ćwiczyliśmy już ponad miesiąc, efekty oczywiście były zwłaszcza, że siodło9 zakładałem kasztanowi tak często, jak się dało – czyli średnio sześć razy w tygodniu, na co najmniej dwie godziny. Oczywiście w soboty spędzałem na koniu niemal cały dzień, Jong Hyun zaparł się, że wytrenuje nas na tyle, żebyśmy nie najedli się wstydu. Na trening grupy, która miała wystąpić przychodziłem tak naprawdę tylko po to, aby głównie podejrzeć technikę, jak powinienem prowadzić mojego konia. Przekonał nawet nauczyciela matematyki, by na ten czas odpuścił mi korki, a z kółka cukierniczego mogłem się zerwać do końca miesiąca.
- Przecież to potrafisz! – Ofuknął mnie Jong Hyun, kiedy Zeus znów zamiast mnie posłuchać zaparł się, kładąc po sobie uszy. Ściskałem szpicrutę10 w palcach. Od czasu do czasu klepałem go nią po łopatce, oczywiście niezbyt mocno, nie chciałem mu sprawić krzywdy, a jedynie nakłonić do współpracy. Sporadycznie stosowałem takie metody, ale się zdarzało. – Jeszcze raz!
- Daj już spokój, co? – Poklepałem konia po smukłej szyi, by choć trochę go pochwalić. Czułem, jak bardzo był spocony, nie tylko dlatego, że jego sierść lśniła potem. Moje ubrania kleiły się do mnie pomimo, że siedzieliśmy na krytej ujeżdżalni11, w której zadbano o klimatyzację. – Mówiłem ci, że to nie wypali.
- Bzdura – żachnął się niemal od razu, a ja wywróciłem z politowaniem oczyma. – Zeus nie krzyżuje tylnych nóg, musisz bardziej skupiać się na tym, co robisz. – Podszedł do mnie, przyglądając mi się badawczo. Tak naprawdę od tamtego incydentu w sali muzycznej nie miałem z nim bliższego kontaktu. Unikałem go, trochę obawiając się konfrontacji, ale on traktował najwyraźniej tamtą noc, jako coś normalnego albo nieistotnego na tyle, aby się tym przejmować.
Zacisnąłem palce na skórzanym łęku12, rozluźniając wodze. Ogier parsknął zadowolony, spuszczając łeb, aby móc zażyć nieco wygody. Od dłuższego czasu ciągle trzymałem go krótko, przez co na pewno ścierpła mu szyja. – Co jest Ki Bum? Robiłeś to przecież w stępie, może nie był to poziom na mistrzostwa, ale nie od razu Rzym zbudowano. Wiesz, że możesz to zrobić, musisz być taki uparty?
- Nie jesteśmy stworzeni do ujeżdżenia. Obaj wolimy skakać, to ty uznałeś, że dobrze będzie, jeśli zrobię coś wbrew sobie.
- Jesteś strasznym pesymistą – westchnął ciężko, jakby właśnie rozmawiał z niesfornym dzieciakiem. – Naprawdę, dresaż nie jest taki skomplikowany. Mówiłeś, że dobrze się dogadujesz z Zeusem, nie widać tego.
Zazgrzytałem z niezadowoleniem na te słowa. Posłałem mu mordercze spojrzenie i wcale nie odnosiłem wrażenia, że chce mnie sprowokować do  tego, aby pokazać mu, że się myli. Poprawiłem nogi w strzemionach13, prostując się z dumą.
- Więc może powinieneś wziąć do tego kogoś, kto lubi zmuszać konia do tych dziwnych kroków?
- To tylko kilka figur, które się powtarzają. Naprawdę nie są trudne. – Zamilkł na chwilę, patrząc na mnie intensywnie. Przełknąłem ślinę i wbiłem wzrok w swoje skórzane rękawiczki. Czułem się trochę głupio w tej sytuacji. Obudziłem się wczepiony w niego, jak jakaś koala, a Jong Hyun zachowywał się, jakby nic się nie stało. Ja tak nie mogłem, ciągle myślałem o tym, co mi powiedział wtedy. Niby wszystko było tak, jak przed tym nietypowym spotkaniem, a przynajmniej z jego strony, dokuczał mi tak, jak zawsze i irytował, jednak ja czułem się inaczej. – Ki Bum, nic się nie stanie, jeśli spróbujesz. Gdybym nie był pewien, że dacie radę nie marnowałbym czasu, nie uważasz?
Nie odezwałem się. Wpatrywałem się w swoje dłonie myśląc intensywnie. Od naszej rozmowy minęło kilka dni. Jong Hyun wrócił do normy, był złośliwy, patrzył na mnie z politowaniem, kiedy najprostsze ćwiczenia sprawiały nam trudność albo rzucał jakimiś dziwnymi pytaniami, jak to zwykł robić wcześniej. Zastanawiałem się czy przypadkiem nie uroiłem sobie czegoś, bo kiedy tylko się obudziłem on zaczął mi docinać. Dlatego miałem prawo zwątpić w jego chęć niesienia pomocy.
- No dobrze, spróbuję jeszcze raz – odpowiedziałem, chwytając mocniej cugle. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, przepełniony zadowoleniem. Poklepał po łopatce mojego konia, po czym odsunął się o kilka kroków i spojrzał na mnie wyczekująco. Skoro i tak miałem wziąć udział w dniach otwartych, to przynajmniej postaram się wypaść jak najlepiej. Zwłaszcza, że miałem ku temu swoje powody.

Odetchnąłem, zatrzaskując drzwiczki do boksu14 ogiera. Zaparłem się, że pokażę temu pajacowi, na co mnie stać, że nie dam mu powodów do naśmiewania się ze mnie. Moja duma mi na to nie pozwalała, miałem jej całkiem sporo w sobie. Nie byłem imbecylem, żeby nie nauczyć się prostego układu, a Zeus był pojętnym zwierzęciem. Kapryśnym, ale pod koniec szło nam całkiem nieźle, co bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Było to raptem kilka kroków, ale jak na tak krótki okres czasu uznawałem to za spore osiągnięcie.
Zmrużyłem oczy, kiedy wyszedłem na zewnątrz. Słońce przyjemnie grzało, aż było mi żal, że zbliża się wielkimi krokami zima. Nie miałem nic do tej pory roku poza tym, że było szaro, ponuro, a moja skóra źle to znosiła. Nawet latem, wyglądałem jak syn młynarza, a kiedy się opalałem, to na paskudny, świńsko-różowy kolor. Niemniej teraz nie zamierzałem myśleć o zimie, skoro jeszcze było na tyle ciepło, aby chcieć spędzać wolny czas poza budynkiem szkoły. Nie miałem większych planów na resztę popołudnia głównie dlatego, że niewiele mi go zostało. Treningi pochłaniały większość mojego czasu, a chociaż nawał sprawdzianów już minął, to nadal musiałem odrabiać wszystkie zadania, jakie wymyślili sobie nauczyciele. Zdarzało się, że do późna ślęczałem nad książkami i nie miałem czasu nawet porządnie się wyspać. Na szczęście (cóż, przynajmniej to pocieszało) nie tylko ja miałem napięty grafik. Woo Hyun dostał się do drużyny reprezentacyjnej, jako że zarówno Min Ho jak i Jong Hyun nadal byli zawieszeni. Miał przez to więcej treningów, a reszta jego zajęć była równie wymagająca. Każdy, kto brał udział w dniach otwartych wyciskał z siebie siódme poty. Po części dlatego, że opiekunowie naszych kółek tego wymagali.
Wszedłem do stołówki, chcąc zjeść prowizoryczną kolację. Byłem głodny, jak wilk. Żołądek chyba przyrósł mi do kręgosłupa, od śniadania nic nie miałem w ustach i każdy zapach, jaki przywitał mnie już w progu sprawiał, że w moim brzuchu rozpoczynała się rewolucja francuska. Nałożyłem sobie na talerz naleśniki, robiąc bardzo zadowoloną minę na ich widok. Kto ich w końcu nie lubił? Przysiadłem przy swoim stoliku, od razu zabierając się do jedzenia. Pochłaniałem kolejne kęsy z zachłannością więźnia jakiegoś obozu pracy, gdzie żywili go raptem o bochenku chleba i wodnistej zupce z kaszy. W pewnym momencie się zakrztusiłem, więc zasłoniłem dłonią usta, aby odkaszlnąć.
- Oho, uważaj albo się udusisz. To nie jest przyjemna śmierć – usłyszałem za sobą i poczułem, jak czyjaś dłoń klepie mnie po plecach. Podskoczyłem w miejscu, wytrzeszczając oczy. Momentalnie przełknąłem kęs naleśnika, jaki utkwił mi w gardle i zrobiłem się cały czerwony, łapiąc gwałtownie oddech. Sapałem, jak po ciężkim biegu, a kiedy tylko udało mi się uspokoić, spojrzałem na chłopaka z wyrzutem.
- Jin Ki, wiesz, nie chcę narzekać… Ale jeśli będę umierający proszę, dobij mnie, zamiast ratować – wysapałem, patrząc na zmieszanego studenta spode łba. Prawdą było, że miał złote serce, jednakże był strasznie niezdarny. Chciał dobrze, a w efekcie wychodziło odwrotnie. Chyba, że robił to, o co się go prosiło. On i własna inicjatywa nie dogadywali się.
- Wybacz – zaśmiał się nerwowo, na co machnąłem ręką. – Nie chciałem cię wystraszyć, wołałem cię. Nie słyszałeś?
Zmarszczyłem swoje brwi. Wróciłem do jedzenia, tym razem robiąc to bardziej rozważnie. Bądź co bądź, samobójstwa nie planowałem. A to byłaby naprawdę kiepska śmierć.
- Nie – rzuciłem lekko, zapychając usta twarogiem, jaki wypadł spomiędzy ciasta. Przełknąłem go i oblizałem zadowolony usta. Popatrzył na mnie z miną, której nie potrafiłem odgadnąć. – Zamyśliłem się. Planowałem zjeść coś i iść do pokoju, bo chyba na nic więcej mi czasu nie starczy.
Jin Ki westchnął i zaczął się bawić swoimi palcami. Lubiłem spędzać z nim czas. Był bardzo opanowany, w przeciwieństwie do Woo Hyuna, który każdą możliwą okazję poświęcał gadaniu albo jakimś nadpobudliwym aktywnością. Jin Ki z kolei zachowywał się bardziej jak introwertyk, nie był jednak zamknięty w sobie. Nie musiałem ciągnąć go za język, kiedy siedzieliśmy razem. Można było rzec, że przy nim dopiero naprawdę odpoczywałem. Choć spędzaliśmy ze sobą niewiele czasu, zdążyłem złapać z nim wspólny język. Jakbym znał go od dawna.
- Chcesz spędzić resztę wieczoru w pokoju? – Spytał. Miałem usta pełne ciasta, więc tylko skinąłem głową. – To może coś obejrzymy razem? Przyniosę laptopa i poszukamy jakichś filmów? Albo ty przyjdź do mnie… Wiesz, nie chciałbym przeszkadzać twojemu współlokatorowi.
Otworzyłem usta, chcąc zaprotestować, ale szybko je zamknąłem. Min Ho nie był kłopotliwy, często rozmawialiśmy i tłumaczyłem mu nawet gramatykę z angielskiego przed sprawdzianem. Wolałem jednak uniknąć krępujących sytuacji, miał w zwyczaju paradować po pokoju w samym ręczniku, a to z samego początku nawet dla mnie było trochę krępujące. Mieliśmy w spodniach to samo, ale uczono mnie czego innego.
- Pewnie, czemu nie – odpowiedziałem, podnosząc kubek z kompotem do ust. Zrobił rozradowaną minę, przez co sam aż się uśmiechnąłem. Nie mogłem nie widząc, jak jego oczy zmieniają się w dwa migdałki, błyszczące zadowoleniem. Musiało mu być ciężko, tak naprawdę nie znał tutaj nikogo poza mną i Jong Hyunem. Chyba ciężko zawierał znajomości. Pod tym względem przypominał mi trochę Onew, chłopaka z którym pisywałem różne wymyślone historie. Nadal znałem tylko jego pseudonim, a ostatnimi czasy rozmawialiśmy ze sobą sporadycznie. Trochę mi tego brakowało, jednak i on i ja nie mieliśmy czasu, na dłuższe konwersacje. Powinienem to zmienić, chociaż mówił, że nie ma mi tego za złe.
- Zjesz i idziemy? – Zapytał, kiedy odstawiałem szklankę na stolik. Pokręciłem głową, przez co jego uśmiech trochę przygasł, ale zaraz się wytłumaczyłem.
- Muszę się iść przebrać. I chciałbym wziąć prysznic. Wiesz, pachnę koniem i stajnią, na dłuższą metę to nie jest komfortowe.
- Ach, no tak – przytaknął, drapiąc się po karku. – To przyjdź pod gabinet, nie wpuszczą cię do naszego budynku samego. Przyjdę po ciebie.
Uśmiechnąłem się do niego lekko. Nie chciałem się szczerzyć z twarogiem w zębach, a to najwyraźniej wystarczyło starszemu, bo patrzył na mnie z radosnymi iskierkami w oczach. Parsknąłem, kręcąc od razu głową z niedowierzaniem. Był niemożliwy i czasami aż za bardzo pozytywny. Cieszył z małych rzeczy, aż nie pomyślałbym, że ktokolwiek może czerpać przyjemność z takich drobiazgów.
- No dobrze, jeśli mam gdziekolwiek iść to muszę się umyć. Daj mi pół godziny – zawyrokowałem, podnosząc się z miejsca. Pusty talerz odniosłem do okienka, nie chciałem dostać reprymendy od kucharek, że muszą po mnie sprzątać. Były bardzo zrzędliwe. Spojrzałem na Jin Ki’ego, gdy wyszliśmy na dziedziniec. Zmrużyłem nieco oczy, jako że słońce, choć wieczorne, nadal niemiłosiernie raziło. – Przygotuj coś fajnego. Horror. Tylko taki, po którym będę bał się usnąć.

Z mokrymi włosami, w znacznie wygodniejszych ubraniach wyszedłem z akademika, kierując się w stronę szkoły. Było po ósmej, słońce schowało się już za drzewami, więc zrobiło się chłodno i niemal całkiem zapadł zmrok. Owinąłem się szczelnie grubą bluzą, przechodząc przez niski płotek, aby nie iść dookoła. Mieliśmy jeszcze trochę czasu dla siebie przed ciszą nocną, więc nie martwiłem się, że jakiś nauczyciel mnie przyłapie. Szedłem wzdłuż grządek, na których rosły tuje, pomiędzy którymi odległość wynosiła równe półtorej metra. Tak, mierzyłem. W tej szkole wszystko było idealne, nawet róże, jakie obrastały płot po drugiej stronie. Z jednej strony wyglądało to imponująco i pięknie. Z drugiej mnie przerażało. Nadal miewałem przeczucie, że tutaj nie pasuję.
Przeciągnąłem się, przez co poły bluzy się rozsunęły. W tym samym momencie zawiał chłodny wietrzyk, przez który od razu zadrżałem, obejmując się ramionami. Niby w ciągu dnia było cierpło, ale noce były już naprawdę chłodne. Większość uczniów przez to jak najszybciej wracała do swoich pokoi, ewentualnie organizowali między sobą takie spotkania, jak my z Jin Kim. Z tym, że raczej się krępowali i chodzili po swoich akademikach wedle uznania. Na szczęście nikt nie ustanowił tutaj takiego rygoru, by po korytarzach chodzili nauczyciele albo sprawdzali, czy śpimy. Nie byłem zdziwiony, widząc w oddali Woo Hyuna, jaki zmierzał najpewniej w kierunku swojego pokoju. Tym, co mnie zaskoczyło był wyraz jego twarzy. Wyglądał, jakby ktoś naprawdę go wkurzył. U niego było to rzadkością, wszystko brał na śmiech i przez ten miesiąc nie widziałem, by się wściekał. Teraz gdyby spojrzenia mogły zabijać, rozstrzelałby wszystkich, którzy go mijali. Ruszyłem w jego stronę uznając, że jeśli Jin Ki chwilę na mnie zaczeka, nic się nie stanie. Zmartwiłem się. Znałem Woo Hyuna krótko, ale lubiłem tego postrzelonego chłopaka.
- Co jest, MyHyun? – Zagaiłem go, ale nie odpowiedział. Zignorował mnie, przez co poczułem ukłucie zirytowania. Stłumiłem je jednak. Zamiast coś odburknąć, pomachałem mu dłonią przed twarzą. Zatrzymał się gwałtownie i popatrzył na mnie w taki sposób, jakby wcześniej wcale mnie nie widział. To był kolejny dziwny znak. Dotychczas to on był tutaj tym, który zagaja rozmowę. Potrafił mnie dostrzec nawet w tłumie, kiedy ja nie zauważałem go, gdy stał obok. – Ej, co się stało? Wyglądasz, jakby co najmniej ktoś oznajmił, że musisz wziąć ślub z Se Kyung.
- Tak się czuję – warknął chłodno. Zadrżałem, ale nie dałem tego po sobie poznać. Zagwizdałem tylko cicho i przyjrzałem mu się uważnie.
- Aż tak źle?
- Tak. Trener stwierdził, że Picasso nie wystąpi na dniach otwartych, bo jest pinto15 – fuknął na mnie, aż wytrzeszczyłem oczy. Zachowywał się, jakby to była moja wina. Popatrzyłem na niego z niedowierzaniem.
- Słyszałem coś zupełnie innego, jeszcze rano przecież mi mówił, że startujesz przede mną.
Prychnął z pogardą. Wiedziałem dobrze, dlaczego tak to przeżywał. Wśród koni też dyskryminowano te nierasowe. Rodowód był najważniejszy dla sędziów i nie słyszałem jeszcze o przypadku, by to pinto wygrał jakieś ważne zawody.
- Pogadaj z Jong Hyunem – zasugerowałem, patrząc na niego otwarcie. – Niech go przekona.
- W zeszłym sezonie mu się nie udało – mruknął, zmieniając nagle postawę na zrezygnowaną. Odetchnąłem ciężko, przez chwilę się wahając. Wspominał mi, że ma spore problemy przez kolor sierści swojego ogiera. Było mi przez to przykro, Picasso był kochanym zwierzęciem i Woo Hyun dogadywał się z nim, jak mało kto ze swoim wierzchowcem. To było przykre, że tak ich dyskryminowano.
- Porozmawiam z nim – wypaliłem, na co spojrzał na mnie zaskoczony. – Nie gap się tak na mnie, bo się rozmyślę. Pogadam z nim o tym. Ale nic ci nie obiecuję.
Wydałem z siebie jęk, kiedy Woo Hyun rzucił mi się na szyję. Skrzywiłem się, próbując wyswobodzić się z uścisku jego macek. Znów przekraczał moją przestrzeń osobistą, a robił to nagminnie. Chwyciłem go za ramiona, próbując odciągnąć od siebie.
- Mówiłem już, że cię kocham, MyBum? – Zaświergotał, ściskając mnie mocniej.
- A możesz okazywać mi tą miłość z mniejszą intensywnością? – Wysapałem, na co odsunął się ze swoim głupkowatym uśmiechem. Ten człowiek nie przestanie mnie zaskakiwać.
- Gdzie idziesz?
- Do Jin Ki’ego – odpowiedziałem, patrząc na niego podejrzliwie. Swoją drogą już byłem spóźniony. Drgnąłem, uświadamiając sobie, że chłopak pewnie już na mnie czeka albo zaczyna się niecierpliwić.
- Mogę iść z tobą? Tak będę sam w pokoju, nie daj się prosić... Nie każ mi się nudzić! – Spojrzał na mnie, przechylając głowę. Zmarszczyłem nieco brwi. Prawdą było, że spędzałem takie wieczory z Woo Hyunem, ale nie byłem pewien, co na to powie Jin Ki. Zagryzłem wargę z lekką niepewnością.
- No nie wiem... Nie uważasz, że będzie to bardzo drętwa atmosfera? – Chciałem oszczędzić studentowi skrępowania. Mój przyjaciel był nadpobudliwy, a to potrafiło przytłaczać.
- Będę grzeczny – zastrzegł od razu, unosząc jedną dłoń na znak, że obiecuje. Westchnąłem ciężko, patrząc na zegarek. Pokiwałem ostatecznie głową. Lepiej było odpuścić. I tak by się za mną powlókł.
- Dobra, chodź. Ale jak będziesz świrował, to cię wykopię.
- Się wie! – Wyszczerzył się, ruszając zaraz za mną.
Jin Ki już czekał pod gabinetem. Wyglądał, jakby poczuł wielką ulgę na mój widok, przez co nie mogłem się nie uśmiechnąć. Chyba zaczął się martwić, że go wystawiłem. Musiałem mu wytłumaczyć, dlaczego tyle czasu mi to zajęło. Woo Hyun zaraz się wtrącił, narzekając na wszystko i wszystkich. Spoglądałem na przerażonego bruneta, w którego oczach widniało błaganie o pomoc. On miał spędzić z nim tylko kilka chwil, a ja tak miałem na co dzień!
- Jesteście tak głośno, że słychać was nawet na basenie. – Usłyszałem cierpki głos, w którym przebijało się zmęczenie. Skrzywiłem się, bo to świadczyło tylko o tym, że spokojny wieczór wcale taki nie będzie. Odwróciłem się, patrząc na Jong Hyuna. Wycierał włosy ręcznikiem wcale nie przejmując się tym, że na dworze było nie tak najcieplej, a cała nasza trójka miała na sobie bluzy. On, jak na osobę, która musiała wyróżniać się z tłumu miał na sobie bokserkę, jakiej kołnierz moczyły krople, ściekające z włosów.
- Kto jest głośno? – Wypalił Woo Hyun z tak nieogarniętą miną, że Jin Ki parsknął śmiechem.
- Na pewno nie ty – sarknąłem, zwracając tym na siebie uwagę Jong Hyuna. Zmierzył mnie trudnym do odgadnięcia wzrokiem, ale nie powiedział nic. Zwrócił się za to do Jin Ki’ego, zarzucając ręcznik na kark. Nie słyszałem, o czym rozmawiali. Musiała to być jakaś wielka tajemnica, bo brunet jak nigdy ściszył głos, nachylając się nad uchem kolegi. Woo Hyun popatrzył na mnie zmieszany, na co wzruszyłem obojętnie ramionami.
- Hyung, idziemy? – Spytałem z naciskiem, chcąc tym samym jak najszybciej pozbyć się towarzystwa Jong Hyuna. Student pokiwał głową, ale spojrzał na chłopaka z ciepłym uśmiechem.
- Idziesz z nami?
- Na pewno jest zmęczony, nie zmuszajmy go – wtrąciłem niemal od razu, przez co spojrzał na mnie zaskoczony. Brunet jednak uśmiechnął się nikle pod nosem, w ten swój figlarny sposób. Od razu pożałowałem, że w ogóle się odezwałem. Chyba nie planował się zgadzać.
- Dlaczego nie? Nie pójdę spać razem z kurami, co będziecie robić? – Spytał lekkim, przesadnie słodkim głosem. Wiedziałem, dlaczego się zgodził. Tylko po to, by zrobić mi na złość. Szedł za nami, a raczej ja wlokłem się na szarym końcu, kiedy tylko Jin Ki zaczął nad prowadzić do swojego pokoju.
- Egzorcystę albo jakiś inny horror. Nie wiem jeszcze. – Wzruszył ramionami. – Mam kilka płyt, można też włączyć coś z internetu.
Zazgrzytałem zębami. Wiedziałem, że się przyjaźnili. I wcale się nie zdziwiłem, że zaproponował chłopakowi wspólne oglądanie, skoro miał nam towarzyszyć mój znajomy. Mimo to nie byłem zbyt zadowolony wizją spędzenia wieczoru razem ze starszym Kimem w jednym, niezbyt dużym pomieszczeniu. Może jeszcze miałem siedzieć obok niego? Mój dobry humor szybko przygasł, tych dwóch za to dyskutowali zawzięcie nad tym, jaki film wybrać. Nawet Woo Hyun się do nich przyłączył! Patrzył na mnie od czasu do czasu, jakby chciał mnie nakłonić do wzięcia udziału w dyskusji. Na pewno chciał, żebym już teraz z Jong Hyunem pogadał. Nie byłem na to gotowy psychicznie.
Kiedy dotarliśmy pod pokój Jin Ki’ego pierwszy wszedłem ja, a później za mną Woo Hyun i Jong Hyun. Jin Ki zamknął za nami drzwi, po czym od razu podszedł do laptopa, żeby podłączyć go do telewizora. Rozejrzałem się zaciekawiony. Pokój był trochę lepiej wyposażony, niż te nasze w akademiku. Miał telewizor, niewielką kuchenkę składającą się z krótkiego, piecyka i lodówki, przy ścianie stało tylko jedno, rozkładane łóżko, służące głównie za sofę, a pod oknem biurko, na którym panował istny bałagan. Prychnąłem rozbawiony widząc pobazgrane kartki, jakie najpewniej były notatkami. Pismo miał, jak prawdziwy lekarz. W łazience stała pralka, zakomunikował to zaskoczony Woo Hyun, a ja się wcale temu nie dziwiłem. Dla mnie byłoby to zbawieniem. Mogliśmy albo sami do pralni odstawiać ubrania albo dawać to sprzątaczkom. Moje były na to zbyt cenne.
Podszedłem do zasłoniętego okna, uchylając firankę. Nie dziwiłem się wcale, że je zakrywał, mieszkał na parterze, więc każdy mógłby mu patrzeć do pokoju. Co prawda okna były skierowane w stronę boiska szkolnego, ale i tak niejednokrotnie uczniowie włóczyli się pomiędzy budynkami tam, gdzie nie było im wolno.
- No to co w końcu oglądamy? – Zapytał Jin Ki, siadając po turecku przed telewizorem. Odwróciłem się od okna i padłem na kanapę jako pierwszy. Buty rzuciłem do przedpokoju, wylądowały niemal idealnie obok tych, należących do gospodarza.
- Cokolwiek pod warunkiem, że będzie straszne – wtrąciłem znudzonym głosem. Woo Hyun usiadł przy biurku, obejmując ramionami oparcie, na których ułożył podbródek.
- Nie będziesz się potem bał zasnąć? – Usłyszałem z lekką przekorą w głosie. Obdarzyłem Jong Hyuna złośliwym uśmieszkiem, kiedy siadał obok mnie.
- W razie czego zawsze możesz mnie utulić do poduszki – stwierdziłem, co wyraźnie go rozbawiło. Nachylił się nade mną, przez co odsunąłem się lekko zbity z pantałyku. To nie taki efekt miało przynieść! Miało go to rozdrażnić, dopiec mu, a nie odwrócić się przeciwko mnie.
- I znów będziesz się później tak we mnie wczepiał? – Szepnął, a ja poczułem ogromną ochotę, aby go kopnąć.
- Chciałbyś – warknąłem niezadowolony. Dupek. Nie kazałem mu kłaść się wtedy ze mną! Miałem to do siebie, że łapałem wszystko podczas snu. Zazwyczaj poduszkę albo kołdrę, ale ponieważ nie spałem wtedy sam... Nie chciałem się nawet przyznać, że po raz pierwszy od bardzo dawna rzeczywiście się wyspałem, bez głupich snów. To nic nie zmieniało i na pewno fakt, że spałem z nim nie miał nic do rzeczy.
- Włącz Almityville – zasugerował Jong Hyun, jakby od niechcenia. – Chyba, że wolicie filmy o egzorcyzmach?
Jin Ki wzruszył ramionami, a i ja machnąłem na to ręką. Słyszałem o tym filmie głównie przez wzgląd na Ryana Reynoldsa, lubiłem tego aktora, więc się interesowałem filmami, w których grał. Tą pozycję miałem odłożoną na później.
Jako że nie było sprzeciwów, nasz gospodarz włączył wspomniany tytuł, od razy siadając pod kanapą, na której nie było miejsca przez to, że Jong Hyun się rozłożył, jakby był u siebie. Zgasiliśmy światło, starając się jak najbardziej zainicjować klimat odpowiadający tego typu seansom. Złapał tylko za poduszkę, jaką ułożył na kolanach, po czym wbił wzrok w telewizor. Sam wsunąłem sobie przedramię pod głowę i zacząłem się skupiać na tym, co pojawiało się na ekranie.
Podciągnąłem pod siebie nogi, na kolanach opierając podbródek. Woo Hyun zasnął w przeciągu pierwszych piętnastu minut, po pokoju roznosiło się stłumione rękawem bluzy chrapanie. Uśmiechnąłem się tylko widząc to. Zerknąłem kątem oka na Jong Hyuna, pospiesznie odwracając wzrok. To była dobra chwila, żeby porozmawiać o dniach otwartych? Uznałem, że jeszcze poczekam. Zająłem się horrorem, który nie był może szalenie przerażający, ale potrafił mnie wystraszyć, gdy nagle i niespodziewanie coś się pojawiało. Śmiałem się wtedy cicho sam do siebie, kręcąc z niedowierzaniem głową. Jin Ki wyciągnął się na dywanie przysypiając, chwilami jednak podskakiwał wystraszony tak jak ja, a Jong Hyun beznamiętnie patrzył w ekran. Nie patrzyłem jednak na niego zajęty filmem. Był dziwny. Uwielbiałem filmy o duchach. Może chwila, w której martwa dziewczynka wsadziła sobie w głowę palec byłem opiekunki nieszczególnie mi się spodobała. Była obrzydliwa i niepokojąca. Wcisnąłem twarz w poduszkę, jaką trzymałem na kolanach.
- Boisz się? – Usłyszałem szept nad uchem. Kanapa odgięła się, kiedy Jong Hyun przysunął się bliżej mnie. Zerknąłem na niego z niezadowoloną miną. Pokręciłem od razu głową i zmarszczyłem brwi na znak, że nie podobał mi się ten docinek.
- Tak, ciebie.
Stłumił śmiech, ale nie żartowałem. Nigdy nie wiedziałem, czego się po nim spodziewać, a to trochę mnie przerażało. Nie lubiłem tracić kontroli, przy nim nigdy nie mogłem jej zachować.
- Jakoś tego nie zauważyłem wcześniej, Bummie – mruknął nadal uśmiechając się lekko. Uderzyłem go łokciem w żebra, na co skrzywił się i złapał za bolące miejsce. – Nie złość się, to było urocze. Nie pomyślałbym, że taka z ciebie przylepa.
Zgromiłem go wzrokiem. Gdyby spojrzenia mogły zabijać, padłby trupem na miejscu. Prychnąłem, co zwróciło uwagę Jin Ki’ego. Jong Hyun machnął mu ręką, by się nie przejmował, a ja zazgrzytałem ze złości zębami i skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej. Że też było mi tego głupka szkoda! Najwyraźniej przestał się przejmować swoimi problemami, też powinienem mieć znów go gdzieś.
- To ty się do mnie przykleiłeś. A może już nie pamiętasz? – Syknąłem cicho. Nie chciałem, żeby ktoś to usłyszał. Mógłby to opatrznie zrozumieć, choć teraz chrapał w najlepsze.
Brunet wzruszył obojętnie ramionami. Liczyłem, że jakoś go to zirytuje albo choć trochę wyprowadzi z równowagi, ale nie. Pan Wieczne Opanowanie nawet nie zareagował.
- Miałem spać na ziemi? Albo na nieposłanym łóżku? Poza tym z taką przytulanką aż miło się leży – posłał mi zawadiacki uśmieszek. Zrobiło mi się głupio, nawet bardzo. Miałem wrażenie, że już do końca szkoły będzie mi to wypominał.
- Jeszcze trochę i pomyślę, że ci się to podobało – mruknąłem, na co nie dostałem odpowiedzi. Rozległ się huk, a telewizor zgasł. Niebo przecięła błyskawica, rozświetlając na krótką chwilę pokój. Woo Hyun spadł z krzesła, ale poderwał się gwałtownie i zaczął rozglądać z przerażeniem. Telewizor w między czasie znów się włączył, chociaż nie byłem pewien czy w pewnym momencie naprawdę nie braknie nam prądu.
- Ale kicha – mruknął mój przyjaciel, ziewając zaraz szeroko. Rozłożył się na podłodze obok gospodarza, biorąc ode mnie poduszkę. Ułożył się wygodnie i nie zwracając na nic uwagi, położył się spać.
- To było dziwne – bąknął zdezorientowany Jin Ki. Westchnąłem tylko bezradnie, szybko samemu doszukując się na kanapie wygodniejszej pozycji.
- Jak będziemy się zbierać, to ci go zabierzemy – odparłem, mierzwiąc z góry włosy chłopaka. Otrząsnął się i odwrócił do mnie, łapiąc za kostki. Ściągnął mnie na dywan, przez co wylądowałem tyłkiem na ziemi, krzywiąc się nieco. – Ej, to boli! Taki z ciebie higienista, że sam mi kontuzji szukasz?
- Kontuzjować to ja cię dopiero mogę, dongsaeng – prychnął rozbawiony. Połaskotał mnie, na co wierzgnąłem, wybuchając śmiechem. Chyba znudziło mu się już oglądanie. Zresztą, to i tak była końcówka. Machałem rękami, chcąc go odgonić od swojego brzucha, a przy tym zanosiłem się panicznym śmiechem, tracąc szybko oddech.
- Onew-ah, nie możesz! – Jong Hyun zrobił przerażoną minę, ale zaraz sam się uśmiechnął. – Ta ciamajda musi być cała do dni otwartych. Potem droga wolna.
Popatrzyłem na niego z wyrzutem. Wytarłem załzawione oczy, kiedy tylko Jin Ki przestał. Uniósł dłonie w obronnym geście, a ja uderzyłem Jong Hyuna w kolano z oburzoną miną.
- To tak dbasz o swojego podopiecznego pajacu?! – Fuknąłem na niego, szybko jednak robiąc skonsternowaną minę. Spojrzałem na studenta pytająco, unosząc brwi. – Onew?
Pokiwał głową, ale odpowiedział mi brunet.
- Zawsze tak do niego mówię. To takie dziwne?
Wzruszyłem lekko ramionami. To mógł być przecież zbieg okoliczności, prawda? „Mój” Onew wcale nie musiał być Jin Kim... Zakuło mnie w klatce piersiowej. Dziwnie było mi z myślą, że oto może miałem przed sobą osobę, z którą od dłuższego czasu utrzymywałem kontakt. A jeśli tak było? Zastanawiałem się, czy Onew nadal chciałby ze mną rozmawiać. Może wyobrażał sobie mnie zupełnie inaczej i czułby się zawiedziony?
- I tak większość osób mówi mi po imieniu, nie martw się, Ki Bum. – Jin Ki poklepał mnie po plecach. Posłałem mu słaby uśmiech ciesząc się, że źle zinterpretował moje zachowanie.
- Powinniśmy się zwijać – wtrącił Jong Hyun, patrząc na mnie znacząco. Odnalazłem wzrokiem zegarek, ze zdziwieniem zauważając, że jest już grubo po dziesiątej. – Jutro widzę cię na ujeżdżalni i nie ma żadnego wymawiania się. Bierz Śpiącą Królewnę i chodź. Odprowadzę was.
- Pójdę z wami – zasugerował od razu student podnosząc się z miejsca. Popatrzyłem na niego niepewnie w chwili, kiedy szarpałem przyjaciela za ramię, aby się obudził. – Jeśli spotkacie nauczyciela, możecie mieć kłopoty. I ktoś musi was wpuścić do akademika.
- Ja do mojego mam klucz. Możesz od razu iść z nimi.
Jin Ki pokiwał głową. Odłączył komputer od telewizora i wyłączył wszystko. Woo Hyun zdążył się podnieść i ubierał właśnie buty. Dołączyłem do niego w chwili, kiedy Jong Hyun się przeciągał. Mnie samego też bolały wszystkie mięśnie, ale nie myślałem o tym. W głowie miałem tylko krążące pytania, jakie chciałem zadać. Jeśli Jin Ki i Onew to ta sama osoba, powinienem mu powiedzieć, że to ja? Czy jednak nie? Wyszedłem na zewnątrz, wciskając dłonie w kieszenie bluzy. Cholera, dlaczego wszystko musiało się tak komplikować?

~***~

1Kłus – dwutaktowy chód konia, wolniejszy od galopu, lecz szybszy od stępa.
2Cugle, wodze – przymocowane do wędzidła skórzane, gumowe lub parciane paski, które jeździec trzyma w rękach podczas jazdy.
3Ustępowanie – ćwiczenie, wprowadzające do nauki chodów bocznych. W ustępowaniu koń nie jest zgięty, jedynie ustawiony w potylicy w kierunku przeciwnym do kierunku ruchu.
4Ciąg – chód boczny, w którym koń porusza się jednocześnie do przodu i w bok, przy czym jest wygięty w kierunku do linii, po której się porusza. Ciąg może być wykonywany w stępie, kłusie i galopie. Rozróżnia się ciąg w lewo i ciąg w prawo.
5Piaff – chód konia stosowany w wyższych konkursach ujeżdżeniowych klasy GP (Grand Prix), a także w hiszpańskiej szkole jazdy. Koń wykonujący piaff kłusuje w miejscu w dużym zebraniu, wysoko unosząc przednie kończyny. W piaffie, inaczej niż w pozostałych odmianach kłusa, nie ma momentu "zawieszenia". Pierwsza para nóg (po skosie) dotyka ziemi, zanim druga para zacznie się unosić.
                6Kłus wyciągnięty – przy każdym kroku koń maksymalnie wyciąga kończyny, chód ten wykonuje się jedynie podczas pracy na ujeżdżalni.
7Lotna zmiana nogi – manewr polegający na tym, iż koń podczas galopu, znajdując się w fazie lotu zmienia nogę prowadzącą, na którą galopuje (czyli przednią nogę, którą stawia jako ostatnią przed fazą lotu).
8Ujeżdżenie (dresaż) dyscyplina jeździecka, w której koń z jeźdźcem muszą wykonać szereg figur i zaprezentować różne chody na placu zwanym czworobokiem.
9Siodło – część rzędu końskiego stanowiąca siedzenie przeznaczone dla jeźdźca.
10Palcat, szpicruta – jedna ze sztucznych pomocy jeździeckich; krótki bat skokowy, służący do wzmocnienia łydki lub skarcenia konia. Klepie się nim konia po łopatce lub tuż za łydką jeźdźca.
11Ujeżdżalnia – budynek lub plac przeznaczony do jazdy konnej, treningów i pokazów.
12Łęk – element stelażu siodła, ograniczający siodło od przodu. Wygięty jest on w łuk, pod którym znajduje się miejsce na kłąb konia.
13Strzemiona – przymocowane do siodła metalowe łuki, w które jeździec wsuwa stopy.
14Boks – indywidualne, zamykane miejsce dla poszczególnych koni. Boksy mogą być murowane, wykonane z drewna, czy stalowych prętów. Posiadają otwierane jedno- lub dwuczęściowe (górne i dolne) drzwi.
15Pinto rasa koni pochodząca z USA. Konie Pinto nie są właściwie rasą, lecz populacją o umaszczeniu srokatym. Do księgi stadnej Pinto można wpisać każdego konia srokatego.

~***~

5 czerwca 2016

Aeroplane


Tytuł: Aeroplane
Paring: JongKey
Gatunek: Angst
Ostrzeżenia: BRAK

„All that I know there's nothing here to run from.
 Cause everybody here's got somebody to lean on.”
Coldplay – Don’t Panic

Długie, szczupłe palce z delikatnością przesuwały się po gładkiej, metalowej powierzchni. Towarzyszyło temu ciche westchnienie, kiedy ciemne oczy lustrowały z nieskrywaną tęsknotą budowę samolotu. Badały kształt skrzydeł i dzioba, zerkały przez szklane drzwi na deskę rozdzielczą. Wpatrywały się w maszynę z mieszanką uwielbienia oraz nieopisanym pragnieniem, czającym się w głębi połyskujących tęczówek.
Chłopak wypuścił powoli powietrze z płuc czując narastający ucisk w gardle. Zdusił w sobie łzy, które zmoczyły pojedynczymi kroplami jego długie rzęsy i na kilka krótkich chwil pozwolił powiekom opaść. Zwilżył usta koniuszkiem języka. Dłoń, która do tej pory spoczywała na drzwiach kadłuba zsunęła się, opadając luźno wzdłuż smukłego ciała. Kącik jego ust drgnął, unosząc się nieznacznie. W tej chwili marzył jedynie o tym, aby znów usiąść w fotelu pilota. Poczuć we krwi szalejącą adrenalinę, rozgrzewającą do czerwoności opustoszały umysł.
Zaczesał blond włosy do tyłu, odsuwając je z oczu. Wsunął na głowę kask, po czym płynnym ruchem wskoczył do kabiny, podciągając się na rękach. Opadł miękko na fotel, momentalnie rozluźniając swoje mięśnie. Na jego pełnych, idealnie wykrojonych ustach zagościł miękki uśmiech. Niemal czule pogładził ster, zaciskając na nim palce.
Czuł się tak, jak podczas spotkania z dobrym znajomym, którego nie widziało się od wielu lat. Zagryzł dolną wargę, kiedy w jego żyłach zapłonęło bliskie mu uczucie zniecierpliwienia. Stłumił je jednak w sobie, biorąc głęboki wdech. Zatrzymał powietrze w płucach, nim wypuścił je ustami. Szybka kasku zaparowała, choć on nie przejął się tym zbytnio. To nie było ważne. Lotnisko było dla niego zarówno początkiem, jak i końcem wszystkiego, co w jego życiu naprawdę się liczyło. Pilotaż niemal od pierwszego dnia łączył się z uczuciem, którego wcześniej nie zaznał. Ekscytacja przeplatała się ze skrępowaniem, mieszanka emocji za każdym razem poruszała jego serce na tak wiele sposobów, budząc w nim coś, czego długo nie mógł nazwać. I czego określić nigdy nie musiał jako pierwszy.
Potrzebował chwili ukojenia, jakie dawało mu to ciasne, przytłaczające miejsce. Budziło w nim najlepsze, jak i te najgorsze wspomnienia. Tęsknił, a jednocześnie pragnął już nigdy więcej nie oglądać tej piekielnej maszyny, która teraz go pochłonęła. Za każdym razem otaczały go ciężkie myśli, jakich nie potrafił się pozbyć. Widział w wyobraźni ciemne tęczówki, wpatrujące się w niego z niegasnącą czułością. Wspominał duże, męskie dłonie, jakie z niebywałą wręcz delikatnością potrafiły dotykać jego chłodnej momentami skóry, głaszcząc ją z niemym uwielbieniem, jakby był najpiękniejszą istotą. Tęsknił za ciepłym, łagodnym uśmiechem, który nawet po tylu latach, tylko w jego umyśle potrafił obezwładnić go swoją mocą, poruszyć drżące serce i sprawić, że desperacko łaknął miękkich ust, na których rozkwitał.
Po raz kolejny zapiekły go oczy. Zacisnął usta w wąską kreskę, na chwilę opuszczając głowę. Musiał się uspokoić. Zebrać w sobie, jak i opanować drżenie odzianych w grube rękawice dłoni, którego dotychczas nie zarejestrował. Złapał za linkę, przymocowaną do szklanych drzwi kadłuba, by zaraz pociągnąć, zatrzaskując je za sobą.
- Ki Bum!
Poderwał głowę gwałtownie, wyrwany ze swojego letargu. Z wieży kontrolnej wybiegł wysoki chłopak z rozchełstaną marynarką oraz zawieszonym na szyi identyfikatorem, który teraz, razem z krawatem powiewał ponad jego ramieniem. Blondyn zapiął pospiesznie pasy. Uruchomił maszynę, chaotycznie wręcz rzucając się w kabinie. Modlił się w duchu, by szybko uzyskać odpowiednie obroty i móc wystartować, nim jego przyjaciel dopadnie samolotu. Nie czekając, aż przekona się, kto jest szybszy zaczął kołować. Chciał się oddalić, dać czas maszynie na zebranie się w sobie, a przy tym rozpędzić ją do odpowiedniej prędkości, żeby oderwać koła od asfaltu.
- Ki Bum, natychmiast zawróć! – Głos w słuchawce, jaką zamontowano w kasku trzeszczał, jednak chłopak był pewien, że wyłapał w nim nutę paniki. Uśmiechnął się gorzko. Pamiętał, jak kierownik zmiany tym głosem, przepełnionym wtedy goryczą drwił z niego, kiedy to on chciał powstrzymać start. – Zatrzymaj samolot!
Nie słuchał. Patrzył przed siebie, a narastająca ekscytacja zmieszana z nutą paniki obezwładniła go. Zacisnął mocniej palce na sterach w miarę, jak maszyna nabierała upragnionej prędkości. Silniki huczały w ten charakterystyczny sposób, zagłuszając umysł, który krzyczał, że to, co robił, było złe i niewłaściwe. Turbiny pracowały na najwyższych obrotach tak dynamicznie, jak w tamtej chwili biło jego serce. Kółko nosowe oderwało się od ziemi. Drzewa, jakie otaczały lotnisko zostawiał pod sobą w miarę, jak ciężka maszyna wznosiła się. Rozpościerający się przed nim błękit nieba w momencie ukoił go. Przestał się wahać, a choć adrenalina płynęła gorącym strumieniem w jego krwi towarzyszył temu swego rodzaju stan błogiego spokoju. Przecież robił to wielokrotnie. Latanie było częścią życia, jakie pragnął spędzić za sterem samolotu.
Odchylił głowę, opuszczając powieki. Uśmiechnął się bezwiednie pozwalając, by kilka łez spłynęło po bladych policzkach, kiedy wyrównał lot. Słyszał, jak kontroler wykrzykuje coś do jego ucha, nie potrafił tylko złożyć słów w logiczną całość. Wychwytywał pojedyncze myśli, które jak igły wbijały się w jego serce, uciskając klatkę piersiową ciężarem wspomnień. Wiedział, że to mu go nie zwróci. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego zachowanie jest lekkomyślne, prowadzi do nikąd. Mimo to nie potrafił oprzeć się tej pokusie, z jaką walczył siedem lat, gdy zapadł wyrok zakazujący mu pracy, jako pilot. Próbował wieźć normalne życie, znalazł pracę, do której codziennie chodził. Spotykał się ze znajomymi, żartował, jadł regularne posiłki i chodził na zakupy, kiedy znalazł wolną chwilę tylko dla siebie – jednak czy można żyć, jakby nic się nie stało, kiedy traci się w jednej chwili dwie najważniejsze rzeczy, dla których pragnęło się budzić?
Szarpnął sterem, usiłując w ten sposób odgonić pesymistyczne myśli. Maszyna wykonała gwałtowny zwrot, zawisając w powietrzu niemal pionowo. Starał się jak mógł poczuć znów radość, jaką dawało mu zasiadanie w kokpicie. Nie potrafił jej odnaleźć. Choć odpychał od siebie tą myśl, głęboko w podświadomości zdawał sobie sprawę z tego, że nie poczuje ulgi, a jeszcze większe rozgoryczenie. Samolot wirował, podobnie jak umysł chłopaka, gdy próbował zignorować ciepły, łagodny głos, przemawiający do niego. Próbujący namówić go, ażeby posłuchał zdrowego rozsądku i zawrócił.
Pamiętał swój pierwszy samodzielny lot. Kiedy to on był kapitanem. Pamiętał zapach, jaki mu towarzyszył. Drapiąca w gardle woń papierosów, dochodząca z tylnego siedzenia i rozbawiony śmiech, podczas gdy on w panice targał sterem, chcąc przejąć kontrolę nad maszyną. Nie mówił o tym, ale nadal dobrze wiedział, jakie słowa padały z pulchnych warg. Tych samych warg, które z takim nienasyceniem badały jego własne, gdy rozdygotany opuścił kabinę nie wierząc w to, że udało mu się wylądować.
- Key… - Cichy szept sprawił, że chłopak drgnął, a dziób odrzutowca uniósł się lekko, po czym opadł, wracając do poprzedniej pozycji. – Jong Hyun by tego nie chciał, proszę cię, zawróć…
Łzy gwałtownym strumieniem spłynęły po jego twarzy, kapiąc na kołnierzyk kombinezonu. Nie starał się ich powstrzymywać. Potrzebował dać upust emocjom, jakie tłumił przez te lata udając, że potrafi się otrząsnąć i załagodzić ból, jaki odczuwał. Oszukiwał się, choć nie dopuszczał do siebie tej myśli. Karmił się złudzeniami mimo, że nieustannie w jego głowie widniał obraz wybuchającego samolotu. Ogień, jaki trawił potężną maszynę, gdy zerwała się ze swojego kursu i runęła na ziemię wciąż na nowo odżywał we wspomnieniach, paląc gorącem serce, na nowo rozbudzając uśpione uczucia.
Tęsknota wlała się w jego umysł tak gwałtownie, że zakręciło mu się w głowie. Niemal czuł, jak silne ramiona go obejmują, przyciągają do ciepłego ciała, pozwalając znaleźć schronienie przed tym, z czym borykał się na co dzień. Słyszał kojący głos, szepczący mu do ucha czułe słowa. Męska dłoń głaskała go po głowie, a zgrabne palce przeczesywały jasne pasma włosów. Jego zmysły otumanił zapach męskich perfum i papierosów, mieszający się z zapachem spalin, który choć na swój sposób drażniący stanowił dla niego integralną część męskiego ciała, przy którym pragnął znów usnąć.
Sięgnął dłonią przed siebie w stronę przełącznika. Drżącym palcem go wcisnął, zamykając oczy. Silnik zgasł, a samolot gwałtownie zwolnił pozwalając, aby cisza wlała się do jego skołatanego umysłu pozwalając na chwilowe wytchnienie. Przed oczyma stanął mu widok, jaki niejednokrotnie był przyczyną jego bezsenności oraz dręczących go koszmarów, a jaki teraz zdawał się być sprzymierzeńcem, niemal pożądaną rzeczywistością.
- KI BUM! – Rozdzierający krzyk pełen paniki wyrwał go z zadumy. Gwałtownie złapał się steru, kiedy dziób maszyny zaczął opadać. Oddech chłopaka przyspieszył. Serce uderzyło mocniej w piersi, a krew zaszumiała mu w uszach, tym samym sprawiając, że zrobiło mu się słabo. Widział przed sobą rozpościerający się pas startowy, patrzył wprost na niego, podczas gdy samolot nabierał coraz to większej prędkości, podrygując niebezpiecznie. – WŁĄCZ TE PIEPRZONE SILNIKI! ZRÓB COŚ, ZDĄŻYSZ JESZCZE! PODERWIJ TEN ZŁOM!
Jego odrętwiałe usta rozciągnęły się w łagodnym uśmiechu. Wiedział, że dałby radę, ale nie chciał. Rozluźnił się, bezwładnie zawisając na pasach, jakie trzymały go w fotelu. Odliczał sekundy, jakie jeszcze mu pozostały. Które musiał wytrzymać i wyczekać, nim zazna w końcu upragnionego spokoju, jakiego nie czuł od dawna. Zamknął oczy, przygotowując się na zderzenie.

Ogłuszający huk spłoszył ptaki, jakie przysiadły na pobliskich drzewach, zmuszając je do poderwania się w panice i ucieczki. Maszyna w jednej chwili stanęła w płomieniach. Fala, jaka przetoczyła się po lotnisku sprawiła, że w wieży kontrolnej zatrzeszczały szyby. Słup ognia momentalnie wzniósł się z rozbitego samolot w chwili wybuchu, pochłaniając maszynę kłębami gryzącego dymu oraz płomieniami, jakie lizały zachłannie metalowy kadłub. Silny podmuch wiatru rozsypał iskry, jakby uwieczniając tym samym salwę rozgoryczenia samotnej egzystencji, zmagającej się z rozpaczą, po utracie powodu, dla którego pragnęła istnieć. Ponieważ straciła kogoś, na kim mogła polegać.