10 października 2016

Adagio Sostenuto: Rozdział 10


Tytuł: Adagio Sostenuto
Paring: JongKey - szczypta OnKey
Gatunek: AU/fluff/romans/komedia/smut/angst
Część: 10/?

„Żadna godzina życia nie została zmarnowana, gdy się ją spędziło w siodle.”


Oddychałem ciężko, wpatrując się w przestrzeń. Przed oczyma widziałem tylko czarną plamę, chociaż miałem je szeroko rozwarte, niemal wytrzeszczone. Kręciło mi się w głowie do tego stopnia, że obawiałem się upadku. W uszach słyszałem jedynie przeciągły pisk, do tego czyjś głos i swój, jakby z oddali, kiedy wypowiadałem bezsensowne zdanie, nawet nie mając pojęcia, co w tym momencie tworzył mój umysł. Ktoś mówił do mnie niezrozumiałe słowa, a zamglony umysł nie potrafił przyswoić treści tej wypowiedzi. Jin Ki trzymał mnie, obejmował w pasie, podczas gdy ja bezwładnie wysuwałem się spomiędzy jego ramion, jak wielka, szmaciana lalka, zbyt ciężka, by ją utrzymać. Jak to się stało, że słaniałem się na nogach, a Jin Ki wyglądał, jakby sam miał zemdleć?

Druga niedziela Dni Otwartych zapowiadała się dla mnie dużo bardziej nerwowo, niż pierwsza. Tak naprawdę nie miało dla mnie większego znaczenia jak źle wypadnę w ujeżdżeniu1. Chciałem to zrobić jak najlepiej, ale nie wywierałem na sobie nacisku, bo nie wiązałem przyszłości z tą dyscypliną. Do czasu, aż mój ojciec nie obwieścił, że postanowił sprawdzić, na co trwoni swoje pieniądze. Czyli innymi słowy mówiąc – szukał kolejnego pretekstu do wybicia mi jazdy konnej z głowy. Do tego jednak potrzebował przyjechać na występ i go zobaczyć. Zdawałem sobie sprawę z tego, jak bardzo musi go to nużyć, jednak teraz czułem dodatkową presję. Nieważne, jak dobrze by mi nie poszło. To nie miało znaczenia. Chodziło jedynie o znalezienie przysłowiowej dziury w całym, doczepienie się do jakiegoś mało istotnego szczegółu, który później będzie mógł wyolbrzymić i znów sprawić mi przykrość. Nie wiem, może czerpał z tego jakąś chorą satysfakcję? Sprawiało mu przyjemność pokazywanie mi, jakim śmieciem w jego oczach byłem? Nie miałem pojęcia. Musiałem jednak dać z siebie wszystko, by mieć poczucie, że zrobiłem wszystko, co w mojej mocy.
Poprawiłem daszek czapki, którą miałem na głowie. Jong Hyun sobie zażyczył, by każdy z nas ubrał się nieco bardziej nietypowo – miałem na sobie białe bryczesy2 i oficerki, ale rajtrok3 zastąpiła szara, wojskowa marynarka ze srebrnymi guzikami i haftowanymi kieszeniami. Dziewczyny miały je dodatkowo odpowiednio wykrojone w talii, aby podkreślały ich zgrabną linię. Każda posłusznie splotła włosy w warkocz, opadający im z prawej strony, a grzywy wszystkich koni mieliśmy zapleć w te przeklęte koreczki4. Nie protestowałem, chociaż nie było to takie proste, żeby przekonać Zeusa do spokojnego czekania, aż skończę. Kręcił się, szarpał moją koszulkę ze zniecierpliwienie i oberwałem od niego kilka razy ogonem, kiedy nie dałem za wygraną. Udało mu się nawet raz mnie przewrócić, na szczęście przytrzymałem się drzwiczek boksu i zagroziłem mu, że nie dostanie miętówek, jeśli się nie uspokoi. To chyba trochę na niego podziałało, bo parsknął pojednawczo, zwieszając łeb, ale i tak wstrząsał grzywą, kiedy ja usiłowałem obwiązać włosie gumką recepturką.
Siedziałem w siodle, biorąc masę głębokich wdechów. Przekonywałem się do słuszności tego pomysłu, ale nie pomogło to ani trochę. Moje myśli pędziły na najwyższych obrotach i w przeciągu kilku chwil potrafiłem dojść do skrajnych wniosków, zmieniając swoje postanowienia. Przecież i tak mój ojciec znajdzie coś, czego będzie mógł się uczepić, po co miałem się męczyć? Z drugiej strony byłem to winien Jong Hyunowi. Zmniejszyliśmy liczbę treningów po akcji z kolką, by Zeus mógł nieco odpocząć, ale nadal starał się jak mógł, żeby przygotować mnie do tego występu. Może i wymusił to na mnie, nie zmieniało to jednak faktu, że poświęcał swój czas na ćwiczenia ze mną. Ponad to wykazywał się sporą cierpliwością w stosunku do mojego konia i do mnie. Zeus był bardziej skory do współpracy, niż ja. Ciągle mu pyskowałem, kiedy udzielał mi porad, ale starałem się do nich stosować. Zapewne dlatego się nie denerwował – wiedział, że pomimo mojej gadaniny i tak zrobię to, o co prosił. Bo Jong Hyun nie żądał, nie nakazywał. On prosił, rzucał sugestie i to ode mnie zależało czy się do nich dostosuję.
Jeśli chodziło o Jong Hyuna samego w sobie, nie widywałem się z nim zbyt często. Nie dlatego, że po jego chamskim tekście miałem ochotę zapaść się pod ziemię, rzucić mu się do gardła i wybić tego typu docinki, które on uważał za wybitnie śmieszne. Po prostu tak jakoś wyszło – nie trafialiśmy na siebie na korytarzu, ze stołówki wychodził zanim ja wszedłem, a wieczorami byłem zbyt zmęczony, żeby nękać go u niego w pokoju. Poza tym, co to miało być, żebym go nachodził? Pajac nabrałby zbytniej pewności siebie, do tego dopuścić nie zamierzałem, nie miałem szczególnego powodu, żeby to robić. Niemniej, kiedy widywaliśmy się na treningach posyłał mi te znaczące spojrzenia, jednak ja na nie odpowiadałem nikłym, tajemniczym uśmieszkiem. Nie mogłem w końcu pozwolić mu wygrać w tym niemym pojedynku. Wystarczy, że potrafił mnie zagiąć dwuznacznym tekstem i nie, żebym jakoś tęsknił do rozmów sam na sam. Nie byłem cnotką, ani trochę. Nie raz i nie dwa żartowałem w ten sposób z dziewczynami, ale w tym właśnie był sęk – rozmawiałem tak z płcią piękną, a nie innym facetem! Chociaż… całowaliśmy się i to kilkakrotnie. Nie powinny mnie zdegustować takie żarty.
- Zaraz nasza kolej – Jong Hyun poprawił popręg5 Adagio, po czym chwycił za cugle6. Z gracją wskoczył na grzbiet, miękko wsuwając się w siodło. Nie posądziłbym go o tak płynne ruchy, gdybym wcześniej nie widział, jaką wprawę ma w utrzymywaniu się na grzbiecie klaczy. Tym razem wyglądał dużo bardziej profesjonalnie, aczkolwiek prawdę mówiąc za każdym razem, kiedy zbierał zastęp zmieniał nonszalancję na chłodną powagę. Nie trzeba było być specjalnie rozgarniętym, aby zrozumieć, że znał się na tym, co robił. Czasami naprawdę mu tego zazdrościłem. – Nie będzie tu nic nowego. Trzymajcie się rytmu i nie dajcie się prowadzić. To wy trzymacie wodze, ale pamiętajcie o współpracy – spojrzał groźnie na dziewczynę w krótkich włosach, która tylko wzruszyła ramionami. Nie pamiętałem jej imienia, ale wiedziałem, że nie raz Jong Hyun prowadził z nią długie rozmowy o tym, jak powinna współpracować z koniem.
Szturchnąłem ogiera piętami w boki. Ustawiliśmy się parami – dziewczyny zajmowały lewą stronę, chłopcy prawą. Im bliżej było pokazu, tym mocniej waliło mi serce. Miałem to szczęście, że obok mnie siedziała Tae Yeon, to dodawało mi nieco otuchy. Jej izabelowata7 klacz stała posłusznie, nadstawiając z zaciekawieniem uszu. Zeus z kolei wydawał się być wybitnie znudzony, a to ani trochę nie poprawiało mi nastroju. Nie zdarzyło się, by nie słuchał moich komend, ale zawsze musi być ten pierwszy raz.
Kiedy rozbrzmiał pierwszy dźwięk kadryla drgnąłem zaskoczony. Jong Hyun jeszcze krótko odwrócił się do tyłu. Ciemne oczy wyjrzały spod daszka czapki i pomknęły po wszystkich twarzach. To było głupie, że w takiej chwili na moment irracjonalny lęk zastąpiło ukłucie zachwytu. Skinął głową, dając znak, że mamy ruszać. Osiem koni ruszyło niemal równo, zaczynając od tej samej nogi. Wmaszerowaliśmy na ujeżdżalnię wyprostowani i dumni, starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo się stresujemy. Cóż, przynajmniej ja. Wpatrywałem się przed siebie, patrząc między uszy kasztana, całą siłą woli powstrzymując się od gorączkowego przeszukiwania trybun. Nie widziałem jeszcze mojego ojca i w duchu łudziłem się, że nie przyjechał. Nie było jednak czasu na to, aby się zastanawiać nad jego obecnością.
Muzyka grała, konie parskały, rozrzucając kopytami piach, kiedy dwa rzędy rozchodziły się na przeciwległe rogi ujeżdżalni, wyrzucając przed siebie łapy w wyciągniętym kłusie8. Kołysałem się równomiernie w siodle, kurczowo zaciskając palce na skórzanym pasku. Ostrożnie skróciłem wodze, by odpowiednio nakierować zwierzę. Zeus zakręcił łagodnie, zwalniając kroku do pasażu9, unoszą wysoko długie łapy, na moment zawieszając je w powietrzu. Ustawiłem go obok Adagio, a zaraz koło mnie pojawiła się siwa klacz, na której siedział chłopak, którego imienia nie pamiętałem. Pokłusowaliśmy na wprost dziewczyn, które prowadziły swoje konie w naszym kierunku. Minęły nas mniej więcej na środku, po czym ruszyły na drugi koniec czworoboku. Zwolniłem nieco, by konie przede mną mogły odpowiednio się ustawić.
Sam układ nie był zbyt skomplikowany. Polegał na powtórzeniu kilku figur i w miarę, jak siedziałem na grzbiecie, pomagając Zeusowi zrozumieć moje polecenia rozluźniałem się. Skupiłem się na kolejnych krokach, jakie mieliśmy wykonać. Na zamek, z przeciwległych rogów zwierzęta galopowały, zmieniając prowadzącą nogę. Musiało to wyglądać zabawnie, kiedy podskakiwały co rusz, zupełnie, jak małe dziewczynki podczas wygłupów. Lotna zmiana nogi10 nie stanowiła dla mnie wyzwania i byłem pewien, że to akurat wyszło mi poprawnie.
Mniej pewnie czułem się przy ciągu11. Kiedy zwierzęta szły wzdłuż płotu zadem do ogrodzenia, krzyżując w kłusie nogi, idąc bokiem. Ten manewr miał niemal kończyć pokaz, ale szedł mi najbardziej opornie. Zeus z niemałym trudem dostosowywał się do moich poleceń strzygąc z niezadowoleniem uszami. Byłem bardziej niż pewien, że jeszcze chwila, a się zbuntuje i odmówi współpracy. Na szczęście nic takiego się nie stało. Zrównaliśmy się na środku ujeżdżalni, a ja próbowałem odpowiednio przekazać zwierzęciu, by zszedł do piaffu12. Ogier parsknął ze zmęczeniem, drobiąc w miejscu. Poczułem ulgę, jaka osadziła się na dnie mojego żołądka i byłbym się zsunął z grzbietu gdyby nie to, że zdrętwiały mi nogi. Burza oklasków świadczyła tylko o zadowoleniu tłumu, któremu najwyraźniej spodobało się to przedstawienie. To mnie cieszyło. Miałem argument dla ojca. Wyprowadziłem zwierzę z ujeżdżalni, po czym zsiadłem, stając na drżących nogach na bruku. Odetchnąłem ciężko i poklepałem ogiera po spoconej łopatce.
- Spisałeś się, maluszku.

Im dłużej czekałem na ojca, tym bardziej się stresowałem. W dalszym ciągu nie miałem pojęcia, gdzie był, czy w ogóle przyszedł, ale zdążyłem już zaprowadzić Zeusa do boksu, rozsiodłać go i wrócić do pokoju, żeby się przebrać. Chciałem mieć już za sobą rozmowę z nim. Nie widziałem go, od kiedy przywiózł mnie tutaj, rozmawiałem z nim przez telefon trzy razy i nie były to dyskusje przepełnione tęsknotą. To było złe, ale cieszyłem się, że miałem spokój, nie musiałem go oglądać, ani tym bardziej spędzać z nim czasu. Nigdy wiele go dla mnie nie miał, jednak czasami zdarzało się, że usiłował grać dobrego ojca i uparcie starał się wciągnąć mnie w jakąś dyskusję, co zwykle kończyło się kłótnią. Nie wiedziałem więc, czego się po nim spodziewać. Bo znając go, mógł zrobić wszystko. Poza pochwaleniem mnie.
Westchnąłem cicho, kierując się w stronę stajni z nosem w telefonie. Pisałem z Onew, co chociaż trochę odciągało moje myśli i poprawiało humor. Nadal nie miałem na tyle odwagi, aby wypytać go o moje podejrzenia, poza tym nie spieszyło mi się też do tego, ani trochę. Obawiałem się, że mógłbym stracić dobrego przyjaciela. Ograniczyłem się więc do opowiadania o moich obawach, co do ojca i o tym, jak mi poszło. Był ciekaw czy pomysł, na jaki wpadł Jong Hyun wypalił. Nie mówiłem wprost, kto mnie przekonywał do wzięcia udziału w ujeżdżeniu. Starałem się jednak przemycić nieco oczywistych informacji, rzucając delikatnymi aluzjami. Nigdy nie dawał się złapać, przez co czułem się nieco zawiedziony. Mimo nieustannego mętliku, jaki miałem w głowie rozmowy z nim za każdym razem poprawiały mi humor. Nie miałem pojęcia, jak to się działo. Wystarczyło, że zaczynałem z nim pisać i nagle mój ponury nastrój pryskał, a ja uśmiechałem się do ekranu telefonu.
- Może zamiast siedzieć z nosem w telefonie przywitałbyś się z ojcem? – Drgnąłem zaskoczony, od razu się rozglądając. Nie trudno było mi dostrzec mojego ojca, który stał z rękami zaplecionymi na wysokości klatki piersiowej i srogim wyrazem twarzy. W jego ciemnych włosach widać było lśniące pasma siwizny, które świadczyły o wielu zmartwieniach i problemach, z jakimi się borykał. Jego praca była stresująca, w dodatku miał same kłopoty ze mną, co za każdym razem dawał mi do zrozumienia. Przełknąłem ślinę i przestąpiłem kilka kroków w jego kierunku. Nie bardzo wiedziałem, co powiedzieć, bo nie wyglądał na szczególnie zadowolonego.
- Szukałem cię – wypaliłem, na co westchnął, przyjmując nieco łagodniejszą postawę. Zdarzało mu się, że kiedy miał lepszy dzień traktował mnie, jak ojciec swoje dziecko, a nie jak zło ostateczne.
- Dopiero przyjechałem. Spotkanie się przeciągnęło – odparł, a ja poczułem ukłucie zawodu. W głębi liczyłem, że jednak mnie widział, jak radzę sobie w siodle, ale znów się przeliczyłem. Naiwny ja. Skrzywiłem się, nie mogąc powstrzymać wyrazu zawodu, jaki od razu pojawił się na mojej twarzy.
- Jasne – burknąłem chłodno, czując narastającą irytację. – Przywykłem już do tego, że nie masz dla mnie czasu.
- Ki Bum dobrze wiesz, na czym polega moja praca – upomniał mnie ze znużeniem, jakby miał dość ciągłego powtarzania się. – Nie mogę sobie pozwolić na utratę ważnego klienta. Kto zapłaciłby za te twoje fanaberie?
Zazgrzytałem ze złości zębami, ale nie odpowiedziałem. Miał w tym trochę racji. Opłacał moją szkołę, to dzięki niemu mogłem jeździć konno i pozwolić sobie na własnego wierzchowca, ale do jasnej cholery! Przecież mógł ten pieprzony grafik ustawić w taki sposób, żeby zdążyć na występ i spotkać się z klientem. Wystarczyła odrobina chęci.
- Na pewno byłbyś bardzo pokrzywdzony, gdybym nie mógł jeździć.
Westchnął ciężko z politowaniem. Wsunąłem dłonie w kieszenie spodni, nie mogąc na niego patrzeć. Jeszcze chwilę temu martwiłem się jego przyjazdem, teraz miałem ochotę wrócić do pokoju, cokolwiek, byleby nie musieć z nim rozmawiać. Zadziwiające, jak wiele wspólnego pod tym względem miał z Jong Hyunem.
- Nie popieram tego twojego hobby, ale gdybym chciał zabronić ci jeździć, po prostu sprzedałbym to zwierzę – powiedział ze spokojem, jakby tłumaczył coś niesfornemu dzieciakowi. Spojrzałem na niego z wściekłością. Gdyby tylko spróbował zamieniłbym jego życie w piekło. Może to on tutaj pociągał za sznurki, jednak ja też miałem kilka sposobów na to, aby zrobić mu na złość. Jego opinia była dla niego najważniejsza i nie potrzeba było wcale wiele, aby ją zszarpać.
- Ale jako kochający ojciec nie zrobiłbyś czegoś takiego swojemu dziecku, prawda? – Spytałem sarkastycznie, uśmiechając się urokliwie do niego. – W końcu nawet nie wiesz, jak sobie radzi – dodałem z wyrzutem.
- Nie będę wysłuchiwał twoich pretensji. Nie po to tutaj przyjechałem.
- A po co? – Spojrzałem na niego podejrzliwie. Nie przyjechał mi nawrzucać, jakim jestem nieudacznikiem? To ci nowość.
- Wyjeżdżam w delegację – wypalił od razu, a ja parsknąłem histerycznym śmiechem. Spojrzał na mnie z naganą. Dlaczego mnie to nie dziwiło? Nie pierwszy i nie ostatni raz, tylko nie do końca rozumiałem, dlaczego tak bardzo chciał mi to powiedzieć osobiście. Musiało w tym być drugie dno, byłem tego pewien.
- A mówisz mi to, bo…? – Spytałem, starając się zachować spokój, chociaż wewnątrz mnie gotowało się ze złości. Nie mógł mi o tym powiedzieć już jak do mnie dzwonił? Oszczędziłby sobie przyjazdu tutaj, w końcu na pewno nie był z tego jakoś wybitnie zadowolony.
- Wyjeżdżam na święta. Nie będę mógł cię zawieźć do Daegu.
Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Poczułem, jak pieką mnie oczy ze złości i w momencie zrobiło mi się słabo. Zacisnąłem szczęki, chcąc się powstrzymać przed wybuchem. Teraz wszystko miało ręce i nogi.
- Wiesz, że muszę tam pojechać – syknąłem chłodno, patrząc na niego z furią w oczach. – Zawsze spędzam święta u mamy. Nie możesz mi tego zrobić!
Rozłożył obojętnie ręce, a ja w tym momencie miałem ogromną ochotę mu przyłożyć. Wiedział, jak bardzo mi na tym zależało. Z mamą widywałem się rzadko, moi rodzice nigdy nie byli ze sobą. Tata porzucił mamę, kiedy tylko dowiedział się o ciąży. Nie byłem pewien czy kiedykolwiek ją kochał. Nie wiedziałem też, o co dokładnie chodziło, jednak mogłem się domyślać, że w grę wchodziła pozycja społeczna. Moja matka była pielęgniarką w szpitalu w Daegu, a ojciec handlował nieruchomościami. Oczywistym było, że kobieta z tak niską pozycją nie mogła zostać żoną bogatego biznesmena. Jednakże, jak to zwykle w kiepskich romansach bywa, nieoczekiwanie zaszła w ciążę.  Ponownie w jej życiu pojawił się, kiedy miałem trzy lata. Miał już wtedy żonę, młodą i głupią, a dodatkowo bezpłodną, tak więc potrzebował kogoś, komu w przyszłości będzie mógł zapisać firmę. I tym oto sposobem znalazłem się w tej rodzinie, bękart i czarna owca, od której wymagało się, że pociągnie rodzinny interes. Jedyną korzyścią było to, że mój ojciec pozwalał mi na moje „fanaberie”, jakimi była jazda konna.
- Przykro mi, te święta będziesz musiał spędzić w domu.
- To nie jest mój dom – warknąłem, po czym obróciłem się na pięcie i pobiegłem w stronę wyjścia ze szkoły. Krzyczał za mną, zwracając tym samym na siebie uwagę innych, ale ja go zignorowałem. Już wolałbym kolejne kazanie na temat tego, jak beznadziejny byłem. Zdecydowanie dużo łatwiej by było, gdyby po prostu zaczął swoją zwykłą gadkę o tym, że nic nie potrafiłem, przynosiłem mu jedynie wstyd oraz bym się otrząsnął i zaczął zachowywać adekwatnie do swojego wieku. Tymczasem on przyjeżdża tylko po to, by powiedzieć mi, że święta spędzę sam. Gdybym był ojcem to tym bardziej pozwoliłbym mojemu dziecku jechać do matki wiedząc, że mnie nie będzie. Robił to specjalnie czy jak?!
Potarłem oczy nadgarstkiem, kierując się w stronę miasta. Weekendy mogliśmy spędzać poza terenem szkoły, ale jeszcze nigdy, przez te dwa miesiące nie ciągnęło mnie tam tak, jak dzisiaj. Potrzebowałem zrobić coś, co wkurzy mojego ojca. I już nawet wiedziałem co, tylko wcześniej obawiałem się nieco konsekwencji. Teraz nie miałem już żadnych skrupułów.
- Ki Bum? – Drgnąłem na dźwięk swojego imienia, jednak się nie odwróciłem. Szedłem uparcie przed siebie, dopóki Jin Ki ze zmartwioną miną się ze mną nie zrównał. Nieszczególnie potrafił dotrzymać mi kroku, a ja nie dbałem o to w nawet najmniejszym stopniu. Chciałem dotrzeć do miasta i odszukać piercera. Zrobić coś, przez co ojciec spłonie ze złości, a co zawsze chciałem mieć. – Co ci powiedział twój ojciec?
- Oznajmił mi, że najbliższe święta spędzę sam jak palec, bo nie stać go na to, by wyjechać wcześniej i zawieźć syna do matki – warknąłem chłodno. Wiedziałem, że student nie jest niczemu winny, jednak nie potrafiłem powstrzymać swojej złości, która ciekła mi nawet uszami.
Chłopak westchnął, nie wiedząc, co powiedzieć, a ja otarłem policzki, które nawet nie wiedząc kiedy zrobiły się mokre. Mojemu ojcu wystarczyło niewiele, by doprowadzić mnie do płaczu. Złość zamieniła się w żal i tęsknotę. Ściskało mnie w dołku tak mocno, że musiałem skrzywić się z bólu i zacisnąłem palce na koszulce mniej więcej na wysokości klatki piersiowej. Pociągnąłem nosem, po czym zagryzłem dolną wargę. Objąłem ramię starszego dłońmi i przytuliłem się do niego nieco niezdarnie, zaciskając powieki mocno. Potrzebowałem tak po prostu się do kogoś przytulić, chociaż na chwilę. Rozbolała mnie głowa, w przeciągu kilkunastu minut zdążyłem popaść w kilka skrajnych emocji, aż wreszcie zacząłem mieć dosyć. Było nieco po południu, a ja już chciałem, aby ten dzień się skończył.
- Ki Bum, co się dzieje? – Spytał ostrożnie, układając dłoń na mojej głowie. Zignorowałem go, opierając głowę na ramieniu starszego. Obawiałem się, że jeśli teraz się odezwę, zupełnie się rozkleję, a mimo to odetchnąłem głęboko, jakby chcąc dodać sobie otuchy.
- Nie widziałem jej od ostatniego Bożego Narodzenia – mruknąłem ponuro, ściskając mocno ramię Jin Ki’ego. Nie patrzyłem na niego, ale musiał wyglądać na przerażonego, bo szedł spięty, jak struna. – Tylko raz się z nią spotkałem, na krótko, kiedy przyjechała porozmawiać z ojcem o moich przenosinach do tej szkoły. A teraz mi mówi, że nie będę mógł się z nią zobaczyć – westchnąłem drżąco, patrząc beznamiętnym wzrokiem przed siebie. Jeszcze chwilę temu tryskałem złością, teraz czułem się pusty, jakby to nie dotyczyło mnie. Jak tak dalej pójdzie nabawię się jakiejś choroby psychicznej i tyle będzie z mojej kariery jeździeckiej.
- O kim mówisz?
- O mamie. Mój ojciec jedzie w delegację, więc nie będzie mógł mnie zawieźć. Jest na tyle egoistycznym człowiekiem, że nawet nie pozwoliłby mi wsiąść w pociąg i pojechać tam samemu – mruknąłem, po czym odetchnąłem głęboko i odsunąłem się, nie chcąc zbytnio naruszać jego przestrzeni osobistej. Uniosłem kąciki ust w ponurym uśmiechu. – Najwyraźniej woli, żebym spędził te święta w ten jakże „rodzinny sposób”.
Chłopak przyglądał mi się skonsternowany. Ewidentnie nie wiedział o czym mówiłem albo po prostu był zbyt oszołomiony, aby przyjąć do wiadomości, że jakikolwiek rodzic byłby w stanie się tak zachować. A jednak, to prawda. Zaczynałem mu chyba zazdrościć tego, że nie spędził całego swojego życia w gronie bogaczy.
- To co chcesz teraz zrobić? – Spytał w końcu zduszonym głosem. Spojrzałem na niego i wyszczerzyłem się, do niego złośliwie. Czasami sam się bałem tego, co siedziało w mojej głowie.
- Co? Kolczyk.
Spojrzał na mnie pytająco, ale nie odpowiedziałem. Zacząłem się tylko rozglądać w poszukiwaniu studia, które zajmowało się tego typu rzeczami. I szybko je znalazłem, ku mojej uciesze.

- To chyba nie jest dobry pomysł…
- Jin Ki, zamknij się – warknąłem, patrząc na chłopaka, który co rusz zmieniał kolory – od zielonego, przez fioletowy, to znów robiąc się czerwony, aż wreszcie wracał do niezbyt ładnego odcienia żółci. Leżałem na kozetce z palcami splecionymi na podołku imitując trupa. Wpatrywałem się w ścianę w duchu ciesząc się, że lustro, jakie na niej wisiało ustawiono tak, że nie widziałem piercerki, jaka obmywała moje odsłonięte ucho wacikiem i dezynfekowała igły. Panika na twarzy mojego przyjaciela ani trochę mnie nie pocieszała, wyglądał na bardziej przerażonego, niż ja. A to moje ucho niebawem miało dorobić się dwóch dziurek.
Zaplanowałem sobie industrial. Widziałem go kiedyś, w jakimś teledysku i od tego czasu zastanawiałem się, jakby to było, gdybym to ja miał taki kolczyk. Orientowałem się już wcześniej jak długo się goi, ile mniej więcej kosztuje oraz jak powinno się o niego dbać. Teraz jednak miałem dodatkową motywację, aby go sobie zrobić. Powinienem chyba podziękować ojcu. Studio samo w sobie sprawiało dobre wrażenie. Kozetka może nie była najwygodniejsza, ale metalowy stolik, jaki zazwyczaj służył przy operacjach został odkażony, a dziewczyna, która miała przekłuwać mi ucho wyjęła dwie igły, zamiast jednej. Powinno to być oczywiste, w końcu do tego kolczyka potrzeba było dwóch dziurek, ale jednak samo to dawało wrażenie profesjonalizmu. Nie miałem pojęcia, dlaczego dokładnie, tak czy inaczej już nie mogłem się doczekać, aby mieć to za sobą. Z różnych powodów.
Nie widziałem tego, co się działo, nic więc dziwnego, że wydałem z siebie krótki okrzyk zaskoczenia, kiedy pierwszy wenflon z zaskakującą łatwością przebił moją chrząstkę. Wbiłem paznokcie w skórę dłoni i wypuściłem powoli powietrze z płuc. Klipsy, które wcześniej kobieta nałożyła na ucho, aby łatwiej było jej je przekłuć ani trochę nie zniwelowały bólu. Było to krótkie ukłucie, ale jednak w chwili, kiedy igła gładko wchodziła w skórę było wyczuwalne.
- Już po strachu – odpowiedziała, kiedy krzywiłem się po drugim ukłuciu. Leżałem nieruchomo bojąc się, że gdybym choć mrugnął, mógłbym poruszyć igły, a to sprawiłoby dodatkowy ból. Było w tym więcej paniki, niż to wszystko było warte, ale od dziecka panicznie bałem się wszelkich zastrzyków. Zrobienie sobie takiego kolczyka było dla mnie nie lada wyczynem.
- Nie wiem, po co ci to – wydukał Jin Ki, a ja spojrzałem na niego znacząco, unosząc brwi. Piercerka właśnie zakręcała jedną z kuleczek, dlatego uznałem, że kryzys został zażegnany.
- Bo mi się podoba, zawsze chciałem go sobie zrobić i ojciec dostanie piany, jak go zobaczy – odpowiedziałem, na co dziewczyna parsknęła krótkim śmiechem. Najwyraźniej nie tylko ja byłem takim buntownikiem, który jakąś modyfikacją ciała chciał zrobić na złość rodzicom. Aczkolwiek pewnie gorzej by było, gdybym przyszedł z tatuażem. Aż tak szalony nie byłem.
Podniosłem się z kozetki czując, jak mocno bije mi serce. Od chwili, kiedy tu wszedłem czułem podekscytowanie zmieszane ze strachem, ale teraz całą ta adrenalina zamieniła się w euforię.
- I jak? Wszystko w porządku? Nie ma żadnych zawrotów głowy? – Dopytała, zdejmując rękawiczki. Wrzuciła je do kosza, a ja pokręciłem głową, przeglądając się w lustrze.
- Wszystko gra – odpowiedziałem, po czym spojrzałem na przyjaciela, który ewidentnie nie mógł się doczekać, aż wyjdziemy. W między czasie mój ojciec zdążył już kilka razy do mnie zadzwonić, ale ponieważ leżałem i czekałem, aż w moim uchu pojawi się zbędny metal nie mogłem odebrać. Zresztą, nie zamierzałem nawet do niego oddzwaniać. – Idziemy?
- Tak – chłopak niemal rzucił się do wyjścia, na co zaśmiałem się cicho. Zdecydowanie miałem lepszy humor. Pożegnałem się uprzejmie, po czym wyszedłem na zewnątrz, czując pieczenie w uchu. Był to jednak ból zrozumiały i na swój sposób sprawiał mi przyjemność. Czy było ze mną coś nie tak, skoro mi się podobał?
Westchnąłem, spoglądając na starszego chłopaka. Mieliśmy iść coś zjeść, nie chciałem tak szybko wracać do szkoły w obawie, że mógłbym spotkać się znów z ojcem. Zresztą, była niedziela i to jedna z ostatnich tak ładnych. Miałbym kisić się w takim miejscu, skoro mogłem spędzić miłe chwile w towarzystwie przyjaciela? Nie byłem właściwie pewien, czy mogłem tak określać Jin Ki’ego, ale z drugiej strony za każdym razem, kiedy działo się coś złego, był przy mnie. Próbował mnie pocieszyć, chociaż wychodziło mu to marnie i ostatecznie zawsze śmiałem się z niego i jego idiotycznych pomysłów. Poza tym z całego tego otoczenia, ze wszystkich moich znajomych zawsze potrafił tak po prostu sprawić, że się uśmiechałem. Pod tym względem ani trochę nie różnił się od Onew, obaj byli tak samo głupkowaci i kochani.
- Ki Bum? – Spojrzałem na niego pytająco i uświadomiłem sobie, że zadawał mi jakieś pytania. Nie słyszałem go, jedynie przeciągły pisk w uszach oraz głos, jakbym głowę trzymał pod wodą. Odpowiadałem mu nawet nie wiedząc, co dokładnie. Mówiłem coś, ale nie rejestrowałem tego, nawet nie miałem pewności, że używałem jakichś składnych zwrotów. Zrobiło mi się słabo. Nogi się pode mną ugięły i tylko cudem ustałem. Przed oczyma widziałem czarną plamę, choć miałem je szeroko rozwarte, ale udało mi się dostrzec wyraz paniki na twarzy chłopaka. Złapał mnie, kiedy osunąłem się bezwładnie. Zamknąłem oczy, mając ochotę się położyć. Dobrze wiedziałem, co się robi w takiej sytuacji. Jin Ki jako student medycyny też powinien, ale najwyraźniej był zbyt wystraszony i gdybym tylko był świadom pomyślałbym, że po raz pierwszy miał do czynienia z taką sytuacją na żywo. Doprawdy miałem nadzieję, że gdyby kiedyś potrącił mnie samochód, to nie byłoby go w pobliżu. Tak byłoby bezpieczniej.
- Muszę usiąść – stęknąłem słabym głosem, zupełnie tak, jakbym umierał. Musiało to wyglądać komicznie, ale mnie nie było do śmiechu, jemu najwyraźniej też. Objął mnie ciaśniej, po czym wciągnąć do jakiegoś sklepu. Chwilę po tym siedziałem na miękkim krzesełku, a obok mnie pojawiły się dwie dodatkowe twarze. Słyszałem jakieś pytania i odpowiadałem na nie nieprzytomnie. Dopóki nie dostałem szklanki z wodą i colą, o którą poprosiłem Jin Ki’ego. Aż dziw brał, że był w stanie cokolwiek zamówić po tym, jak mnie posadził. Odetchnąłem, po czym zamrugałem kilka razy, odzyskując jasność widzenia. Spojrzałem na przyjaciela, po czym uśmiechnąłem się do niego słabo. Kiedy znalazł mnie w swoim gabinecie wyglądał na złego, teraz z jego oczu buchały podobne gromy, jakby miał mi za złe to, że go wystraszyłem. Zrobiłem skruszoną minę. Skąd miałem wiedzieć, że tak się skończy?
- Może wystarczy wrażeń, jak na jeden dzień – zasugerował, a ja pokiwałem pojednawczo głową. Zdecydowanie nie potrzebowałem więcej ekscesów. Uniosłem szklankę z colą do ust, po czym upiłem kilka łyków, oddychając ze spokojem. – Jeśli chciałeś komuś dopiec, to udało ci się, tylko nie wiem, czym sobie na to zasłużyłem.
- Przepraszam – mruknąłem ochryple, odstawiając szklankę na stolik. Zamknąłem oczy, czując się lepiej. Chyba trochę przeceniłem swoje zdolności. Jin Ki zmierzwił swoje włosy zupełnie tak, jakby miał ochotę je wyrwać. Cóż, nie miałem na celu doprowadzić go do obłędu, ale najwyraźniej był bliski wpadnięcia w szał. Ach, więc to tak wyglądałem, kiedy Woo Hyun robił coś głupiego?
- Lepiej będzie, jak wrócimy – westchnął ze zmęczeniem, a ja spojrzałem na niego pytająco. Czytał coś na telefonie, jednak nie zamierzałem protestować. Chociaż nadal trochę się obawiałem, że mógłbym spotkać swojego ojca. Jin Ki jakby to wyczuł, bo spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko. – Pojechał już. Jong Hyun widział, jak odjeżdża zaraz po tym, jak uciekłeś ze szkoły. Pyta, co się stało… mam mu powiedzieć?
Pokręciłem głową, czując to dziwne ciepło na sercu. Jong Hyun się martwił? Cholera, dlaczego to było takie miłe uczucie? Tylko dlaczego pisał do Jin Ki’ego?! Szybko sobie przypomniałem, że przecież wyciszyłem telefon, byleby go nie słyszeć, kiedy dzwonił do mnie ojciec. Wyjąłem go z kieszeni i poczułem się, jak ostatni kretyn widząc, od kogo były te połączenia. Odetchnąłem powoli, podnosząc wzrok, aby spojrzeć na przyjaciela.
- Pójdę do niego, jak wrócimy – obiecałem, na co skinął głową, po czym wskazał na dwie szklanki, jakie stały przede mną. Nie zamierzałem protestować, chociaż najchętniej już teraz bym pobiegł do szkoły, jak głupi zakochany nastolatek. A przecież nie byłem zakochany w Jong Hyunie. Lubiłem go, do czego zdążyłem się już przyznać. I kiedy tylko był blisko zaczynałem zachowywać się, jak skończony idiota. Nigdy nie wiedziałem, co powiedzieć zwłaszcza, że potrafił w jednej chwili mnie zawstydzić swoimi durnymi tekstami.
Westchnąłem ciężko uznając, że wystarczy rozmyślań. Dopiłem colę, po czym podniosłem się już pewniejszym krokiem i dałem chłopakowi do zrozumienia, że najwyższa pora się zbierać. Wątpiłem, aby tym razem moje zniknięcie pozostało niezauważone.

Stałem przed drzwiami pokoju Jong Hyuna i zastanawiałem się czy powinienem zapukać. Wymknąłem się przed samą ciszą nocną, w głowie układając chytry plan, że jeśli ochroniarz zamknie mnie w akademiku trzecioklasistów, będę miał pretekst, aby u niego przenocować. Karciłem się za to w myśli i za swoją oczywistość, jednak teraz było już za późno, by się wracać. Chyba, że chciałem zrobić kurs przed dywanik w pokoju dyrektorki.
Powoli wypuściłem powietrze z płuc i zapukałem. Usłyszałem cichy głos chłopaka, kiedy mamrotał coś z niezadowoleniem, najwyraźniej spodziewając się kogoś innego. Przełknąłem nerwowo ślinę, a gdy tylko ujrzałem starszego w drzwiach, jak i jego wyraźnie zaskoczoną minę uśmiechnąłem się nerwowo, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Stał w samej koszulce i dresach, z mokrymi włosami, więc najprawdopodobniej właśnie wyszedł spod prysznica. Na samą myśl o tym coś mi się przekręciło w żołądku. Jeszcze tego by brakowało, żebym zaczął go sobie wyobrażać biorącego kąpiel. Chociaż w głębi ducha nie mogłem zaprzeczyć, że ten widok by mi się podobał. I to mnie przerażało, a mimo to pakowałem się dalej w to bagno.
- Bummie? Co ty tu robisz o tej porze? – Spytał widząc, że nie mam zamiaru się odezwać. Miałem ochotę uciec, gdzie pieprz rośnie, przeklinając swoje idiotyczne pomysły. Wcisnąłem dłonie w kieszenie dużej, grubej bluzy, by ukryć ich nerwowe drżenie.
- Jin Ki mówił mi, że się martwiłeś… Chciałem przeprosić – odpowiedziałem, siląc się na spokój. Nie wyszło mi, czułem to, bo chłopak uśmiechnął się nikle z jawnym rozczuleniem. Łypnąłem na niego, momentalnie przybierając bojową postawę, gotów się na niego rzucić, jeśli tylko ośmieli się jakoś skomentować moje zachowanie. Na Boga czy kto to tam w końcu siedzi i pisze scenariusz mojego życia, jak to się działo, że tak szybko zmieniały się moje humorki?!
Odsunął się, aby mnie przepuścić, a ja wszedłem do środka. Od razu usiadłem na jego idealnie pościelonym łóżku. Z ulgą przyjąłem to, jak wyglądało – miałem pewność, że jeszcze się nie kładł, chociaż zasłonił już okno. To akurat mnie nie zdziwiło. Zdążyłem już się dowiedzieć, że nie lubił, kiedy było jasno, gdy spał. W kącie na biurku stała zapalona lampka, a na blacie leżała rozłożona książka z losowo wybraną stroną. Pomiędzy kolejnymi leżała wsunięta zakładka. Aż wyobraziłem sobie, jak niedbale wsuwa ją między strony i wstaje z niezadowoloną miną, aby mi otworzyć.
- Przeszkadzam? – Spytałem, odwracając wzrok od biurka, żeby na niego spojrzeć. Zarzucił na ramiona rozpinaną bluzę, po czym pokręcił głową, siadając naprzeciw mnie. Łóżko, które robiło mu za kanapę wyglądało mniej schludnie niż to, na którym siedziałem.
- Nie. Cieszę się, że przyszedłeś. Próbowałem się do ciebie dodzwonić, ale nie odbierałeś. Zakładam, że spodziewałeś się telefonów od ojca.
Skinąłem głową, spoglądając na swoje dłonie. Myślałem o tym, co powiem Jong Hyunowi, jak do niego przyjdę. Bo w zasadzie nawet nie wiedziałem, dlaczego tutaj jestem. Mogłem mu napisać esemesa, aby go uspokoić i przeprosić, a tymczasem postanowiłem zjawić się u niego osobiście. Westchnąłem ciężko, zamykając na chwilę oczy nim uśmiechnąłem się ponuro pod nosem. Nie zamierzałem mówić o tej głupiej sytuacji. Wystarczyło, że się martwił, po co miałem dolewać oliwy do ognia?
- Tak, ale jak zwykle się przeliczyłem – mruknąłem ponuro, wyłamując sobie palce ze zdenerwowania. Pokręcił powoli głową, po czym podniósł się i usiadł obok mnie. Zerknąłem na niego z ukosa, a widząc wyczekujące spojrzenie, jakie we mnie utkwił skrzywiłem się z niezadowoleniem. – Chyba ciągle się łudzę, że jednak ma jakieś ojcowskie odruchy względem mnie.
- Aish, Bummie… To nie jest tak, że całkiem go nie obchodzisz – powiedział, aczkolwiek nie byłem pewien czy sam w to wierzy. – Mój ojciec też jest… Surowy, ale wierzę, że chce dla mnie jak najlepiej. Tylko okazuje to w dosyć osobliwy sposób.
- Miałem jechać na święta do mamy, ale nie mogę, bo dla mojego ojca wymówką jest delegacja. Jak dla mnie po prostu chce zupełnie ograniczyć nam kontakt.
- Ki Bum, nie jesteś głupi. Wiesz, dlaczego to robi – spojrzał na mnie znacząco, a ja umilkłem. Jong Hyun miał rację. Mój ojciec robił to z tego samego powodu, dla którego rozstał się z moją mamą. Ale jednak matka, to zawsze matka… Nie ważne, kim była, pod tym względem pochodzenie naprawdę nie miało zbyt wielkiego znaczenia.
- Nie chcę brać w tym udziału – popatrzyłem na chłopaka lśniącymi oczyma. Posłał mi łagodny, ale na swój sposób ciepły uśmiech, po czym wyciągnął dłoń, aby pogłaskać mnie po włosach.
- Wiem. Ale nie masz wyboru, musisz być tego świadom – przyciągnął mnie do siebie, pozwalając mi przytulić się do niego. Wsunął palce w moje włosy, po czym zaczął mnie leniwie głaskać. Westchnąłem i zamknąłem oczy, opierając ciężką głowę na barku chłopaka. – To od ciebie będzie zależało, jak się to potoczy.
Zagryzłem wargę i ułożyłem dłonie na jego torsie. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego z taką łatwością potrafił odgadnąć, co chodziło po mojej głowie. To była prawda, mieliśmy podobnych ojców, wymagających, którzy wiele od nas oczekiwali, ale jak to było możliwe, że osoba, którą znałem raptem od dwóch miesięcy była mi tak bliska? Westchnąłem, czując się nagle taki słaby. Bezbronny. Jakbym obnażał się przed nim ze swoich emocji. Co po części było prawdą, bo chociaż Woo Hyun był pozytywnym przyjacielem o złotym sercu, który zawsze służył mi swoim towarzystwem, chociaż Jin Ki był jak starszy brat, którego nigdy nie miałem, to jednak w Jong Hyunie było coś, co łączyło ze sobą wszystkie cechy i może dlatego tak bardzo mnie fascynował. Nie musiałem mówić zbyt wiele, by mnie zrozumiał, pocieszył czy po prostu przytulił. A robił to chętnie.
- Mogę tu zostać? – Spytałem, nie otwierając oczu. Zaśmiał się cicho, po czym pokiwał głową. Odsunął się, by odgarnąć kołdrę i poklepać zachęcająco poduszkę. Opadłem na pościel, wczepiając się w nią z cichym westchnieniem, pełnym zadowolenia. Zamknąłem oczy, kiedy obejmowałem poduszkę, przytulając się do niej. Poczułem ciepłą dłoń na moich włosach, więc rozchyliłem nieco swoje powieki, chcąc spojrzeć na chłopaka. Pościel pachniała nim, co nie powinno być dziwne, ale nadal było to dla mnie zdumiewające. Nie pachniał jak mężczyzna. Pachniał, jak chłopak, nastolatek z nutą miętowego żelu pod prysznic. Podobała mi się ta mieszanka, nawet bardzo.
- Jesteś uroczy, Bummie – szepnął, nachylając się nade mną, aby ucałować mój policzek. Odgarnął grzywkę z mojego czoła, przyglądając mi się przez chwilę. Poczułem, jak pieką mnie policzki. Podniósł się, aby podejść do biurka. Zamknął książkę, a później odłożył na półkę i zgasił lampkę. Momentalnie w pokoju zapanował mrok. Nie widziałem nawet jego sylwetki, kiedy zbliżał się do mnie, a później układał na łóżku. Trochę się obawiałem, że jednak nie będzie chciał spać ze mną. Nie byłem pewien, dlaczego, bo przecież robiliśmy to już niejednokrotnie. Jednak obawa pozostała.
Poczułem, jak chłopak obejmuje mnie w pasie i przysuwa bliżej siebie. Było to zrozumiałe, jego łóżko raczej nie miało przeznaczenia dla dwóch osób, choć nie przeszkadzało mi to. Wsunąłem dłonie pod jego ramiona, pozwalając sobie na ciche westchnienie, pełne przyjemności. Uśmiechnąłem się lekko czując, jak duża, ciepła dłoń przesuwa się po moich plecach w ten kojący, uspokajający sposób. Opuściłem leniwie powieki ze zmęczeniem, wczepiając się w niego mocno. Jong Hyun nakrył nas kołdrą, ale przyglądał mi się, jedną z dłoni przytulając do mojego policzka. Pogłaskał go, a później ucałował po raz kolejny. To było takie przyjemne… Uśmiechnąłem się błogo, wsuwając nos w zagłębienie jego szyi. Musnąłem ją ustami, przez co poczułem, jak chłopak się spina, jednak szybko się rozluźnił. Westchnął cicho, co brzmiało zupełnie jak cichy śmiech.
- Śpij już – polecił szeptem, a ja skinąłem niemrawo głową, nie mając zamiaru protestować. Zupełnie nie obchodziło mnie to, że jutro był poniedziałek i będę musiał wpierw przemknąć do swojego akademika, by przygotować się do lekcji. Dużo bardziej podobało mi się to, że mogłem tak beztrosko leżeć przy Jong Hyunie i czerpać wszelkie korzyści z jego bliskości. Prawdę mówiąc nie nacieszyłem się nią zbytnio, bo usnąłem po kilku długich minutach, jednak to nie miało większego znaczenia. Tym bardziej, że jeszcze długo czułem, jak mnie obejmuje.

~***~

1Ujeżdżenie (dresaż) dyscyplina jeździecka, w której koń z jeźdźcem muszą wykonać szereg figur i zaprezentować różne chody na placu zwanym czworobokiem.
2Bryczesy – specjalne spodnie do jazdy konnej; od wewnętrznej strony mają zamszowe wstawki, które zapewniają dobrą przyczepność do siodła.
3Rajtrok – marynarka do jazdy konnej, używana głównie na występach i zawodach.
4Koreczki – PODGLĄD
5Popręg – pas biegnący pod brzuchem konia służący do utrzymywania siodła na grzbiecie zwierzęcia.
6Cugle, wodze – przymocowane do wędzidła skórzane, gumowe lub parciane paski, które jeździec trzyma w rękach podczas jazdy.
7Maść izabelowata (zw. palomino) maść kasztanowata rozjaśniona pojedynczą kopią genu Cream. Sierść od złotokremowej po czekoladową, grzywa i ogon w kolorze kłody bądź jaśniejsze. Źrebięta tej maści rodzą się z niebieskimi oczami, które z wiekiem ciemnieją do bursztynowych.
8Kłus wyciągnięty przy każdym kroku koń maksymalnie wyciąga kończyny, chód ten wykonuje się jedynie podczas pracy na ujeżdżalni
9Pasażzaawansowany element ujeżdżenia, przy którym koń porusza się niezbyt szybkim kłusem, wysoko unosząc kończyny i zawieszając je na moment w powietrzu.
10Lotna zmiana nogi manewr polegający na tym, iż koń podczas galopu, znajdując się w fazie lotu zmienia nogę prowadzącą, na którą galopuje (czyli przednią nogę, którą stawia jako ostatnią przed fazą lotu).
11Ciąg – chód boczny, w którym koń porusza się jednocześnie do przodu i w bok, przy czym jest wygięty w kierunku do linii, po której się porusza. Ciąg może być wykonywany w stępie, kłusie i galopie. Rozróżnia się ciąg w lewo i ciąg w prawo.
12Piaff chód konia stosowany w wyższych konkursach ujeżdżeniowych klasy GP (Grand Prix), a także w hiszpańskiej szkole jazdy. Koń wykonujący piaff kłusuje w miejscu w dużym zebraniu, wysoko unosząc przednie kończyny. W piaffie, inaczej niż w pozostałych odmianach kłusa, nie ma momentu „zawieszenia”. Pierwsza para nóg (po skosie) dotyka ziemi, zanim druga para zacznie się unosić.

~***~