12 grudnia 2015

Schooting Star: Memento Mori


Tytuł: Schooting Star
Paring: JongHo
Gatunek: Smut/Angst/Supernatural
Ścieżka dźwiękowa: Kim Jong Hyun – Elevator
               
Część IV – Memento Mori
               
Obudził mnie jęk wyłamywanych drzwi. Poderwałem się gwałtownie i spostrzegłem nad sobą Jong Hyuna, wpatrzonego w okno. Był spokojny, jakby nic nie usłyszał. I ubrany. Stał do mnie bokiem z rękoma w kieszeniach wyprasowanych w kant spodni. Przyglądałem mu się przez chwilę, jednak nie zwracał na mnie uwagi. Przełknąłem ślinę, słysząc przytłumione odgłosy dobiegające z holu.
– Jong Hyun? – Zacząłem, jednak zignorował mnie.
Podniosłem się z trudem, czując przeszywający ból u dołu pleców. Skrzywiłem się, zagryzając przy tym wargi. Mimo tego, co zrobiły z moim ciałem nasze nocne ekscesy podniosłem się i zacząłem zbierać z podłogi swoje ubrania. Nie pamiętam, jakim cudem znalazły się w jego sypialni, skoro skończyliśmy na biurku w bibliotece. Ubrałem się pospiesznie na tyle, na ile pozwalały mi obolałe kończyny. Dopiero, kiedy ostatni guzik wymiętej koszuli został zapięty obrócił się do mnie. To, co zobaczyłem w jego oczach sprawiło, że zamarłem z przerażenia. Nigdy nie były tak puste, jak w tamtej chwili. Zmarszczyłem brwi, podchodząc do niego niepewnie.
– To Inkwizycja – powiedział ze spokojem, zanim zdążyłem o cokolwiek zapytać. Czknąłem zaskoczony, co wywołało na jego ustach nikły uśmiech rozbawienia. Szybko jednak przygasł, co nie przyniosło mi spodziewanej ulgi. W tamtej chwili poszczyciłbym się nawet tymi jego wstrętnymi uśmiechami, które wzbudzały we mnie wściekłość.
– Przyszli po mnie – dodał, jakby czytał mi w myślach, a przecież zdążyłem tylko otworzyć usta. Nawet nie wiedziałem, o co chcę go zapytać. Westchnął i przeczesał palcami białe włosy. Zachowywał się tak, jakby myszkujący po jego hotelu ludzie byli tylko nieproszonymi gośćmi, których musi strawić z ogromną niechęcią. Spojrzałem na drzwi zastanawiając się ile czasu im zajmie wejście tutaj. Poczułem, jak mnie do siebie przyciąga i odruchowo wyciągnąłem dłonie, by go objąć, kiedy drzwi rozsypały się w drzazgi. Wydałem z siebie zaskoczony okrzyk czując na szyi jego ugryzienie, tym razem nie pieszczotliwe, ale mocne i bolesne, przez co po mojej skórze popłynęła stróżka krwi.
Moje wyciągnięte ręce musieli odebrać, jako chęć odepchnięcia od siebie Jong Hyuna, bo rzucili się na niego wykrzykując do siebie coś po łacinie. Lub starogrecku, nie byłem pewny. Oderwali nas od siebie z niemałym trudem. Potknąłem się o własne nogi lądując na ziemi. Jakiś zakapturzony mężczyzna pochylił się do mnie, pytając o coś. Pokręciłem powoli głową, nie słysząc go. Wpatrywałem się zaszokowany w Jong Hyuna, który szarpał się z dzikim błyskiem w oczach. Gdybym go nie znał pomyślałbym, że naprawdę bardzo chce się na mnie rzucić, aby rozerwać mi gardło. I szczerze mówiąc wolałbym poczuć jego zęby zatapiające się w mojej krtani niż widzieć całe to przedstawienie, jakie odprawiał, żeby przypadkiem nikt nie posądził mnie o pełne premedytacji stosunki z Demonem.
– Zabierzcie go do Akuszerki! – Zawołał ktoś władczym tonem, wskazując przy tym na mnie.
Szarpnąłem się niecierpliwie, jednak silne palce trzymały mnie za ramiona. Mogłem tylko pokręcić głową na znak, że nie chcę. W ustach zaschło mi do tego stopnia, że nie mogłem wykrztusić z siebie słowa. Zresztą nawet gdybym mógł, co miałbym powiedzieć? Zostawcie go, to mój kochanek? Spłonąłbym na stosie za herezję lub sczezł w lochach kościoła zapomniany przez ludzi, a co dopiero przez Boga.
Zabrzęczały kajdany i Jong Hyun jęknął z bólu. Wzdrygnąłem się słysząc syk palonej skóry. Spojrzałem na poświęcone srebro czując się tak, jakby to mnie właśnie zakuli, a nie jego. Odetchnąłem drżąco, spuszczając głowę. Łudziłem się, że uwierzyli w moją ulgę, jaką pozornie poczułem. Czułem jedynie obrzydzenie do samego siebie.
Podniosłem się posłusznie, zaciskając dłonie w pięści. Wcisnąłem je do kieszeni chcąc ukryć ich drżenie. Zrobiło mi się słabo, gdy tylko wyszliśmy na zewnątrz. Rozejrzałem się, szybko jednak się za to karcąc. Zawsze przychodziłem tunelem. Hotel, a właściwie jego ruiny, bo zachodnie skrzydło było doszczętnie zniszczone, stał w starej części lasu, gdzie nikt się nie zapuszczał. Sam nie odważyłbym się tu wejść. Nie chciałem, by rozerwał mnie któryś z Lykanów, gdybym zbezcześcił ich terytorium. Teraz jednak wszystko wyglądało inaczej. Wielki Mistrz podążał na czele powiewając długą szatą, a za nim szło dwóch jego parobków, prowadzących Jong Hyuna. Otaczali go z każdej możliwej strony, by nie mógł uciec gdyby przyszła mu na to ochota. Nie widziałem z bliska kajdan, jednak ze słyszenia wiedziałem, co na nich się znajdowało. Runy uniemożliwiały rozerwanie poświęconego srebra, a ucieczka była niemożliwa. Wzmożona ostrożność jednak wcale mnie nie zdziwiła.
– Długo cię więził? – Usłyszałem za sobą szorstki głos. Ton, jakim zwrócił się do mnie młody mężczyzna mówił jasno, że domaga się odpowiedzi. Wzruszyłem niepewnie ramionami i zaraz pokręciłem głową równie powolnie.
– Nie wiem, panie. Niewiele pamiętam… – Mruknąłem cicho, co nie było tak do końca kłamstwem. Spojrzałem po raz kolejny na Jong Hyuna, który szarpał się warcząc coś wściekle w tylko sobie znanym języku. Gdybym chciał powtórzyć to, co usłyszałem najprawdopodobniej połamałbym sobie przy tym język.
Poczułem, jak męska dłoń popycha mnie, bym szedł dalej. Nie protestowałem, stawiając kroki na leśnej ściółce. Stare drzewa jęczały cicho, jakby chciały się poskarżyć lub co najmniej opowiedzieć, czego były świadkiem za swych lat świetności. Zaschło mi w ustach i modliłem się w duchu, by nikt mnie o nic nie pytał. Myliłem się. Mężczyzna trzymał mnie uciążliwie za ramię i wypytywał o najdrobniejsze szczegóły. Odnosiłem wrażenie, że nie do końca wierzył w moją opowieść. Szczególnie, że byłem zbyt zaabsorbowany Jong Hyunem, którego wpychali siłą do wielkiej, metalowej klatki, w jakiej przewoziło się niewolników. Mnie za to wcisnęli do powozu jednego z Inkwizytorów. Z ulgą przyjąłem zakończenie dyskusji. Mogłem pogrążyć się w myślach i zadręczać nimi bez obaw, że ktoś mi przerwie.

Jak to się stało, że zostałem kochankiem Jong Hyuna? Prawdę mówiąc naprawdę nie pamiętałem. Od początku rozmawialiśmy ze sobą w bardzo rozwiązły sposób snując aluzje. Droczył się ze mną, wielokrotnie. A ja nie zamierzałem mu pozwolić na wygranie jakiejkolwiek potyczki słownej. W pewnym momencie po prostu posunęliśmy się za daleko… I tak już zostało. Jin Ki podejrzewał, że utrzymuję stały kontakt z Jong Hyunem. Widywał go bardzo często w moim pubie. Wypytywał i nie podobało mu się to. Bardzo często usiłował nawiązać ten temat, jednak zbywałem go za każdym razem, aż wreszcie ustaliłem z Demonem, że lepiej będzie, jeśli naszą „znajomość” utrzymamy w tajemnicy.
Rozumiałem, dlaczego to robił. Przypuszczałem, że w ten sam sposób przebiegała jego znajomość z Ki Bumem. Cieszyło mnie to… Nie mówiłem mu o tym, ani nie poruszałem tego tematu, bo zazdrościłem mu tego, że Ki Bum zechciał jego, nie mnie. Zależało mi na nim. Nadal trudno było mi pogodzić się z myślą, że już go nie widuję, dlatego bałem się rozpoczynać rozmowę, podczas której padłoby to imię. Z drugiej jednak strony wcale się nie dziwiłem, że mój przyjaciel tak łatwo wpadł w sidła Jong Hyuna. Ja również nie mogłem mu się oprzeć.
Z początku myślałem, że nie boi się niczego. Później dotarło do mnie, że nie ufał Jin Ki’emu nie dlatego, że ten był Aniołem. Mój „stróż” miał konszachty z Inkwizycją. Wiedziałem o tym od dawna, jednak dopiero po jakimś czasie zrozumiałem, dlaczego dla mojego kochanka to było takie istotne. Przynajmniej tak mi się wydawało… Jin Ki nadal usiłował mnie przekonać, bym nie zawierał z nim żadnych paktów. Swego czasu sporo mi o tym opowiadał, więc zdawałem sobie sprawę z tego, że jeśli dojdzie do cielesnego zbliżenia między mną, a Demonem będę stracony, ale przecież Jong Hyun do niczego mnie nie zmuszał.
Prawdę mówiąc czasami miałem wrażenie, że mnie kocha. Prawdopodobnie nadal miałem w sobie coś z ludzkiej naiwności. A raczej na pewno, jednak często z zachowania Demona mogłem wnioskować, że żywi do mnie głębsze uczucia. Odnosiłem wrażenie, że Jong Hyun nie chciał, aby mój przyjaciel (nadal zależało mi na nim, chociaż odkąd zacząłem spotykać się z białowłosym stał się bardziej wrogo nastawiony do nas obu) nie doniósł nieodpowiednim władzom o tym, co się działo. I teraz, siedząc u Akuszerki, która badała mnie pod tylko sobie znanym kątem miałem ogromny żal do samego siebie. Winiłem się za naiwność i łatwowierność, bo zdradziła mnie osoba, której ufałem najbardziej odkąd tylko pamiętam.

Wisiał w kajdanach, klęcząc na brukowanym dziedzińcu. Gdybym widział jego twarz mógłbym powiedzieć czy miał zamknięte oczy lub czy wyraz jego twarzy wyrażał grymas, a jeśli tak – jaki. Wyglądał, jakby pogodził się ze swoim losem. Za nic miał kamienie, które co rusz ludzie cisnęli w jego stronę dobierając przy tym najwymyślniejsze obelgi, jakie przyszły im do głowy. Łączyli je w epitety, o których nigdy w życiu bym nie pomyślał. Wydawało mi się, że zrezygnował z bezsensownej walki, zachowując resztki siły na obojętność. Wyglądał, jakby za nic miał ból mimo tortur, jakie przeszedł. Tylko przez wzgląd na to, kim był. Albo kim nie był. Dla mnie to nie miało znaczenia… Czy to dlatego, że po części byłem taki, jak on? „Splugawiony”?
Białe włosy rozrzucone były w nieładzie, zlepione krwią, brudem i wodą święconą. Biała koszula z żabotem była podarta, jakby ktoś w pośpiechu ją rozerwał, byleby tylko dostać się do mleczno czekoladowej skóry, teraz pokrytej licznymi, krwawiącymi pręgami. Musieli chłostać go przy użyciu flagrum1, zwykły bat nie byłby w stanie zostawić po sobie takich ran. Nie znałem się na tym, jednak słyszałem od Onew, jakiego rodzaju chłost używają Strażnicy.
Dostrzegałem fioletowo-zielone plamy na mięśniach, i nierówno falującą klatkę piersiową, która opadała i unosiła się płytko. Kolejny kamień przeciął powietrze ze świstem i uderzył głucho w skroń mężczyzny, przez co zachłysnąłem się powietrzem zupełnie tak, jakbym to ja nim dostał. Zacisnąłem drżące usta w wąską kreskę, kiedy odchylił głowę, a ja dostrzegłem grymas bólu. Jakim cudem w przeciągu jednej nocy człowiek może tak zmizernieć. Już wcześniej Jong Hyun miał wydatne kości policzkowe. Teraz jednak wyglądał jak uosobienie śmierci z opowiadań duchownych.
Chciałem do niego podejść, żeby otrzeć kapiącą z ran krew. Zastanawiałem się, dlaczego do tej pory nikt jeszcze tego nie zrobił. To, że nie był człowiekiem nie czyniło go gorszym. Prawdę mówiąc przeciwnie, był lepszy od całego tego parszywego towarzystwa, które teraz obrzucało go obelgami. Ludzie uważali się za jedynych sprawiedliwych, wierzyli w Boga, oddawali mu hołd, ale zapominali, że to za jego sprawą istniał ktoś taki, jak Jong Hyun. Nawet, jeśli był Demonem, dlaczego jego życie miało być mniej warte od króla czy zwykłego chłopa? Mogłem się założyć, że teraz gdzieś tam, gdzie był bił się w pierś i usiłował przekrzyczeć całą tą wrzawę, by przestali i użyli rozumu, skoro im go dał. Niestety, jego głos nie był tak donośny, jak głos Kościoła, który podporządkował sobie obywateli dla własnych korzyści.
Ktoś w tłumie szturchnął mnie przepychając się do przodu, by cisnąć kolejnym kamieniem w stronę klęczącego w okowach mężczyzny. Kajdany zabrzęczały, kiedy dostał w ramię. Jęknął cicho z bólu, nim na powrót zamarł. Przecisnąłem się bardziej do przodu dostrzegając ziejącą pustką ranę koło obojczyka. Gdzieś za sobą słyszałem rozmowy, z których niewiele potrafiłem zrozumieć. Wyłapywałem poszczególne słowa, które nie trafiały do mnie mimo swojej prostoty. Cieszyłem się w duchu, że całe to przedstawienie, jakie urządziła Inkwizycja z okazji swojego jakże triumfalnego zwycięstwa, przesiedziałem u Akuszerki, która szukała u mnie jakichkolwiek objawów upojenia, które mógł mi sprezentować Jong Hyun. Nieprawdą było to, że mnie uwiódł. Nigdy tego nie zrobił, choć oficjalna wersja była zupełnie inna.
Nigdy nie płakałem. Nawet, kiedy za dziecka wylądowałem u Akuszerki, która nastawiała mi złamane kości, powodując przy tym niewyobrażalny ból. Nie płakałem, trzymając na rękach umierającego brata. Płakałem teraz, mając świadomość tego, że jeszcze kilka godzin temu pieprzyliśmy się w bibliotece, a później kochaliśmy w jego sypialni. Przez cały ten czas dostałem od niego więcej, niż od tego parszywego świata, który usiłował mnie przed nim „uchronić”. Każdy jego dotyk przesączony był czymś niesamowitym. Słowa nie mogły opisać tego, co czułem, kiedy jego palce, będące w stanie zacisnąć się na mojej krtani i bez wysiłku mnie jej pozbawić delikatnie gładziły moje nagie ramię, kiedy leżałem roznegliżowany obok niego. Bezbronny po przebytym orgazmie i zbyt zmęczony, by ewentualnie stawiać opór.
Jakaś kobieta szturchnęła mnie, wytykając białowłosego palcem, pokazując go przy tym swojemu dziecku. Poczułem narastającą złość, a w efekcie pchnąłem ją mocno ramieniem, pozwalając jej wpaść na syna, który obił sobie kolana o bruk. Poczułem uderzenie w okolicach mostka i skrzywiłem się.
– Patrz, jak chodzisz!
Zamachnąłem się pięścią i przyłożyłem mężczyźnie prosto w nos. Trysnęła krew, ale to nie powstrzymało mnie przed zadaniem kolejnego ciosu. Potrzebowałem sobie ulżyć, a to był najlepszy z możliwych sposobów. Ktoś objął mnie od tyłu, ale wyrwałem się i rzuciłem z furią na mężczyznę. Potrzebowałem go kopnąć. Uderzyć albo, chociaż szturchnąć. Zadać mu ból, tylko tyle.
– Uspokój się albo i ciebie tam powieszą! – Warknął mi do ucha Jin Ki, kiedy zaczął mnie ciągnąć w stronę kościoła. Nie chciałem tam iść. Nie mogłem. Nie czułem potrzeby bronić się przed prawdą, jeśli z tego powodu miał cierpieć Jong Hyun. Załkałem ciężko, rozluźniając się w uścisku mężczyzny. Nie miałem już siły na nic.
–  To hipokryzja! – Wydarłem się, zaciskając zaraz szczęki. Poczułem, jak z moich oczu kapią łzy. Jin Ki objął mnie, przyciągając do siebie, a ja tylko mu się poddałem. Bezwładnie pozwoliłem mu się ściskać, uciążliwie kąsając wargi, by nie płakać. Z początku buntowałem się, kiedy przyszedł po mnie do Akuszerki. Było mi głupio, jednak pomyślałem, że to właśnie on sprzedał nas Inkwizycji. Dopiero później dowiedziałem się, że zdążył ostrzec Jong Hyuna, o co bym go nigdy nie posądził.
Spojrzałem w stronę Demona, po którego dłoniach spływały stróżki krwi, sączące się z ran po kajdanach. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a ja podniosłem głowę z ramienia przyjaciela. Najwyraźniej dostrzegł mnie w tłumie. Wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem i jakby zawodem. Poczułem ukłucie w sercu, czując wstyd. Klęczał tam przeze mnie, znosił całe to upokorzenie, żebym nie wylądował obok niego, a teraz jak ostatni szczeniak łkałem w koszulę przyjaciela, wystawiając się Straży jak na tacy. Nie wywinąłbym się z tego. Ale… Nie chciałem. Dlaczego Jong Hyun miał być jedynym, który cierpi przez to, co nas łączyło?
Opuściłem na chwilę wzrok, zamykając oczy. Gdyby nie to, że był przykuty kilkadziesiąt metrów dalej mógłbym przysiąc na własną duszę, że poczułem, jak głaszcze mnie po włosach. Poderwałem się i rozejrzałem dookoła gorączkowo, przeczesując wzrokiem teren. Kiedy spojrzałem na niego ponownie uśmiechał się do mnie sprawiając, że moje serce się rozpadło. Wyginał usta w ten sam, subtelny sposób, jakim obdarzał mnie za każdym razem, kiedy kręciłem się przy nim rozespany na łóżku, jakbym niesamowicie go rozczulał. Nie miałem pojęcia dlaczego, ale wiedziałem, że to pożegnanie.
Usłyszałem krzyk… Nie, to był paniczny wrzask kobiety, która wcześniej, tak jak ja, nie mogła patrzeć na zaistniałą sytuację. W pierwszej chwili nie wiedziałem, dlaczego ta kobieta krzyczała. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że rany na gładkiej skórze płonęły. Dosłownie. Wydobywał się z nich namacalny, szmaragdowo zielony płomień. Tańczył pod kajdankami przybierając na sile. Jong Hyun wyglądał, jakby nie zdawał sobie z tego sprawy, ale to ja byłem w błędzie. On go wywołał. Tylko raz widziałem, jak podpalił stragan z warzywami miejscowego oszusta, który naciągał wszystkich i oszukiwał przy ważeniu. To wtedy się nim zainteresowałem na tyle, by chcieć spotykać się z nim i dowiadywać więcej.
Szarpnął rękami. Łańcuchy ustąpiły z dziecinną łatwością. Towarzyszył temu ogłuszający łoskot. Klecha wybiegający z kościoła wydał z siebie długi, przeciągły dźwięk. Coś pomiędzy krzykiem zaskoczenia, a bólu, kiedy Jong Hyun rzucił się na niego, zatapiając zakończone długimi paznokciami palce w jego krtani, wyrywając ją. Ktoś nieopodal zemdlał, usłyszałem dźwięk wymiocin rozbryzgujących się na kamieniu. Ludzie w popłochu zaczęli uciekać w miarę, jak płomienie przybierały na sile, trawiąc ciała tych, których dopadł Demon. Nie zważał uwagi na to, czyje trzewia wyrywał z ciał. Przynajmniej tak mi się z początku wydawało. Przez oszołomiony umysł przemknęło mi, że oszczędził dziecko, które stało bliżej niż jego matka. Złapał za jej włosy, bez trudu odrywając głowę od tułowia. Wzdrygnąłem się słysząc chrzęst gruchotanych kręgów.
Tylko ja stałem wpatrując się w całe to zajście z niedowierzaniem. Z kościoła wybiegło kilku członków Inkwizycji, a po chwili plac zalała fala mężczyzn odzianych w powłóczyste szaty. Zignorowali mnie, rzucając się do przodu, wykrzykując coś do siebie. Wzdrygnąłem się słysząc zimny, martwy śmiech. Płomienie okalały całą sylwetkę mężczyzny, liżąc jego ciało. Wzdrygnąłem się widząc jego spojrzenie, jakim mnie obdarzył. Uśmiechał się. Tym razem już nie tak delikatnie i czule. To był zimny uśmiech, nie obejmujący pustych oczu, w których płonęły ogniki samozadowolenia.
Żołądek podszedł mi do gardła, gdy zrobił krok w moją stronę. Odruchowo się cofnąłem, chociaż nie powinienem się go bać. Jakaś cząstka mnie mówiła mi, że nie miałem do tego powodów, jednak zdrowy rozsądek nakazywał uciekać. Przypuszczalnie gdyby nie nogi, które wrosły mi w ziemię pędziłbym razem z resztą mieszczuchów, by schować się w swojej norze.
Zakrwawiona dłoń przysunęła się do mojej twarzy. Nie wiedziałem, czego mogę się po nim spodziewać. Zawsze był nieprzewidywalny, chociaż o rzeź nigdy bym go nie posądził. Jednak był Demonem, nie powinno mnie to dziwić. Dotknął palcami mojej skroni, a ja przez chwilę bałem się, że płomienie pochłoną i mnie. Wbrew temu, co sądziłem, były chłodne. Spojrzałem na niego. Obnażył kły w uśmiechu, zaciskając palce na moim gardle. Ściskał je, pozbawiając mnie tchu. Do oczu napłynęły mi łzy, kiedy uświadomiłem sobie, że bezlitośnie mnie dusi. Umysł zasnuł mi się mgłą, a ja próbowałem odciągnąć dłonie mężczyzny od swojej szyi, jednak na próżno. Płomienie dosłownie wyciekały spomiędzy kostki brukowej, pochłaniając nas obu.
– Zabiorę cię ze sobą, my Schooting Star.

~***~

Memento mori - z łacińskiego pamiętaj o śmierci.
Flagrum - rodzaj bicza, stosowanego przez starożytnych Rzymian podczas kary chłosty. Bicz ten, opatrzony rękojeścią (zazwyczaj drewnianą), składał się z trzech dość długich rzemieni, zakończonych metalowymi haczykami, które przy każdym uderzeniu wyrywały cząsteczki ciała i unosiły je ze sobą. Końcówki biczów zawijały się i raniły również przód ciała, choć używano go do chłostania pleców i pośladków skazańca.

~***~