25 maja 2016

Adagio Sostenuto: Rozdział 4


Tytuł: Adagio Sostenuto
Paring: JongKey - szczypta OnKey
Gatunek: AU/fluff/romans/komedia/smut/angst
Część: 4/?

„Żadna godzina życia nie została zmarnowana, gdy się ją spędziło w siodle.”

Odetchnąłem głęboko, robiąc zadowoloną minę. Zaczął się październik, a pogoda w dalszym ciągu bardziej wyglądała na letnią, niż jesienną. Mnie osobiście to nie przeszkadzało, podobnie jak większości uczniów, wylegujących się na trawie pomiędzy lekcjami. Nawet drużyny piłkarskie nie narzekały, choć pot lał się z nich strumieniami za każdym razem, kiedy schodzili z boiska. Podejrzewałem, że nie oszczędzają się nawet zimą, o czym świadczyła sporej wielkości sala gimnastyczna, na której rozgrywaliśmy od czasu do czasu mecze koszykówki. Zwykle wtedy siedziałem na ławce, nie do końca z własnej woli. Lubiłem grać mimo, że Michael Jordan był ze mnie kiepski.
Przeciągnąłem się z błogim uśmiechem na ustach. Odchyliłem się nieco na murku i oparłem dłonie za sobą. Zamachałem nogami, rozglądając się przy tym dookoła ze zmrużonymi oczyma. Szukałem wzrokiem Woo Hyuna, mieliśmy razem iść na zajęcia taneczne, choć do rozpoczęcia było trochę czasu. Dlatego korzystałem z ostatnich promieni słońca i karmiłem swoją bladą skórę witaminami.
Wcześniej nie mogłem sobie na to pozwolić, nie miałem kiedy. Cały swój czas poświęcałem na naukę – był koniec miesiąca, więc wszyscy nauczyciele postanowili zrobić nam sprawdziany ze swoich przedmiotów. Nie miałem większych problemów na lekcjach, na bieżąco odrabiałem wszystkie zadania i starałem się być przygotowany na zajęcia, jednak mimo to musiałem przysiąść, żeby się trochę pouczyć. Chciałem mieć jak najlepsze świadectwo. Nie zamierzałem wysłuchiwać, że ojciec wykładał pieniądze na moją naukę, a nic z tego nie miał. Dobrze wiedziałem, na czym mu zależało. Chciał mieć czym się pochwalić przed kolegami w pracy. Jeden przed drugim się popisywali tym, do czego zmuszali swoje dzieci. Większości to pasowało. Czuli się lepsi. Ale ja miałem tego dosyć. Nie bawiła mnie ta obłuda, nie chciałem być kartą przetargową w koleżeńskich dyskusjach.
Podniosłem głowę, kiedy wyczułem na sobie czyjś wzrok. Usłyszałem prychnięcie, któremu towarzyszył dźwięk kopanego kamienia, a moje spojrzenie wychwyciło parę dużych, szczenięcych oczu, patrzących na mnie... No właśnie. Z czym? Nie potrafiłem rozszyfrować tego spojrzenia. Od kilku dni Jong Hyun zachowywał się, jakby miał mi coś za złe. Z początku nawet miałem wyrzuty sumienia. Zastanawiałem się, co takiego zrobiłem, że jest na mnie zły. Teraz tylko mnie wkurzał i na sam jego widok miałem ochotę wystawić przed tą jego przystojną buźkę środkowy palec. Minął mnie bez słowa, odwracając ostentacyjnie wzrok. Zacisnąłem szczęki, w myślach odliczając od dziesięciu w dół. Odwróciłem wzrok od jego pleców przykrytych bokserką, prychając z pogarda.
- O czym tak myślisz? Zastanawiasz się, na jaki kolor się znowu przefarbować?
Poderwałem głowę i otworzyłem oczy. Usłyszałem parsknięcie, kiedy mrugałem gwałtownie, chcąc się pozbyć mroczków sprzed oczu. Popatrzyłem na dziewczynę, która uśmiechała się do mnie promiennie. Odpowiedziałem jej tym samym, pocierając dłońmi powieki.
- Powiedzmy – bąknąłem, marszcząc zabawnie swoje brwi. Tae Yeon przysiadła obok, wygładzając spódniczkę z mundurku. Popatrzyła na mnie i odrzuciła włosy z ramienia.
- Powinieneś się zbuntować i wrócić do blondu. Poważnie, czarny kolor ci nie pasuje.
Odetchnąłem smętnie, zagryzając wargę. Odruchowo powędrowałem dłonią do włosów, które przeczesałem pieszczotliwie, z niebywała czułością. Sam nie czułem się najlepiej w tym kolorze, a chociaż minęło kilka ładnych tygodni nie potrafiłem przywyknąć do tej zmiany.
- Gdyby to była tylko kwestia dyrekcji jakoś bym przeżył te kazania – odparłem, wracając do poprzedniej pozycji. Dziewczyna poszła w moje ślady, przez co teraz oboje zażywaliśmy jakże przyjemnej kąpieli słonecznej. – Ale nie chcę dawać temu dupkowi powodów do nabijania się ze mnie. Wystarczy, że sam ich szuka.
Tae Yeon skinęła głową, a przynajmniej tak wnioskowałem po cichym szeleście kołnierzyka jej koszuli. Wiedziała, o czym mówiłem lub raczej o kim. Konflikt Lee Min Ho versus Kim Ki Bum był dosyć popularnym tematem do dyskusji, chociaż nie wiedziałem dlaczego dokładnie uczniów to interesowało.
Niewiele wiedziałem o tym chłopaku. Moje cenne źródło wszelakiej wiedzy, jakim był Woo Hyun na tym polu nie mógł się zbytnio popisać zdobytymi informacjami. Trzecioklasiści nie kwapili się do rozmów o tym, co najpewniej się wydarzyło, kiedy to oni nosili miano najmłodszego rocznika. Prawdopodobnie Min Ho po prostu potrzebował jakiegoś kozła ofiarnego, jako tym sadysty, lubiącego pastwić się nad słabszymi. Nie byłem co do tej teorii jednak przekonany – w świecie bogaczy każde postępowanie miało drugie dno. Ja starałem się mieć jak najlepsze wyniki, żeby ojciec się wreszcie odwalił, tu musiało to działać podobnie. A Min Ho szukał pretekstu, by mnie upokorzyć. Nawet najdrobniejszy detal był dla niego powodem do wszczęcia pyskówki.
- W sumie to ci się nie dziwię. Też bym wolała mu schodzić z drogi, dla świętego spokoju. Zwłaszcza po ostatnim. Jest na ciebie cięty.
Wzruszyłem ramionami rozbawiony.
- Hej, to nie ja sam sobie odsunąłem krzesło w stołówce – zaprzeczyłem wyraźnie rozbawiony. Rozejrzałem się, kiedy usłyszałem charakterystyczny hałas przy wyjściu z boiska, a w oddali zamajaczył mi Woo Hyun. Wyszczerzył się do mnie, od razu kierując w stronę murka. – Przyznaję, nie było miło wylądować pod stołem z tacą na głowie, ale widok tego dupka, robiącego pod siebie przed dyrektorką był tego warty.
- A ja myślałam, że to przez Jong Hyuna – uśmiechnęła się złośliwie. Wywróciłem oczyma z politowaniem. Czy do nich nie docierało, że ja lubiłem kobiety?
- Miło z jego strony, że tak dla odmiany postanowił wspomóc swojego dongsaenga w potrzebie i przestał strugać wystawę paleontologiczną, ale rzucał na szyję mu się z tego powodu nie będę – odpowiedziałem lakonicznie, usiłując brzmieć spokojnie. Drażniły mnie takie zaczepki. Pewnie głównie dlatego Tae Yeon i Woo Hyun się tak droczyli, chociaż wiedziałem, że nie mieliby nic przeciwko, gdybym nagle zaczął wykazywać większe zainteresowanie tym półmózgiem. Ich tolerancja była tak wkurzająca, że aż urocza.
- Upiekłeś dwie pieczenie na jednym ogniu! Dowaliłeś Min Ho i zyskałeś księcia na... Czarnym koniu, czego więcej chcieć?
- Nie ciesz się tak – wtrącił cierpko mój przyjaciel, wycierając kark ręcznikiem. Spojrzałem na niego pytająco, ale on patrzył na skonsternowaną dziewczynę z niesmakiem. Po raz pierwszy wyglądał zupełnie poważnie, aż sam byłem w szoku. – Zawiesili ich za tą bójkę. Do końca sezonu są wykluczeni z rozgrywek. Min Ho jest o to wściekły, Jong Hyun też nie pała zbyt wielką radością. Nie powiesz mi, że wasz „Team Jong’s Bitches” się cieszy. Guru okazał się być tylko człowiekiem. Na twoim miejscu raczej bym unikał ich towarzystwa – dodał, patrząc tym razem na mnie. Tae Yeon coś mu odpowiedziała, jednak ja ich nie słuchałem. Przywykłem do ciągłych kłótni, jakie towarzyszyły Woo Hyunowi.
Zacisnąłem usta w wąską kreskę. Złość, jaką wywoływało we mnie zachowanie starszego chłopaka zamieniła się w wielkie wyrzuty sumienia. Kilka dni temu miałem utarczkę z moim „katem”, potrzebował się wyżyć na mnie, a Jong Hyun zainterweniował. Przypuszczalnie zrobił to tylko dlatego, że naprawdę wkurzyłem wtedy Min Ho i jak tak o tym myślałem, to gdyby nie on naprawdę bym oberwał. Niemniej nie kazałem mu się z nim bić! Rozumiem, miał sobie za złe to, że mi pomógł, bo teraz miał z tego powodu nieprzyjemności. Nie prosiłem go jednak o pomoc, nie musiał zachowywać się w stosunku do mnie, jakby popełnił największy błąd swojego życia.
- Mam ich gdzieś. To nie moja wina, że jeden z drugim zachowują się, jakby byli w przedszkolu. Min Ho dostał to, na co zasłużył, a Jong Hyun może przestanie zgrywać takiego pewniaka – warknąłem, zeskakując na ziemię. Złapałem za swoją torbę i wziąłem głęboki wdech, aby się uspokoić. – Wyjdzie im to na dobre.
Woo Hyun wymienił z Tae Yeon pytające spojrzenia. Zignorowałem to jednak, jako że ich relacja była bardzo dziwna. Mój przyjaciel z zasady jej nie lubił, bo kolegowała się z Se Kyung, a Tae Yeon po prostu nie pozostawała mu dłużna.
- Nie masz wyrzutów sumienia? – Spytała zdziwiona, patrząc na mnie z niedowierzaniem. – Wiem, że o nic go nie prosiłeś, ale jakby na to nie spojrzeć ci pomógł, a teraz ma przez to kłopoty.
- Niestety, Porky Pig ma rację. – Chłopak wyglądał, jakby przyznawał to z ciężkim sercem. Musiała go boleć duma, ale i tak mniej się gryzł z Tae Yeon niż Se Kyung. – Gdyby nie on Min Ho wysłałby cię na zwolnienie lekarskie. Nikt inny tak chętnie by ci nie pomógł.
Posłałem mu piorunujące spojrzenie. Oczywiście, że sumienie teraz nie dawało mi spokoju. Jednak co by to zmieniło? Nawet gdybym poszedł do dyrektorki i powiedział, że to z mojego powodu Jong Hyun dał się w bójkę nic by to nie dało. Nieważne były dla niej powody, wszystkich karała jednakowo.
Spojrzałem w stronę boiska, gdzie brunet rozmawiał ze swoją drużyną. Wyglądał na spiętego, jak i zdenerwowanego mimo pozornego spokoju, jaki próbował utrzymać. Dopiero teraz mając świadomość, że coś jest na rzeczy dostrzegałem więcej detali niż przedtem. Odetchnąłem głęboko, machając lekko ręką.
- Teraz to już i tak musztarda po obiedzie. Następnym razem nie będzie zgrywał dobrego samarytanina, więc nie będzie miał problemów.
Mój przyjaciel wzruszył obojętnie ramionami. Wyszczerzył się do mnie, zanim spojrzał na brunetkę, siedzącą na murku.
- Nie podnoś zbyt wysoko nóg – rzucił kąśliwie, co spotkało się z pełnym pogardy prychnięciem. Wywróciłem oczyma z politowaniem. Zawsze to mówił, a ja nie wiedziałem po co.
- Chodź, Don Juanie, bo jeszcze pomyślę, że tak bardzo chcesz tam zajrzeć. A seonbae nie będzie przyjmował takich wymówek, jeśli się spóźnimy.
Mrugnąłem do przyjaciółki ze złośliwym błyskiem w czekoladowych tęczówkach. Spłonęła uroczym rumieńcem i łypnęła na mnie spode łba, co zaowocowało jeszcze szerszym uśmiechem, wykwitającym na moich ustach. Teraz był remis.

Odetchnąłem ciężko, przeczesując wilgotne włosy palcami. Z końcówek ciekły krople wody i moczyły kołnierz mojej czystej koszulki. Drżałem przez to, a na moim ciele pojawiała się gęsia skórka. Mimo, że w ciągu dnia było jeszcze na tyle ciepło, żeby chodzić w samym krótkim rękawku, to noce były już chłodne. Wracałem z zajęć do internatu. Postanowiłem wziąć prysznic w szkolnej łazience, bo wiedziałem, że kiedy wrócę do pokoju będę zbyt leniwy, żeby zawlec tyłek do kabiny, aby się umyć. Marzyłem o łóżku, wszystkie moje mięśnie krzyczały kwasem mlekowym o litość nieprzyzwyczajone do tak intensywnego wysiłku. Mózg na szczęście jeszcze mi się nie przegrzał, ale byłem pewien, że jeszcze jeden tydzień z górą sprawdzianów, a wycieknie mi uszami, jak galaretka pozostawiona zbyt długo na słońcu.
Trening nieco się przeciągnął przez to, że nasz trener chciał jak najlepiej przygotować grupę na dni otwarte. Mnie nie zależało na występie, ale Young Bae uparł się, że wszyscy muszą wziąć udział. Uważał, że to może być nasza szansa, więc wyciskał z nas siódme poty, aby układ wyszedł perfekcyjnie. Może i miał rację, ale ja wolałem skupić się na czymś innym. Ktoś, o kim myśleć nie chciałem uparł się, że razem z Zeusem wystąpimy też w ujeżdżeniu. Po treningach kazał mi zostawać dłużej i uczyć się układu, musiałem też przychodzić na dodatkowe zajęcia z cała grupą. Mój koń był zadowolony, ja nieszczególnie. Zeus zachowywał się bardziej jak źrebak, dla niego każda możliwość ruchu była wspaniałą okazją do pobawienia się. Wolałbym ten czas poświęcić na próbach pobicia naszego czasu, walczyłem o osobisty rekord, dążyłem do upragnionego celu. Nie mogłem go jednak spełnić, bo Jong Hyun uparł się na swoje fanaberie. Przez to było mi go żal trochę mniej.
Zadrżałem, kiedy przeszedłem obok otwartego okna. Na dworze było już ciemno, a ochroniarz pewnie pozamykał akademiki. W myślach już układałem wymówkę, jaką mu sprzedam, ale każdy scenariusz kończył się tak samo. Na dywaniku u dyrektorki. Odetchnąłem niemal zrozpaczony tą wizją. Już słyszałem pretensje w głosie ojca, już sobie wyobrażałem te wyrzuty, jakie mi będzie robił, że nie powinienem być taki lekkomyślny i wydorośleć. Że dzieci jego kolegów do czegoś doszły, a ja co osiągnąłem? Mam się czym pochwalić? Nie miałem. Wszystko, co robiłem, to było za mało. Nie zadowalałem ojca jako syn, według niego byłem zerem, czułem to w jego głosie za każdym razem, kiedy się do mnie odzywał.
Przełknąłem ślinę czując nieprzyjemny ucisk w gardle. Poprawiłem torbę dyndającą mi na ramieniu, starając się wyrzucić ponure myśli z głowy. Przecież i tak będzie narzekał, że robię źle. Czym się martwiłem? Teraz przynajmniej naprawdę będzie miał powód. Nie poprawiło mi to nastroju, ale skierowałem się korytarzem w stronę wyjścia ze szkoły. Przecież nie mogłem spędzić tutaj całej nocy, zamarzłbym, bo jeszcze nie grzali w tym budynku. Odetchnąłem ciężko, starając się wziąć w garść.
- Spokojnie. Zejdziesz tam, zaczniesz trzaskać w drzwi i skończy się twoja jeździecka kariera. To nic wielkiego – mruknąłem sam do siebie, co naturalnie otuchy mi nie dodało.
Zrobiłem kilka kroków w kierunku schodów i przystanąłem nasłuchując. Zmarłem, kiedy dotarło do mnie, że słyszę dźwięk pianina. Moje serce zadrgało przez to, jak miękka oraz delikatna była melodia, wygrywana przez ten dźwięczny instrument. Kochałem Beethovena, a Sonatę Księżycową wręcz wielbiłem. Teraz jednak ktoś wygrywał jej pierwszą część w sposób tak odmienny, że brzmiał jak zupełnie odrębny utwór. Kusiła prawie tak, jak zakazany owoc, a ja poczułem nagłą ochotę, aby jej skosztować.
Zawróciłem, ostrożnie kierując się w stronę sali muzycznej. Z każdym kolejnym krokiem melodia rozbrzmiewała coraz głośniej, choć nadal miałem wrażenie, że opływa mnie subtelnym muśnięciem, zupełnie tak, jak ciepły, letni wietrzyk, niemal niewyczuwalny, jednak kojący. Zamknąłem oczy, po raz pierwszy od dłuższego czasu naprawdę rozluźniony. Oddychałem spokojnie i miarowo oparty o zamknięte drzwi. Nie przeszkadzał mi chłód drewna, ani tym bardziej niezbyt wysoka temperatura, panująca w szkole. Skupiałem się na muzyce, nieświadomie osuwając się na ziemię. Przysiągłem oparty o drzwi. Mógłbym usnąć w tym momencie, nie potrzebowałem nic więcej do szczęścia, jak tej melodii, smętnej, niemal bolesnej, a jednocześnie delikatnej i krzepiącej. Właściwie nie wiedziałem, czym kierował się Beethoven tworząc to, ale to nie było na tyle istotne, żebym się tym zajmował.
Dźwięk Adagio urwał się nagle. Zbyt gwałtownie na swoją filigranowość, przez co poderwałem się zaskoczony i wbiłem przerażony wzrok w drzwi. Byłem pewien, że nieznany mi artysta wyjdzie teraz, a potem napotka mnie, oniemiałego jak słup soli. Przełknąłem nerwowo ślinę, oczekując. Nic jednak się nie wydarzyło. Stałem tak dłuższą chwilę, aż zwiotczały mi nogi. Oczy zaszły łzami, zapiekły od nieustannego wpatrywania się w kawałek drewna. Zamrugałem szybko, po czym wziąłem głęboki wdech. Wyciągnąłem drżącą dłoń w stronę klamki, aby nacisnąć ją i pociągnąć. Zwątpiłem jednak, słysząc pierwsze nuty Allegretto z siódmej symfonii. Powinno brzmieć bardziej pospiesznie, a niemal kołysało do snu. Wręcz czułem, jak melodia daje mi do zrozumienia, że nic złego już się nie stanie, bym się wyciszył i słuchał.
Wiedziony ciekawością ostrożnie zajrzałem do środka. Zastanawiałem się, kto wygrywa te smętne melodie oraz co go do tego skłoniło. Ze zdziwieniem zarejestrowałem, że znałem tą brązową czuprynę, układ ramion, jak i sylwetkę lepiej, niż bym chciał. Przed pianinem siedział Jong Hyun. Wpatrywał się pustym wzrokiem w swoje palce, błądzące po klawiszach. Dotykał ich niemal z czcią, bardziej pieścił, niż zmuszał do posłuszeństwa. Wyglądał zupełnie inaczej niż na co dzień. Nie było w nim już tej pewności siebie, z którą na mnie spoglądał. Nie wyczuwałem w jego postawie ani krzty wyniosłości, jaką widywałem w jego oczach, gdy miał okazję mi dopiec, a figlarny błysk w oczach zastąpiła mgła zwątpienia.
Wsunąłem się bardziej do środka, czując nieprzyjemny uścisk w żołądku. Sumienie podszeptywało do ucha teorie, dlaczego tu jest, ale starałem się nie słuchać. Nie byłem pewien dlaczego nie uciekłem, póki miałem ku temu okazję. Umysł doradzał, żebym zapomniał o tym, co widziałem i wrócił do akademika. Nie potrafiłem jednak teraz tak po prostu wyjść. Irytacja, jaką budził we mnie ten chłopak wygasła, obudziło się współczucie oraz empatia.
- Dlaczego nie jesteś w pokoju? – Zapytałem cicho, kiedy znalazłem się kilka kroków od niego. Drgnął gwałtownie, ale na mnie nie spojrzał. Wyglądał, jakby na siłę chciał wrócić do swojej codziennej, nonszalanckiej postawy, na którą nie zamierzałem dać się nabrać.
- A ty? – Odpowiedział pytaniem na pytanie, zerkając w tył. Wywróciłem z politowaniem oczyma. Czego ja się niby spodziewałem?
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie – zadarłem podbródek, mrużąc swoje ciemne oczy, gotów przybrać taktykę ofensywną.
- A to na moje – rzucił lekko, bez większego wczucia się w złośliwość. Zmarszczyłem swe gładkie czoło pod wilgotną grzywką. Zbił mnie z pantałyku tym, dlatego przez chwilę milczałem, zagryzając dolną wargę. Jong Hyun westchnął i musnął palcami klawisze, jakby się zastanawiał czy ponowić grę. – Lubisz Beethovena, Ki Bum? Czy byłeś ciekaw, kto włóczy się po szkole o tej godzinie?
- I to i to – bąknąłem, po czym przestąpiłem z nogi na nogę. Ugryzłem się w język nie chcąc mówić, że tak naprawdę zachodziłem w głowę, dlaczego ktoś kaleczy te utwory swoim smutkiem. – Uwielbiam Beethovena. Uwielbiam muzykę klasyczną, ale jego kompozycje szczególnie. Są piękne.
Nie odpowiedział. Odwrócił się do mnie, a ja dostrzegłem w jego oczach coś, czego nie mogłem określić słowami. Przełknąłem ślinę czując nagłą ochotę, aby go zezłościć, zirytować albo chociaż rozbawić. Cokolwiek, byleby nie patrzył na mnie w ten przejmujący sposób, aby chociaż na chwilę zaczął się zachowywać jak dupek, wrócił do normalności. Nie zrobiłem jednak nic, patrząc w te duże, podkrążone oczy. Chłopak złapał mój nadgarstek w pewny, ale delikatny sposób, a później pociągnął dając mi tym samym do zrozumienia, bym usiadł obok niego. Nie zaprotestowałem, choć krzesełko nie było zbyt duże. Objął mnie ramieniem, żebym nie spadł, ale dłonie ułożył na klawiszach. Przylegałem teraz do jego ciała i czułem na sobie, jak bardzo podwyższoną miał temperaturę.
- Masz gorączkę – wypaliłem bezmyślnie. Musiałem wyglądać głupio, bo parsknął śmiechem, a ja zrobiłem urażoną minę. Pokręcił głową, wzruszając niezdarnie ramionami.
- To u mnie normalne – skwitował lakonicznie, patrząc na mnie. – Umiesz zagrać „Dla Elizy”? – Spytał, nie spuszczając wzroku z mojej twarzy. Wpatrywał się we mnie tak intensywnie, że miałem ochotę go za to kopnąć. Skinąłem głową, na co westchnął ze zrozumieniem. – Zagraj dla mnie. Ty słyszałeś, jak ja gram, teraz pora na rewanż.
Wstrzymałem na chwilę oddech. Owszem, może i potrafiłem to zagrać, ale od lat tego nie robiłem. Moje lekcje gry na pianinie spaliły na panewce, mistrzem w tej dziedzinie nie byłem. Nie chcąc jednak wyjść na osła wyprostowałem się, drżącymi palcami dotykając klawiszy. Odetchnąłem płytko nim zacząłem grać. Muzyka leniwie wypełniła pokój, nieco zniekształcona przez brak doświadczenia, ale nie na tyle, aby ranić uszy. W miarę, jak przypominałem sobie kolejne nuty rozluźniałem się, przypominałem sobie, dlaczego kochałem ten instrument oraz właśnie tą muzykę. Uśmiechnąłem się do siebie samymi kącikami ust, ale zaraz poczułem ciepłe dłonie na swoich. Urwałem w pół dźwięku, żeby spojrzeć na chłopaka pytająco.
- Zagraj w wyższej tonacji, ja będę grał w niższej. Zobaczymy, jak wyjdzie na cztery ręce.
Potaknąłem po raz kolejny. Nie znałem się zbyt dobrze na muzyce, ale domyśliłem się, o co mu chodzi. Chociaż wątpiłem, by to się udało. Jong Hyun zaczął grać bardziej z lewej strony pianina, a ja dołączyłem do niego trzymając się prawej. Zabrzmiało to strasznie. Wysoki pisk mieszał się ze zbyt niskim dźwiękiem, jakby tego było mało pianino nie należało do najszerszych i co rusz nawzajem trącaliśmy się łokciami. To nie był najlepszy pomysł, żeby kombinować i szybko się o tym przekonałem. Starszy najwyraźniej też doszedł do takiego wniosku, bo przestał grać, kiedy po raz kolejny szturchnęliśmy się dłońmi.
- Brzmi okropnie – skrzywił się, opierając głowę o moje ramię.
Zaśmiałem się krótko, ale wywróciłem oczyma. To był jego pomysł pomimo, że nie kusiło mnie do wypełniania tej idei.
- Mogłeś to przewidzieć.
- Przewidziałem – mruknął i zamknął oczy. – Ale mam dosyć bycia idealnym.
Zerknąłem na niego z ukosa. Przez chwilę milczałem, wyczuwając w jego głosie nutę goryczy. W duchu dałem sobie mentalnego kopniaka, by zebrać się w sobie, a potem drugiego za to, że nie umiałem usiedzieć cicho.
- Jong Hyun... Masz problemy przez tą bójkę? – Zapytałem trochę głupkowato, bo to przecież było oczywiste. Nie spojrzał na mnie, ani się nie poruszył. Wyglądał, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią i nawet zacząłem żałować, że się odezwałem. Podniósł na mnie wzrok, siadając prosto. Przyglądał mi się z nieodgadnionym dla mnie błyskiem w niemal czarnych tęczówkach. Zacząłem się martwić, że naprawdę żałował pomocy, jakiej mi udzielił. Nie chciałem się do tego przyznać, ale było mi przykro z tą myślą. Zacisnąłem palce na kolanach wyczekując.
- Znasz odpowiedź, Bummie – powiedział miękkim, łagodnym głosem i mógłbym przysiąc, że z prawdziwą czułością zdrobnił moje imię. Uśmiechnął się smutno, przez co niespokojnie poruszyłem się na stołku. – Kiedy zobaczyłem cię na ujeżdżalni pierwszego dnia pomyślałem, że jesteśmy tacy sami. Podświadomie pragniemy tego samego, ale nieustannie wymyka nam się to z rąk. Wiesz, co to takiego?
Pokręciłem powoli głową. Nie wiedziałem, do czego to zmierza. Ale wiedziałem, że to nie będzie nic dobrego. Odwróciłem na chwilę wzrok, nie potrafiąc znieść mocy tego spojrzenia. Coś w jego oczach przyciągało i odpychało jednocześnie.
Wyciągnął dłoń, żeby pogłaskać mnie po włosach. Zupełnie jak starszy brat, którego nigdy nie miałem, a o jakim zawsze marzyłem. Spuściłem wzrok na swoje dłonie, zaciskając usta w wąska kreskę.
- Zrobiłbym to ponownie, jeśli bym musiał. Pomógł ci – wyjaśnił, widząc moją skonsternowaną minę. Zamilkł na chwilę, ale zaraz kontynuował znacznie mniej pogodnym tonem, choć nadal tak samo ciepłym i subtelnym. – Nie przeszkadza mi to, że mnie zawiesili, nie mnie pierwszego. Nie zależało mi też na tym meczu, bo moją przyszłość wiążę z jeździectwem. Chodzi o to, że... Ten incydent był jak kostka domina. Wywołał reakcję łańcuchową, która przyniosła za sobą bardzo niezadowalające mnie skutki – zamilkł, tym razem na dłużej. Patrzyłem na niego speszony. Trzymał nadgarstek na moim ramieniu, a palcami przeczesywał krótkie włoski na karku. To sprawiało, że czułem się dziwnie zmieszany. Naprawdę zaczynałem żałować, że poruszyłem ten temat. Dla samego Jong Hyuna był wyraźnie bardzo dotkliwy. Nie nalegałem pomimo, że nadal niewiele z tego rozumiałem.
- Nie rozumiem... O jakich skutkach mówisz? O tych plotkach, które rozsiewa Min Ho na twój temat?
Pokręcił głową, opierając czoło na moim czole. Wyglądał na zmęczonego, jakby miał dosyć. Nie wiedziałem czego dokładnie – tej sytuacji, tematu, a może mnie? Miałem sobie pójść? Dziwne, ale nie chciałem. Myśl, że nie zwraca na mnie swojej uwagi ubodła w moja dumę. Przywykłem do jego zaczepek, cieszyłem się egoistycznie w duchu, że ktoś się mną interesuje.
- Powiedz mi, czego pragniesz? Dążysz do perfekcji, Ki Bum we wszystkim, co robisz. Dlaczego?
I w tym momencie zrozumiałem. Spojrzałem na niego wielkimi oczyma, rumieniąc się nieznacznie ze wstydu. Jak mogłem wcześniej na to nie wpaść? Miał rację, sam borykałem się z tym samym. Powinienem był przewidzieć, dlaczego tak go martwiło to zajście. Zacisnąłem na chwilę powieki, czując narastający przypływ złości. Na mnie, na samego siebie. Wpędziłem go w kłopoty swoim niewyparzonym jęzorem i postawiłem w nieprzyjemnej dla niego w skutkach sytuacji.
- Chodzi o twojego ojca – to było stwierdzenie, nie pytanie. Zsunął swoją dłoń na mój policzek, jaki zaczął niemal niewyczuwalnie głaskać.
- Tak, Bummie. To o niego chodzi w całej tej historii. Nie myśl, że zawiniłeś – dodał widząc, jak otwieram usta, żeby zaprotestować. Zamknąłem je od razu, dolną wargę zagryzając. – Mogłem siedzieć cicho, ale nie chciałem. W przeciwieństwie do innych starasz się spełnić wygórowane wymagania, bo chcesz odrobiny uwagi, żeby twój ojciec choć raz cię pochwalił i był z ciebie dumny. Jesteś wrażliwy, a ja chciałbym ci pomóc.
- Dlaczego? – Spytałem niemal niedosłyszalnie, prawie nie poruszając ustami. Jong Hyun ujął mój podbródek i zmusił mnie, bym na niego spojrzał.
- Bo sobie pomóc nie mogę – szepnął, a mnie zapiekły oczy. Ile razy płakałem w poduszkę po tym, jak chciałem pochwalić się czymś ojcu, a on zrugał mnie znajdując do tego jakiś błahy powód. Ile razy wypominał mi moje błędy, ile razy w chamski sposób odzywał się do mnie, dając mi wprost do zrozumienia, że jestem nic nie wart. Nie myślałem, że akurat Jong Hyun mógłby tego doświadczyć.
- To nie fair, ty nie zasługujesz na to. Czasami mam wrażenie, że nie istnieją dla ciebie rzeczy niemożliwe, a tymczasem znajduje się ktoś, dla którego to za mało – wypaliłem z wyrzutem, patrząc na niego tak, jakby to była jego wina. Zaśmiał się cicho, przez co zrobiło mi się trochę lżej.
- Świat nie jest sprawiedliwy – posłał mi pełen wyrozumiałości uśmiech. Czułem się tak głupio... W tym jego irytującym zachowaniu przebijała się troska, a ja tego nie dostrzegłem. Naprawdę powinienem mu być wdzięczny. Brunet chyba się nieco zmieszał tym, jak na niego patrzyłem. Widać uznał, że powiedział za dużo, jako ze odsunął dłonie od mojej twarzy i wstał, chwytając swoją torbę. – Chodź. Mam zapasowe klucze do mojego akademika, przenocuję cię. No chyba, że wolisz się tłumaczyć stróżowi, a później dyrektorce.
- Niekoniecznie – bąknąłem ponuro, zarzucając pasek mojej torby na ramię. Popatrzyłem jednak jeszcze na starszego zamyślony. – A twój współlokator? Nie będę mu przeszkadzał?
Ruszyliśmy do wyjścia. Jong Hyun szedł przodem, z rękami w kieszeniach swoich dresowych spodni. Czułem się dziwnie, kiedy na mnie spoglądał. Posyłał mi wtedy niemal niewidoczny uśmiech, a ja się zastanawiałem czy sobie tego przypadkiem nie wyobrażałem tylko.
- Mieszkam sam, jako jedyny. Mój współlokator wyleciał w pierwszym semestrze za narkotyki. Od tego czasu nie mieszkałem z nikim.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem, wydając z siebie krótkie „Aha”. To wiele wyjaśniało. Szedłem przez większość czasu obok niego. Kiedy otwierał od wewnątrz drzwi szkolnego budynku trzymałem się z tyłu, żeby nie przeszkadzać i zastanawiałem się przy tym, jak przerwać tą krępującą ciszę. To znaczy krępującą dla mnie. Jong Hyun wydawał się być rozluźniony pomimo, że nadal ewidentnie nie dopisywał mu humor. Poprawiło mu się jednak wyraźnie, bo jego spojrzenie nie było już takie melancholijne.
W duchu sam cieszyłem się, że nie jestem w tym sam. Może nie byliśmy wielkimi przyjaciółmi, ale myśl, że miało się w kimś choć minimalne wsparcie dodawała otuchy. Czułem się w obowiązku odwdzięczyć mu się. Nie zrobił dla mnie jakoś szczególnie wiele, niemniej wystarczyło mi to, że nie paradowałem z siniakami poturbowany, jak lis przy drodze. Byłem pewien, że i tak będzie mnie wkurzał, a ja zapragnę go utopić w zupie. Postanowiłem jednak dać temu dinozaurowi szansę. Zakładałem, że takie zachowanie to tylko maska, która miała mu pomóc uporać się ze zmartwieniami.
- Czuj się jak u siebie – powiedział, przepuszczając mnie przodem. Zdążyło mi sia zrobić zimno, choć mrozu wielkiego nie było. Miałem na sobie tylko krótki rękawek, a włosy nadal były wilgotne. Liczyłem, że się nie rozchoruję.
Rozejrzałem się zaciekawiony. Wcześniej jakoś nie zastanawiało mnie, jak może wyglądać jego pokój. Był taki, jak wszystkie inne, ale bardziej schludny. Jedno łóżko nie było wcale zasłane, musiało służyć za kanapę, bo ktoś (prawdopodobnie Jong Hyun) przykrył je tylko narzutą. Wolne biurko wyglądało na w ogóle nieużywane, jednak na tablicy korkowej poprzypinane były wycinki z gazet z krótkimi artykułami o muzyce. Książki na półce poustawiane były chyba od linijki, alfabetycznie od Z do A. Znajdowały się na niej tylko pozycje napisane przez Stephena Kinga, na stojaku z płytami widziałem Iron Maiden oraz Marylina Mansona, przeplatających się z jakimiś japońskimi artystami. To było zaskakujące. Nie wiem, czego się spodziewałem, ale na pewno nie tego.
- Idę do pod prysznic, a ty się połóż. Rano dam ci jakieś ubrania, nie przejmuj się. Zaraz wrócę – rzucił, ale nie czekał na moją odpowiedź. Zniknął za drzwiami prowadzącymi do łazienki, na co tylko sam sobie skinąłem głową, bardziej odruchowo, niż zamierzenie.
Odstawiłem torbę na pusty blat. Wyjąłem jedynie z niej telefon, żeby w razie czego go słyszeć, a po tym spojrzałem z powątpiewaniem na łóżko chłopaka. Podszedłem do niego powoli, ostrożnie, jakbym na szubienicę miał iść zamiast spać. Usiadłem na jego brzegu niepewnie. Miękki materac ugiął się pod moim ciężarem. Jęknął cicho, a kołdra zaszeleściła, gdy układałem się w niej ostrożnie. W tym momencie poczułem, jak bardzo byłem zmęczony. Zrzuciłem z nóg buty, od razu rzucając się z utęsknieniem na poduszkę. Nagle wszystkie wątpliwości mnie opuściły. Łóżko zbyt kusiło, aby mu się opierać. To nic, że należało do Jong Hyuna, że pościel nim pachniała, że podobało mi się to, jak rozluźniałem się dzięki temu z błogim uśmiechem. Zamknąłem oczy, pragnąc jak najszybciej usnąć. To było dla mnie zbyt wiele. Za dużo emocji, jak na jeden dzień. Postanowiłem martwić się rano.
Szmer wody, uderzającej o brodzik działał jak kołysanka. Min Ho mnie tym wkurzał strasznie, bo przychodził późno i tłukł się po łazience, kiedy ja byłem już na etapie półsnu. Teraz błądziłem gdzieś na krawędzi jawy, ściskając rąbek kołdry zawzięcie, przytulając go do siebie. Nie przeszkadzało mi to, co zazwyczaj mnie drażniło. Wcisnąłem nos w poszewkę, a gdybym był jeszcze na tyle świadom, żeby myśleć pewnie zdumiałoby mnie to, że podobał mi się ten zapach. Teraz leżałem bezwładnie, miarowo oddychając. Nie miałem siły się ruszyć, ani tym bardziej ochoty. Jak to dobrze, że nie musiałem.
- Nie za dobrze ci? – Usłyszałem gdzieś za sobą, ale nie zareagowałem. Jong Hyun musiał już wyjść, bo przez zamglony umysł przebijała się miętowa woń męskiego kosmetyku.
Mruknąłem tylko coś niewyraźnie, co spotkało się z pełnym politowania westchnieniem. Zmarszczyłem brwi, w dalszym ciągu się nie ruszając. Kołdra uniosła się nieznacznie, po czym do moich pleców przylgnęło ciepłe ciało. Ramiona chłopaka oplotły mnie w pasie, gdy przytulał się do mnie z cichym pomrukiem, jaki zapewne świadczył o zadowoleniu. Wsunął nos w moje włosy i jeszcze odetchnął głęboko ostatni raz zaraz po tym, jak odnalazł dla siebie najwygodniejszą pozycję.
Czułem się dziwnie nie dlatego, że mnie to krępowało. Przeciwnie – po raz pierwszy od dłuższego czasu mogłem się rozluźnić na tyle, aby poczuć się komfort psychiczny oraz spokojnie oddawać się odpoczynkowi, jakiego nie potrafiłem zaznać pomimo, że sypiałem odpowiednio. Może to przez myśl, że ktoś dzielił ze mną problemy, może przez wyrozumiałość i współczucie, jakim obdarzył mnie Jong Hyun – nie miałem pewności. Byłem za to pewien, że decyzja o wejściu do tej sali była jedną z najlepszych, jakie podjąłem.

~***~