Tytuł:
Schooting Star
Paring: JongHo
Paring: JongHo
Gatunek:
Smut/Angst/Supernatural
Część:
3/5
Ścieżka
dźwiękowa: Cross Gene – For This Love
Część III – Angelus Custos
– Czy ty w ogóle sypiasz?
Podniosłem ponury wzrok na przyjaciela, który
właśnie zwinął ze straganu niepostrzeżenie jabłko. Wgryzł się w nie ze smakiem,
a ja poczułem, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Od tego dziwnego zajścia
(które notabene nadal uważałem za zwykły koszmar) minął tydzień, a ja bałem się
każdej nocy. Odnosiłem dziwaczne wrażenie, że Jong Hyun gapi się na mnie stojąc
w rogu mojej izby. Kilka razy nawet byłem pewien, że widzę jarzące się w mroku
oczy, ale później mój wycieńczony umysł usiłował mi uświadomić, jak wielką
głupotą się wykazywałem.
– Jin Ki, błagam, daj mi spokój – warknąłem czując
narastający ból głowy. Chłopak wzruszył ramionami, przeżuwając jabłko. Wypluł
pestkę zupełnie nie przejmując się tym, że szliśmy właśnie wzdłuż miejskiego
targowiska i takie zachowanie było co najmniej nieodpowiednie.
– Jestem twoim aniołem stróżem, powinienem się
martwić – odciął się sarkastycznie. Trzasnąłem go pięścią w ten głupi czerep.
Złapał się za bolące miejsce śmiejąc się, jakby usłyszał dobry żart. – No co?!
Sam tak mówiłeś!
– Żałuję, że ci o tym powiedziałem.
– I tak byś to zrobił – stwierdził takim tonem,
jakbyśmy mówili o pogodzie, a nie poddawali rozważaniom wybryk mojej wyobraźni.
Tak. Opowiedziałem mu o tym już na drugi dzień. Najpierw mnie wyśmiał, a
później ciągle robił sobie ze mnie żarty i na każdym kroku powtarzał, że był
„aniołem stróżem”. Naprawdę nie miałem pojęcia, dlaczego się z nim przyjaźnię,
ale obstawiałem, że moje życie bez niego byłoby jeszcze nudniejsze, niż w
tamtej chwili.
– Idę dzisiaj na cmentarz – zmieniłem temat,
wciskając dłonie w kieszenie znoszonych spodni. Powinienem zacząć ubierać się
cieplej, bo chociaż popołudniami słońce jeszcze przygrzewało to ranki i noce do
najcieplejszych nie należały.
Onew pokiwał głową, ciskając ogryzkiem w bliżej
nieokreślonym kierunku. Przełknął resztki miąszu i oblizał po kolei wszystkie
palce. Naprawdę, Jong Hyun mógł mi wmówić wszystko. Mógł zrobić z tej ofermy
ćpuna albo lepiej – szmuglera opium i w to byłbym skłonny uwierzyć. Ale z
której strony Lee Jin Ki komukolwiek przypominał Anioła? On nawet kiedy się
uśmiechał wyglądał na cwaniaczka. Nic dziwnego, skoro sposobił się w
złodziejskim fachu. Co więcej był w tym niezły. Zdolność kieszonkowca liczyli
po ilości złamanych wytrychów na jeden zamek. Onew miał ich najmniej.
– Byłem rano. Liście go zasypały, ale omiotłem go.
Wieczorem pewnie znowu ich naleci…
– Posprzątam tam – zaczesałem włosy do tyłu,
wchodząc do karczmy. Chłopak zamknął za nami drzwi i zatarł ręce, chcąc je
nieco ogrzać. – Nie masz dzisiaj roboty? – Spojrzałem na niego, unosząc brwi.
Zawiązałem wokół pasa fartuch, w który zwykłem wycierać ręce. Chyba wypadałoby
go w końcu wyprać.
– Już chcesz się mnie pozbyć? – Błysnął zębami w
olśniewającym uśmiechu. Wywróciłem oczyma z politowaniem.
– O niczym innym nie marzę – syknąłem, co wywołało
u niego cichy chichot. Zignorowałem go, mamrocząc cicho pod nosem. Naprawdę,
nadal nie mogłem uwierzyć, że dałem się nabrać w wyimaginowaną projekcję mojego
chorego mózgu. Może powinienem częściej do kościoła chodzić? Z drugiej strony
opalona karteczka, która leżała na szafce i przypominała mi o tym dziwnym
incydencie nie mogła się wziąć z nikąd.
– Mamroczesz – usłyszałem za sobą, jednak nim do
mnie dotarło, że to nie Onew się odezwał, tylko mój „nocny gość” zdążyłem
zakląć pod nosem wyjątkowo nieładnie. – I używasz niekulturalnych słów względem
swojego klienta… Gdzie mogę złożyć zażalenie?
– Wyślij listownie, postaram się je rozpatrzyć w
przerwach między polerowaniem kufli – mruknąłem niezbyt uprzejmie, łypiąc na
niego spode łba. Rozejrzałem się ukradkiem, jednak mój wierny przyjaciel był
zbyt zajęty myszkowaniem w kuchni. Powinienem mu zakazać tam wchodzić.
– Przesył wiadomości w tym mieście nie spełnia
moich standardów. Wolę przekazywać takie rzeczy osobiście.
Zacisnąłem usta w wąską kreskę wyczuwając aluzję w
jego pełnym rozbawienia głosie. Och, ile ja bym dał, żeby go trzasnąć szmatą w
tą przystojną twarz. Niestety najbliższa zwisała z blatu dwa metry dalej.
– Porozmawiaj z przekupkami na targu. Gwarantuję
ci, że dowiesz się więcej niż byś chciał nawet o samym sobie – odpowiedziałem, przybierając
swój zwykły wyraz twarzy. Na jego ustach wykwitł uśmiech, którego nie mogłem
zidentyfikować. Byłem jednak w stanie dać sobie obciąć wszystkie palce w
nadgarstkach, że dostrzegłem za pulchnymi wargami kły.
– Brzmisz tak, jakbyś już się z tym spotkał.
Posłałem mu niemal niewidoczny, chłodny uśmiech.
– Nie doceniasz starszych pań, których jedynym
zajęciem jest przesyłanie między sobą plotek i wymyślanie teorii spiskowych –
rzuciłem lekko, robiąc krok w bok, żeby napełnić piwem kilka kufli. Ustawiłem
je na blacie, a te po chwili zniknęły. Dostrzegłem na twarzy Jong Hyuna lekkie
zaskoczenie, kiedy poczuł charakterystyczny zapach ludzi, którzy myli się
jedynie w niedzielę przed pójściem do kościoła. – Czego chcesz? – Spytałem nie
siląc się na żadne uprzejmości.
– Kto czego chce?
Zanotowałem w pamięci, żeby przyuczyć Onew w
temacie czegoś zwącego się „wyczuciem czasu”. Przystanął za mną, spoglądając z
ciepłym uśmiechem na opierającego się o ladę mężczyznę. Albo mi się wydawało
albo jego twarz stężała? Może jednak było ziarno prawdy w tym, co mówił Jong
Hyun?
Wspomniany uśmiechnął się tylko nieprzyjemnie
uroczo. Przyglądał się mojemu przyjacielowi w taki sposób, jakby niewerbalnie
chciał mu coś powiedzieć. Westchnął jednak po wyjątkowo krótkiej chwili, zaczesując
i tak ułożone włosy palcami. Mrugnął do mnie porozumiewawczo, a następnie
wyszedł bez słowa. Zerknąłem na stojącego obok mnie Jin Ki’ego. Wzruszył
ramionami widząc moje spojrzenie, nim zniknął znów za zasłoną prowadzącą na
zaplecze. Doprawdy, albo zaczynałem wariować albo naprawdę coś było na rzeczy.
Wyszedłem z baru później, niż zamierzałem. Ostatni
pijani klienci przeciągali swoją libację, a ja nie mogłem ich wyrzucić, bo
złote monety sypały się gromko do mojej sakiewki. Nie byłem szczególnie majętny,
żeby móc bezkarnie wybrzydzać. Kiedy jednak zniknęli, a ja zamknąłem lokal
popędziłem co sił w nogach pośpiesznie zawiązując przy szyi zjedzony przez mole
szal. Nie miałem jednak serca go wyrzucić. Był prezentem, który dostałem blisko
pięć lat temu.
Zatrzymałem się dopiero przed bramą cmentarza.
Odetchnąłem, podpierając dłonie na kolanach i zacząłem sapać, chcąc wyrównać
oddech. Po krótkiej chwili wyprostowałem się, by móc przemknąć ukradkiem przez
ogrodzenie. O tej godzinie jedynie tak można było dostać się na drugą stronę.
Na odpowiednie miejsce dotarłbym nawet z zawiązanymi oczyma. Bywałem tutaj tak
często, że z samego początku Jin Ki zaczął się o mnie nawet martwić czy nie
popadam w jakiś obłęd. Nogi same wiodły mnie w upragnione miejsce, a serce
mimowolnie przyspieszyło. Chociaż wiedziałem, że czeka mnie tylko zimna,
marmurowa płyta czułem się, jakbym szedł zalecać się do damy mego serca.
Pomijając fakt, że wolałem mężczyzn.
Przystanąłem kilka grobów dalej, wpatrując się w
zakapturzoną postać. Pochylała się, właściwie chyba kucała pod grobem,
trzymając w rękach coś, czego nie widziałem. Cały cmentarz oświetlał jedynie
księżyc wyłaniający się od czasu do czasu zza chmur, więc było tutaj stosunkowo
ciemno. Zmarszczyłem brwi i otwarłem usta, by zawołać przyjaciela.
Przypomniałem jednak sobie, że przecież był tutaj rano. Po cóż miałby
przychodzić i teraz wiedząc, że ja się tutaj zjawię?
– Będziesz się na mnie patrzył z głupią miną czy
podejdziesz tu w końcu?
Prychnąłem zirytowany pod nosem. Czy ten człowiek
(czy aby na pewno?) musiał mnie prześladować nawet tutaj? Co ja mu zrobiłem do
cholery?! Ruszyłem w jego stronę, by ostentacyjnie go zignorować. Wsunąłem do
popękanego wazonu kilka fioletowych narcyzów milcząc uparcie. Jong Hyun
najwyraźniej też nie kwapił się do jakiejkolwiek pogawędki, bo wpatrywał się w
grób jak zaklęty.
Zastanawiałem się, co tu robi, jednakże nie
zamierzałem poruszać tego tematu. Ki Bum miał wielu znajomych, mnie nic do
tego. Dziwiłem się jednak temu, że wcześniej nie widziałem, by ktokolwiek poza
mną i Onew odwiedzał ten grób. Na pewno bym poznał, gdyby coś się zmieniło.
Pierwsze dwa lata żyłem tylko cmentarzem.
– Był moim kochankiem.
Nie wiedziałem czy aby na pewno usłyszałem te
słowa. Zmarszczyłem więc brwi spoglądając na Jong Hyuna. On nadal wzrok miał
utkwiony w kamiennej płycie. Wyglądał, jakby był pogrążony w nostalgii.
– Nie wspominał o tobie – mruknąłem, czując w sercu
dziwne ukłucie zazdrości. Mężczyzna stojący obok mnie uśmiechnął się pod nosem
i przysunął.
– Też nie chciałbyś się chwalić romansem ze mną –
powiedział zaskakująco łagodnym tonem, przez co musiałem znów na niego
spojrzeć. Napotkałem parę ciemnych, jednak ciepłych tęczówek wpatrujących się
we mnie. – Cóż, on za to chwalił się tobą. Waszymi… Relacjami, które nie
współgrały ze sobą tak, jakbyś tego chciał. Nawet nie wiesz, jak się obwiniał
za twoje uczucia.
Parsknąłem śmiechem, zagryzając dolną wargę. Już to
sobie wyobrażałem – Ki Bum leżący po udanym seksie na torsie Jong Hyuna
opowiadający mu zbolałym głosem o głupim, naiwnym przyjacielu, który zakochał
się w chłopaku, pożądanym przez każdego w naszym mieście. Niezależnie od płci.
– W zamian opowiadałeś mu o swoich poprzednich
kochankach?
– Cios poniżej pasa – złapał się teatralnie za
serce, przez co poczułem jeszcze większą chęć grzmotnięcia go pięścią w nos. –
Raczej zastanawiałem się, kim jest osoba tak ważna dla niego. Pewnie nie
doceniałeś tego, co ci dawał zbyt pogrążony w rozpaczy po nieszczęśliwej
miłości?
– Nie żyłem tylko tym, że nie odwzajemniał moich
uczuć – westchnąłem ciężko, spoglądając na niego z politowaniem. – Ale widzę
tobie to nie daje spokoju. Boli cię duma czy odczuwasz nieuzasadnioną zazdrość,
że nie dajesz mi żyć?
Najwyraźniej bardzo go tymi słowami rozbawiłem, bo
zaśmiał się cicho. Poczułem, jak moje włosy jeżą się na karku. Nie było to zbyt
przyjemne uczucie.
– Powiedziałem ci już, że masz coś, co należy do
mnie – zaczął ze spokojem, który przeszywał mnie do szpiku kości. – Twoje
pobudki z Ki Bumem mnie nie obchodzą. Obchodzi mnie za to pieczęć, którą
zdążyłeś schować w dębowej skrzynce. Nie martw się, nie zamierzam cię nachodzić
w nocy.
– A więc to była prawda – mruknąłem pod nosem i
przestąpiłem z nogi na nogę.
– Nie nawiedziłbym cię we śnie tylko po to, żebyś
zaczął o mnie fantazjować – syknął chłodno, przez co posłałem mu piorunujące
spojrzenie. – Ki Bum dał ci moją pieczęć, którą dostał ode mnie, jednak jej nie
wykorzystał. Chcę ją odzyskać. Nudzi mnie błąkanie się po tej wsi.
Zainteresowały mnie jego słowa. Czytałem wiele o
pieczęciach w kościelnych księgach, które zwinął Onew razem z Ravim podczas
jednego ze skoków. Oblizałem usta na samą myśl o tym, czego się dowiedziałem.
Nie miałem jednak pewności ile w tym prawdy, a jeśli Jong Hyun naprawdę był
Demonem musiałem być ostrożny.
– Nie oddam ci jej – powiedziałem pewnie, zsuwając
nieco szalik. Zrobiło mi się gorąco. – Teraz należy do mnie. Mogę jej
potrzebować.
– Nie ty zawarłeś za mną pakt – warknął, jednak nie
zrobiło to na mnie żadnego wrażenia. Poczułem przypływ pewności siebie, której
nie mógł mi odebrać. Nie w ten sposób. – Nie masz prawa z niej korzystać!
Zamilkłem na chwilę. Spojrzałem na nagrobek myśląc
gorączkowo. Musiałem odpowiednio to rozegrać. Odetchnąłem głęboko, wracając
spojrzeniem do ciemnych oczu, które intensywnie wpatrywały się w moją twarz.
– Ki Bum zawarł z tobą pakt, ale go nie
skonsumowaliście. Przed śmiercią przekazał mi twoją pieczęć, więc automatycznie
stałem się jej właścicielem – na twarzy mężczyzny pojawiło się znużenie.
Najwyraźniej już nie raz przechodził przez podobne sytuacje. Przestąpił krok do
przodu. Mimo, że był niższy poczułem się przytłoczony. Jego spojrzeniem,
bijącym od niego spokojem i co dziwniejsze oszałamiającym zapachem, który
poczułem.
– Cóż, w takim razie mam nadzieję, że dobrze
wykorzystasz swoje życzenie. Bo kiedy przyjdę po twoją duszę nie będzie
odwrotu.
Wpadłem do domu przyjaciela, nawet nie myśląc o
zdejmowaniu butów. Miałem coś ważniejszego na głowie. Drzwi z jego sypialni
odbiły się z hukiem od ściany pozostawiając w niej wgłębienie w postaci odbicia
klamki, a śpiący na puchowym łóżku mężczyzna poderwał się gwałtownie,
rozglądając z oszołomionym wyrazem twarzy. Nie dałem mu czasu do zrozumienia,
co się dzieje. Podbiegłem do niego łapiąc za przód jego białek koszuli.
– Ty oszuście! – Warknąłem wściekły. – Ty
przeklęty, opierzony kłamco!
– Min Ho, uspokój się…
– NIE UCISZAJ MNIE, KIEDY CIĘ OBRAŻAM! – Wydarłem
się, puszczając biały materiał. Zacząłem nerwowo krążyć po izdebce
zastanawiając się, co powinienem począć z tym fantem. Ciskałem piorunami z oczu
w Onew, który siedział cicho, najwyraźniej nie wiedząc, co powiedzieć. Musiał
się domyśleć, że granie idioty już nie przejdzie, bo ściskał w palcach poszewkę
kołdry.
– Kim jest Spadająca
Gwiazda? – Spytałem, przystając tak nagle, że zakręciło mi się w głowie.
Zbiłem go z pantałyku, bo wytrzeszczył głupio oczy. Normalnie pewnie bym się
roześmiał, ale tym razem nie bawiła mnie ta sytuacja. – I dlaczego najwyraźniej
ma związek ze mną? Tylko bez krętactw, mam dosyć wymówek.
Odetchnął ciężko, zamykając na kilka chwil oczy.
Przełknął ślinę z głuchym odgłosem, który w ciszy głuchego pokoju był nad wyraz
słyszalny. Zaczesał nastroszone od snu włosy do tyłu i spojrzał na mnie
ciepłym, choć surowym spojrzeniem.
– Pewnie się domyślasz, że nie chodzi o dosłowną
gwiazdę – zaczął, a ja ponagliłem go ruchem, by nie owijał w bawełnę. Usiadłem
w jego ulubionym bujanym fotelu, zaplatając palce na podołku. Podrapał się po
głowie tak, jakby szukał odpowiednich słów. – Wiesz, Serafini nie są tacy
święci, jak opisują ich kapłani. Toczymy wojny, zabijamy, torturujemy… Wszystko
w imię Boga.
– Streszczaj się – warknąłem, chociaż jego słowa
przynajmniej wyjaśniały, dlaczego jego tryb życia nie pasował mi do cnotliwego
Aniołka.
– Spadająca
Gwiazda to osoba, która ma w sobie zarówno krew Demona jak i Anioła –
kontynuował w taki sposób, jakbym wcale mu nie przerwał. – Jednym z rodziców
musi być potomek człowieka i Demona a drugim Anioł. Ewentualnie odwrotnie,
chociaż zazwyczaj nas kusi do złego, a ich do dobrego już niekoniecznie.
Spojrzałem na niego z powątpiewaniem. Brzmiało to
dosyć zabawnie, ale teraz uznałem, że nie zaskoczy mnie już nic. Nawet trąby
obwieszczające Sąd Ostateczny. Pomasowałem skronie czekając na ciąg dalszy,
który nie nastąpił.
– Co to ma wspólnego ze mną?
– Twoja matka jest potomkinią człowieka i Demona, a
twoim ojcem jest Anioł – spojrzał na mnie z politowaniem, przez co prychnąłem z
urazą. – Uprzedzając wszelkie pytania: tak. Właśnie dlatego masz swojego
prywatnego Anioła Stróża. Nie każdy może się tym poszczycić.
– Pocieszające – burknąłem cicho, chociaż byłem
pewien, że to usłyszał. – Dobrze. Dlaczego Jong Hyun się mną interesuje?
Zakładam, że taki „skarb” dla Demona jest cenny.
Uśmiechnął się kwaśno. Wyglądał, jakby przełknął
dzban soku z cytryny.
– Oczywiście. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Takie
przypadki zdarzają się raz w stuleciu jeśli nie rzadziej. Połączenie dobra i
zła w jednej osobie – pokręcił głową i zamilkł na chwilę, by złapać oddech. –
Dodatkowo nosisz jego pieczęć, którą możesz w każdej chwili wykorzystać jak
tylko chcesz. Byłbyś dla niego idealny. Nawet nie wiesz ile zła mógłby dzięki
tobie wyrządzić.
Nie odpowiedziałem. Spojrzałem na niego niepewien,
co powinienem zrobić ze zdobytą wiedzą.
– Czyli twoim zdaniem powinienem oddać mu pieczęć i
wysłać do Diabła?
Pokiwał głową, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Spodziewałem się takiej odpowiedzi, ale najwyraźniej odezwała się ta moja „zła
część”, która nie chciała do tego dopuścić. Z jednej strony uważałem taką radę
za rozsądną. Z drugiej od zawsze lubiłem ryzyko, więc dlaczego by nie
spróbować?
– Przemyśl to dobrze, Min Ho – powiedział łagodnie,
jednak w jego głosie mogłem wyczuć pobrzmiewającą stanowczość zmieszaną z
surowością. Podniosłem się bez słowa, spoglądając tylko na Onew, który
świdrował mnie swoim przeszywającym spojrzeniem. Skinąłem mu głową, nie bardzo
nawet wiedząc, co powiedzieć. Wyszedłem niemal na palcach, zamykając za sobą
wszystkie drzwi po kolei. Czułem, że tej nocy i tak nie zasnę. Zbyt wiele się
dowiedziałem i zdecydowanie nie taką wiedzę chciałem otrzymać.
Nie miałem pojęcia, jakim cudem znalazłem się w
lesie. Jeszcze bardziej zastanawiało mnie, skąd wiem, że Jong Hyun mieszka
akurat w tej części. Przez myśl przemknęło mi, że to może być zasługa jego
pieczęci. Nie chciałem jednak spekulować, a po prostu posiedzieć z kimś
wtajemniczonym. Onew miałem dosyć. Kiedy wyszedłem z jego domu poczułem
irracjonalną złość na przyjaciela. Wiedziałem, że chciał mnie chronić, jednak to
nie był powód, by oszukiwać mnie przez tyle lat! Gdyby nie to, Ki Bum może
nadal by żył. To ja przyczyniłem się do jego śmierci. Może mógłbym jej wtedy
uniknąć?
Syknąłem pod nosem niezadowolony i uderzyłem
pięścią w wielkie, dębowe drzwi. Nie zdziwiłem się jakoś szczególnie widząc
rozpadający się dworek. Najwyraźniej stereotyp mówiący o tym, że Demony lubują
się w tego typu miejscach nie odbiegał od rzeczywistości. Brakowało mi do
kompletu Władimira Drakuli śpiącego w trumnie i byłoby dosłownie wszystko.
Who’s that
knocking on my door?
Spiąłem się słysząc lub nawet właściwie czując głos
Jong Hyuna wewnątrz mojego umysłu. Myślałem, że nic mnie nie zaskoczony, a tu
tak niespodzianka. Pchnąłem jedno skrzydło, przez co zawiasy wydały z siebie
raniący uszy dźwięk. Skrzywiłem się, zatrzaskując je za sobą. Rozejrzałem się
po wielkim holu. W powietrzu unosił się zapach kurzu, wilgoci i pleśni, a cisza
panująca wewnątrz budynku była przytłaczająca. Dlatego nigdy nie lubiłem
kościołów, chociaż one przynajmniej były zadbane.
Ruszyłem przed siebie pewnym krokiem, starając się
nie tracić hartu ducha. Odchrząknąłem, kiedy od gryzącego pyłku zaczęło mnie
drapać w gardle. Przystanąłem przy schodach zastanawiając się, gdzie powinienem
pójść. W pierwszej chwili miałem ochotę wejść na górę, jednak szybko porzuciłem
ten pomysł. Zacząłem zwiedzać parter, a za pierwszymi drzwiami, przez które
przeszedłem znajdowała się ogromna biblioteka. Zakasłałem, zasłaniając dłonią
usta, kiedy tumany kurzu wzbiły się z niegdyś puchatego dywanu, na który
nastąpiłem. Rozejrzałem się pobieżnie wzrokiem. Usiłowałem nie oddychać, żeby
oszczędzić moim płucom męczarni. Nasłuchiwałem chcąc wyłapać jakikolwiek
dźwięk, dzięki któremu zidentyfikowałbym miejsce pobytu Jong Hyuna, jednak
niczego nie usłyszałem. Zawiedziony zamknąłem za sobą drzwi.
Odetchnąłem, kierując się długim, nieoświetlonym
korytarzem naprzód. Oblizałem usta, które zdążyły już spierzchnąć, po czym
ułożyłem opuszki palców na ścianie, by nie ominąć żadnych drzwi. Natrafiłem na
klamkę, wokół której zacisnąłem palce, marszcząc nieco czoło. Zacisnąłem wokół
niej palce, a kiedy szarpnąłem moim oczom ukazał się obszerny gabinet. Jedna
ściana była pokaźną biblioteczką, przez co zacząłem się zastanawiać dlaczego
właściciel tych książek nie wstawił do biblioteki. Z drugiej strony widniał
stolik zastawiony brudnymi kieliszkami i zakurzonymi butelkami z jakimś
alkoholem. Nie widziałem zawartości przez ilość mułu, który nagromadził się na
szkle. Za sporym, najpewniej sosnowym biurkiem z bogatymi zdobieniami siedział
Jong Hyun. Patrzył na mnie z rozbawieniem i chyba zaciekawieniem. Było jednak
ciemno, więc nie miałem pewności, jako że jedynym źródłem światła była
niewielka świeca stojąca w rogu blatu. Wyprostowałem się mierząc go
spojrzeniem.
– Trochę ci to zajęło – rzucił na dzień dobry.
Gdyby nie chłodna maska opanowania, którą przywdziałem mógłby dostrzec to, jak
bardzo się zdziwiłem. A więc spodziewał się mnie? Wskazał mi dłonią fotel
naprzeciw siebie. Niechętnie w nim usiadłem, a chociaż był miękki nie mogłem
powiedzieć, żeby należał do wygodnych. Był zakurzony i brudny, jak wszystko
tutaj.
– Masz dosyć nietypowy gust. Większość ludzi dba o
porządek, ty go unikasz.
– Nie jestem człowiekiem – przypomniał cierpliwym
tonem, splatając palce dłoni na swoim brzuchu. Nie spuszczał ze mnie wzroku, a
ja starałem się to wytrzymać. – Nie zależy mi na porządku. Lubię to miejsce
takie, jakie jest. Nie chcę tu nic zmieniać.
– Zapewne odbierze mu klimat, co?
Zaśmiał się krótko. Brzmiało to trochę jak
szczeknięcie psa, chociaż nie miałem pojęcia skąd wzięło mi się takie
porównanie. Pochylił się do przodu, opierając nadgarstki na kancie blatu.
Spoważniał, ukradkiem zerkając na moje obojczyki. Wiedziałem, dlaczego przykuły
jego uwagę – mianowicie miałem na szyi to, na czym tak mu zależało.
– Przypuszczam, że nie chcesz mi oddać mojej
pieczęci – stwierdził, a ja tylko skinąłem głową. – Po co zatem przyszedłeś?
Sam tego nie wiedziałem, a on mnie pytał o takie
rzeczy? Wzruszyłem więc ramionami na to pytanie, co wywołało na jego twarzy
konsternację. Zaczesał włosy do tyłu, odchylając się nieco na fotelu.
– Żartujesz sobie ze mnie? Przychodzisz tutaj na
luźną pogawędkę?
– Wiem, że interesujesz się mną nie tylko przez
wzgląd na tą głupią monetę – syknąłem zirytowany tonem i jego pełnym pogardy
spojrzeniem. Uniósł kącik ust ku górze w drwiącym uśmieszku.
– Nie zamierzam cię wykorzystać do swoich niecnych
planów – rzucił lekko, po czym oblizał usta. Mimowolnie zerknąłem na nie
przelotnie. Zacząłem się zastanawiać, jak smakują i szybko skarciłem się za te
myśli. Ta „lepsza” strona mnie usiłowała mi przemówić do rozsądku. Niestety
nigdy się nim nie wykazywałem. – Możesz być sobie chociażby i świętym Piotrem.
Chociaż wtedy bym się tobą nie interesował.
– A więc robisz to teraz? – Uśmiechnąłem się
wyniośle. Nie tylko on potrafił łapać za słówka. – Przyznaj po prostu, że ci
się podobam, oszczędzimy sobie czasu na niepotrzebne dyskusje.
Wybuchnął śmiechem tak gwałtownie, że podskoczyłem
na miejscu zaskoczony. Spojrzał na mnie z politowaniem i jednocześnie czymś, co
przypominało mi rozbawienie. Zmrużyłem z niezadowoleniem oczy, zaciskając usta
w wąską kreskę. Nie takiej reakcji się spodziewałem.
– Chyba wiem, dlaczego Ki Bum tak cię lubił –
powiedział, przesuwając palcami po swoim nadgarstku. – Jesteście do siebie
niebywale podobni.
– Nie mów, że zbiera ci się na sentymentalność, bo
w to nie uwierzę – mruknąłem, unosząc sceptycznie brwi. Wzruszył ramionami,
uśmiechając się niewinnie. Omal dałem się nabrać.
– Nie musisz mi wierzyć, ale był dla mnie ważny. Od
małego karmili cię myślą, że Demon jest przesiąkniętym złem do szpiku kości
stworzeniem niezdolnym do czegokolwiek, co ludzkie, ale to nie prawda – zamilkł
na chwilę, jakby w oczekiwaniu na moją reakcję. Nie poruszyłem się ani nie mrugnąłem
oczekując, aż zacznie kontynuować. – Byłem kiedyś człowiekiem, jak większość z
nas. I trafiłem do Piekła nie dlatego, że grzeszyłem, żyłem jak rozpustnik i
mordowałem dla satysfakcji. Wasz Miłosierny tak zadecydował.
Wytrzeszczyłem oczy słuchając z uwagą jego słów.
Wywrócił oczyma, ale nie wyglądał na zdziwionego. Pomasował skronie,
najwyraźniej irytując się tym, że znów musi mówić to samo. Nie znajdowałem
innego wytłumaczenia.
– Wyobraź sobie, że Bóg to gorsze ścierwo niż
Piekielni Książęta razem wzięci. Kościół truje wiernym o jego wielkim,
miłosiernym sercu i wszechmocy, ale prawda jest zgoła inna – zagryzł dolną
wargę, poprawiając swoją pozycję. Mnie osobiście zaczęło być niewygodnie. Nie
chciałem się kręcić martwiąc się, że mógłby się zniechęcić do mówienia. – Nie
jest dobroduszny i na pewno nie kocha wszystkich swoich dzieci.
– Bluźnisz – warknąłem niemal czując, jak krew w
moich żyłach się gotuje. Z drugiej strony czułem w głębi, że ma rację. Jeśli
Bóg był miłosierny dlaczego pozwalał, by Inkwizycja zabijała niewinnych ludzi w
jego imieniu?
– Przekonasz się, że mam rację, kiedy pierwszy raz
umrzesz – stwierdził kwaśno tonem znawcy. Po raz kolejny moja teoria, w której
uważam, że już nic mnie nie zaskoczy legła w gruzach. Czy ja jeszcze nie
wiedziałem o jakimś istotnym szczególiku? Jeszcze coś Jin Ki przede mną zataił?
– Jak mniemam skrzyżowanie gołębia z kurą nie powiedziało ci o tym. Cóż, teraz
już wiesz. Spadająca Gwiazda posiada
do siebie też to, że się odradza za każdym razem, kiedy umrze lub raczej, kiedy
ją zamordują. Gdybyś odszedł śmiercią naturalną spowodowaną wiekiem lub chorobą
byłoby inaczej. Nie łudź się jednak, że doczekasz sędziwej starości.
– Nie wiem czy powinienem się cieszyć czy raczej
ubolewać – burknąłem niezadowolony, łypiąc na niego spode łba. – I zaczynam
uważać, że nie jesteś taki zły, jak myślałem. Przynajmniej ty nie wciskasz mi
bajeczek o tym, że wszystko jest dobrze.
Zaśmiał się dźwięcznie, przy czym spojrzał na mnie
z niebywałą łagodnością. Dostrzegłem w jego oczach coś na kształt ciepła, co
niezmiernie mnie zdziwiło. Nauki kościoła o tym, że Demony nie odczuwają
niczego dobrego zaczęła się kruszyć, a ja powoli zauważałem, co musiało uwieść
Ki Buma.
– Lubię robić na przekór. Taka moja natura. Nie
lubię jednak, kiedy ktoś nie wie kim jest – odetchnął, machając nonszalancko
ręką. Uśmiechnąłem się nikle i zagryzłem dolną wargę. – Idź już. Możesz być
pewien, że jeszcze nie raz się spotkamy. Teraz jednak dla twojego dobra
powinieneś wrócić, zanim Jin Ki zrozumie, którą drogą postanowiłeś podążać.
~***~
Angelus Custos - z łacińskiego Anioł Stróż.
Nie wiem szczerze mówiąc czy to opowiadanie ma jakikolwiek sens. W pierwszej wersji miało być one shotem, potem planowałam trzy części, a teraz stanęło na pięciu. Nieszczególnie jestem z niego zadowolona, bo chyba nie wychodzi mi tak, jak powinno, ale lepiej nie będzie. Wolę też nie kombinować, bo na pewno przekombinuję, ostatnio to u mnie naturalne. Końcówka nie ma na celu nikogo obrazić! Tak przezornie, żeby uniknąć nieporozumień...
Ja przyznam się, dosyć długo nie czytałam yaoi ;-; Ale to opowiadanie baaardzo lubię, więc byłoby mi przykro jeśli byś je zawiesiła ;-; Pozdrawiam i czekam kochana na następną część :**
OdpowiedzUsuńJa też mam z tym ostatnio problem, a jeszcze większy z komentowaniem, o pisaniu nie wspominając, co zresztą widać po częstotliwości, z jaką posty wstawiam. ._.
UsuńCieszę się, że je lubisz, naprawdę! Napisałam je na prośbę Blecourt, przynajmniej pierwszy rozdział, który miał być jednopartówką, a później wyszło jak wyszło i trochę mi się to naciągane wydaje. Ale postanowiłam sobie, że je skończę choćby tylko jedna osoba to czytała, także niebawem na pewno dokończę czwarty rozdział, chociaż wątpię, by coś się w nim wyjaśniło. XD No, smut w końcu będzie, nie odpuszczę sobie JongHo.
Dziękuję za komentarz i za to, że w ogóle chcesz czytać moje wypociny, hah. ♥