7 października 2015

Schooting Star: Angelus Custos


Tytuł: Schooting Star
Paring: JongHo
Gatunek: Smut/Angst/Supernatural
Część: 3/5
Ścieżka dźwiękowa: Cross Gene – For This Love
               

Część III – Angelus Custos

– Czy ty w ogóle sypiasz?
Podniosłem ponury wzrok na przyjaciela, który właśnie zwinął ze straganu niepostrzeżenie jabłko. Wgryzł się w nie ze smakiem, a ja poczułem, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Od tego dziwnego zajścia (które notabene nadal uważałem za zwykły koszmar) minął tydzień, a ja bałem się każdej nocy. Odnosiłem dziwaczne wrażenie, że Jong Hyun gapi się na mnie stojąc w rogu mojej izby. Kilka razy nawet byłem pewien, że widzę jarzące się w mroku oczy, ale później mój wycieńczony umysł usiłował mi uświadomić, jak wielką głupotą się wykazywałem.
– Jin Ki, błagam, daj mi spokój – warknąłem czując narastający ból głowy. Chłopak wzruszył ramionami, przeżuwając jabłko. Wypluł pestkę zupełnie nie przejmując się tym, że szliśmy właśnie wzdłuż miejskiego targowiska i takie zachowanie było co najmniej nieodpowiednie.
– Jestem twoim aniołem stróżem, powinienem się martwić – odciął się sarkastycznie. Trzasnąłem go pięścią w ten głupi czerep. Złapał się za bolące miejsce śmiejąc się, jakby usłyszał dobry żart. – No co?! Sam tak mówiłeś!
– Żałuję, że ci o tym powiedziałem.
– I tak byś to zrobił – stwierdził takim tonem, jakbyśmy mówili o pogodzie, a nie poddawali rozważaniom wybryk mojej wyobraźni. Tak. Opowiedziałem mu o tym już na drugi dzień. Najpierw mnie wyśmiał, a później ciągle robił sobie ze mnie żarty i na każdym kroku powtarzał, że był „aniołem stróżem”. Naprawdę nie miałem pojęcia, dlaczego się z nim przyjaźnię, ale obstawiałem, że moje życie bez niego byłoby jeszcze nudniejsze, niż w tamtej chwili.
– Idę dzisiaj na cmentarz – zmieniłem temat, wciskając dłonie w kieszenie znoszonych spodni. Powinienem zacząć ubierać się cieplej, bo chociaż popołudniami słońce jeszcze przygrzewało to ranki i noce do najcieplejszych nie należały.
Onew pokiwał głową, ciskając ogryzkiem w bliżej nieokreślonym kierunku. Przełknął resztki miąszu i oblizał po kolei wszystkie palce. Naprawdę, Jong Hyun mógł mi wmówić wszystko. Mógł zrobić z tej ofermy ćpuna albo lepiej – szmuglera opium i w to byłbym skłonny uwierzyć. Ale z której strony Lee Jin Ki komukolwiek przypominał Anioła? On nawet kiedy się uśmiechał wyglądał na cwaniaczka. Nic dziwnego, skoro sposobił się w złodziejskim fachu. Co więcej był w tym niezły. Zdolność kieszonkowca liczyli po ilości złamanych wytrychów na jeden zamek. Onew miał ich najmniej.
– Byłem rano. Liście go zasypały, ale omiotłem go. Wieczorem pewnie znowu ich naleci…
– Posprzątam tam – zaczesałem włosy do tyłu, wchodząc do karczmy. Chłopak zamknął za nami drzwi i zatarł ręce, chcąc je nieco ogrzać. – Nie masz dzisiaj roboty? – Spojrzałem na niego, unosząc brwi. Zawiązałem wokół pasa fartuch, w który zwykłem wycierać ręce. Chyba wypadałoby go w końcu wyprać.
– Już chcesz się mnie pozbyć? – Błysnął zębami w olśniewającym uśmiechu. Wywróciłem oczyma z politowaniem.
– O niczym innym nie marzę – syknąłem, co wywołało u niego cichy chichot. Zignorowałem go, mamrocząc cicho pod nosem. Naprawdę, nadal nie mogłem uwierzyć, że dałem się nabrać w wyimaginowaną projekcję mojego chorego mózgu. Może powinienem częściej do kościoła chodzić? Z drugiej strony opalona karteczka, która leżała na szafce i przypominała mi o tym dziwnym incydencie nie mogła się wziąć z nikąd.
– Mamroczesz – usłyszałem za sobą, jednak nim do mnie dotarło, że to nie Onew się odezwał, tylko mój „nocny gość” zdążyłem zakląć pod nosem wyjątkowo nieładnie. – I używasz niekulturalnych słów względem swojego klienta… Gdzie mogę złożyć zażalenie?
– Wyślij listownie, postaram się je rozpatrzyć w przerwach między polerowaniem kufli – mruknąłem niezbyt uprzejmie, łypiąc na niego spode łba. Rozejrzałem się ukradkiem, jednak mój wierny przyjaciel był zbyt zajęty myszkowaniem w kuchni. Powinienem mu zakazać tam wchodzić.
– Przesył wiadomości w tym mieście nie spełnia moich standardów. Wolę przekazywać takie rzeczy osobiście.
Zacisnąłem usta w wąską kreskę wyczuwając aluzję w jego pełnym rozbawienia głosie. Och, ile ja bym dał, żeby go trzasnąć szmatą w tą przystojną twarz. Niestety najbliższa zwisała z blatu dwa metry dalej.
– Porozmawiaj z przekupkami na targu. Gwarantuję ci, że dowiesz się więcej niż byś chciał nawet o samym sobie – odpowiedziałem, przybierając swój zwykły wyraz twarzy. Na jego ustach wykwitł uśmiech, którego nie mogłem zidentyfikować. Byłem jednak w stanie dać sobie obciąć wszystkie palce w nadgarstkach, że dostrzegłem za pulchnymi wargami kły.
– Brzmisz tak, jakbyś już się z tym spotkał.
Posłałem mu niemal niewidoczny, chłodny uśmiech.
– Nie doceniasz starszych pań, których jedynym zajęciem jest przesyłanie między sobą plotek i wymyślanie teorii spiskowych – rzuciłem lekko, robiąc krok w bok, żeby napełnić piwem kilka kufli. Ustawiłem je na blacie, a te po chwili zniknęły. Dostrzegłem na twarzy Jong Hyuna lekkie zaskoczenie, kiedy poczuł charakterystyczny zapach ludzi, którzy myli się jedynie w niedzielę przed pójściem do kościoła. – Czego chcesz? – Spytałem nie siląc się na żadne uprzejmości.
– Kto czego chce?
Zanotowałem w pamięci, żeby przyuczyć Onew w temacie czegoś zwącego się „wyczuciem czasu”. Przystanął za mną, spoglądając z ciepłym uśmiechem na opierającego się o ladę mężczyznę. Albo mi się wydawało albo jego twarz stężała? Może jednak było ziarno prawdy w tym, co mówił Jong Hyun?
Wspomniany uśmiechnął się tylko nieprzyjemnie uroczo. Przyglądał się mojemu przyjacielowi w taki sposób, jakby niewerbalnie chciał mu coś powiedzieć. Westchnął jednak po wyjątkowo krótkiej chwili, zaczesując i tak ułożone włosy palcami. Mrugnął do mnie porozumiewawczo, a następnie wyszedł bez słowa. Zerknąłem na stojącego obok mnie Jin Ki’ego. Wzruszył ramionami widząc moje spojrzenie, nim zniknął znów za zasłoną prowadzącą na zaplecze. Doprawdy, albo zaczynałem wariować albo naprawdę coś było na rzeczy.

Wyszedłem z baru później, niż zamierzałem. Ostatni pijani klienci przeciągali swoją libację, a ja nie mogłem ich wyrzucić, bo złote monety sypały się gromko do mojej sakiewki. Nie byłem szczególnie majętny, żeby móc bezkarnie wybrzydzać. Kiedy jednak zniknęli, a ja zamknąłem lokal popędziłem co sił w nogach pośpiesznie zawiązując przy szyi zjedzony przez mole szal. Nie miałem jednak serca go wyrzucić. Był prezentem, który dostałem blisko pięć lat temu.
Zatrzymałem się dopiero przed bramą cmentarza. Odetchnąłem, podpierając dłonie na kolanach i zacząłem sapać, chcąc wyrównać oddech. Po krótkiej chwili wyprostowałem się, by móc przemknąć ukradkiem przez ogrodzenie. O tej godzinie jedynie tak można było dostać się na drugą stronę. Na odpowiednie miejsce dotarłbym nawet z zawiązanymi oczyma. Bywałem tutaj tak często, że z samego początku Jin Ki zaczął się o mnie nawet martwić czy nie popadam w jakiś obłęd. Nogi same wiodły mnie w upragnione miejsce, a serce mimowolnie przyspieszyło. Chociaż wiedziałem, że czeka mnie tylko zimna, marmurowa płyta czułem się, jakbym szedł zalecać się do damy mego serca. Pomijając fakt, że wolałem mężczyzn.
Przystanąłem kilka grobów dalej, wpatrując się w zakapturzoną postać. Pochylała się, właściwie chyba kucała pod grobem, trzymając w rękach coś, czego nie widziałem. Cały cmentarz oświetlał jedynie księżyc wyłaniający się od czasu do czasu zza chmur, więc było tutaj stosunkowo ciemno. Zmarszczyłem brwi i otwarłem usta, by zawołać przyjaciela. Przypomniałem jednak sobie, że przecież był tutaj rano. Po cóż miałby przychodzić i teraz wiedząc, że ja się tutaj zjawię?
– Będziesz się na mnie patrzył z głupią miną czy podejdziesz tu w końcu?
Prychnąłem zirytowany pod nosem. Czy ten człowiek (czy aby na pewno?) musiał mnie prześladować nawet tutaj? Co ja mu zrobiłem do cholery?! Ruszyłem w jego stronę, by ostentacyjnie go zignorować. Wsunąłem do popękanego wazonu kilka fioletowych narcyzów milcząc uparcie. Jong Hyun najwyraźniej też nie kwapił się do jakiejkolwiek pogawędki, bo wpatrywał się w grób jak zaklęty.
Zastanawiałem się, co tu robi, jednakże nie zamierzałem poruszać tego tematu. Ki Bum miał wielu znajomych, mnie nic do tego. Dziwiłem się jednak temu, że wcześniej nie widziałem, by ktokolwiek poza mną i Onew odwiedzał ten grób. Na pewno bym poznał, gdyby coś się zmieniło. Pierwsze dwa lata żyłem tylko cmentarzem.
– Był moim kochankiem.
Nie wiedziałem czy aby na pewno usłyszałem te słowa. Zmarszczyłem więc brwi spoglądając na Jong Hyuna. On nadal wzrok miał utkwiony w kamiennej płycie. Wyglądał, jakby był pogrążony w nostalgii.
– Nie wspominał o tobie – mruknąłem, czując w sercu dziwne ukłucie zazdrości. Mężczyzna stojący obok mnie uśmiechnął się pod nosem i przysunął.
– Też nie chciałbyś się chwalić romansem ze mną – powiedział zaskakująco łagodnym tonem, przez co musiałem znów na niego spojrzeć. Napotkałem parę ciemnych, jednak ciepłych tęczówek wpatrujących się we mnie. – Cóż, on za to chwalił się tobą. Waszymi… Relacjami, które nie współgrały ze sobą tak, jakbyś tego chciał. Nawet nie wiesz, jak się obwiniał za twoje uczucia.
Parsknąłem śmiechem, zagryzając dolną wargę. Już to sobie wyobrażałem – Ki Bum leżący po udanym seksie na torsie Jong Hyuna opowiadający mu zbolałym głosem o głupim, naiwnym przyjacielu, który zakochał się w chłopaku, pożądanym przez każdego w naszym mieście. Niezależnie od płci.
– W zamian opowiadałeś mu o swoich poprzednich kochankach?
– Cios poniżej pasa – złapał się teatralnie za serce, przez co poczułem jeszcze większą chęć grzmotnięcia go pięścią w nos. – Raczej zastanawiałem się, kim jest osoba tak ważna dla niego. Pewnie nie doceniałeś tego, co ci dawał zbyt pogrążony w rozpaczy po nieszczęśliwej miłości?
– Nie żyłem tylko tym, że nie odwzajemniał moich uczuć – westchnąłem ciężko, spoglądając na niego z politowaniem. – Ale widzę tobie to nie daje spokoju. Boli cię duma czy odczuwasz nieuzasadnioną zazdrość, że nie dajesz mi żyć?
Najwyraźniej bardzo go tymi słowami rozbawiłem, bo zaśmiał się cicho. Poczułem, jak moje włosy jeżą się na karku. Nie było to zbyt przyjemne uczucie.
– Powiedziałem ci już, że masz coś, co należy do mnie – zaczął ze spokojem, który przeszywał mnie do szpiku kości. – Twoje pobudki z Ki Bumem mnie nie obchodzą. Obchodzi mnie za to pieczęć, którą zdążyłeś schować w dębowej skrzynce. Nie martw się, nie zamierzam cię nachodzić w nocy.
– A więc to była prawda – mruknąłem pod nosem i przestąpiłem z nogi na nogę.
– Nie nawiedziłbym cię we śnie tylko po to, żebyś zaczął o mnie fantazjować – syknął chłodno, przez co posłałem mu piorunujące spojrzenie. – Ki Bum dał ci moją pieczęć, którą dostał ode mnie, jednak jej nie wykorzystał. Chcę ją odzyskać. Nudzi mnie błąkanie się po tej wsi.
Zainteresowały mnie jego słowa. Czytałem wiele o pieczęciach w kościelnych księgach, które zwinął Onew razem z Ravim podczas jednego ze skoków. Oblizałem usta na samą myśl o tym, czego się dowiedziałem. Nie miałem jednak pewności ile w tym prawdy, a jeśli Jong Hyun naprawdę był Demonem musiałem być ostrożny.
– Nie oddam ci jej – powiedziałem pewnie, zsuwając nieco szalik. Zrobiło mi się gorąco. – Teraz należy do mnie. Mogę jej potrzebować.
– Nie ty zawarłeś za mną pakt – warknął, jednak nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia. Poczułem przypływ pewności siebie, której nie mógł mi odebrać. Nie w ten sposób. – Nie masz prawa z niej korzystać!
Zamilkłem na chwilę. Spojrzałem na nagrobek myśląc gorączkowo. Musiałem odpowiednio to rozegrać. Odetchnąłem głęboko, wracając spojrzeniem do ciemnych oczu, które intensywnie wpatrywały się w moją twarz.
– Ki Bum zawarł z tobą pakt, ale go nie skonsumowaliście. Przed śmiercią przekazał mi twoją pieczęć, więc automatycznie stałem się jej właścicielem – na twarzy mężczyzny pojawiło się znużenie. Najwyraźniej już nie raz przechodził przez podobne sytuacje. Przestąpił krok do przodu. Mimo, że był niższy poczułem się przytłoczony. Jego spojrzeniem, bijącym od niego spokojem i co dziwniejsze oszałamiającym zapachem, który poczułem.
– Cóż, w takim razie mam nadzieję, że dobrze wykorzystasz swoje życzenie. Bo kiedy przyjdę po twoją duszę nie będzie odwrotu.

Wpadłem do domu przyjaciela, nawet nie myśląc o zdejmowaniu butów. Miałem coś ważniejszego na głowie. Drzwi z jego sypialni odbiły się z hukiem od ściany pozostawiając w niej wgłębienie w postaci odbicia klamki, a śpiący na puchowym łóżku mężczyzna poderwał się gwałtownie, rozglądając z oszołomionym wyrazem twarzy. Nie dałem mu czasu do zrozumienia, co się dzieje. Podbiegłem do niego łapiąc za przód jego białek koszuli.
– Ty oszuście! – Warknąłem wściekły. – Ty przeklęty, opierzony kłamco!
– Min Ho, uspokój się…
– NIE UCISZAJ MNIE, KIEDY CIĘ OBRAŻAM! – Wydarłem się, puszczając biały materiał. Zacząłem nerwowo krążyć po izdebce zastanawiając się, co powinienem począć z tym fantem. Ciskałem piorunami z oczu w Onew, który siedział cicho, najwyraźniej nie wiedząc, co powiedzieć. Musiał się domyśleć, że granie idioty już nie przejdzie, bo ściskał w palcach poszewkę kołdry.
– Kim jest Spadająca Gwiazda? – Spytałem, przystając tak nagle, że zakręciło mi się w głowie. Zbiłem go z pantałyku, bo wytrzeszczył głupio oczy. Normalnie pewnie bym się roześmiał, ale tym razem nie bawiła mnie ta sytuacja. – I dlaczego najwyraźniej ma związek ze mną? Tylko bez krętactw, mam dosyć wymówek.
Odetchnął ciężko, zamykając na kilka chwil oczy. Przełknął ślinę z głuchym odgłosem, który w ciszy głuchego pokoju był nad wyraz słyszalny. Zaczesał nastroszone od snu włosy do tyłu i spojrzał na mnie ciepłym, choć surowym spojrzeniem.
– Pewnie się domyślasz, że nie chodzi o dosłowną gwiazdę – zaczął, a ja ponagliłem go ruchem, by nie owijał w bawełnę. Usiadłem w jego ulubionym bujanym fotelu, zaplatając palce na podołku. Podrapał się po głowie tak, jakby szukał odpowiednich słów. – Wiesz, Serafini nie są tacy święci, jak opisują ich kapłani. Toczymy wojny, zabijamy, torturujemy… Wszystko w imię Boga.
– Streszczaj się – warknąłem, chociaż jego słowa przynajmniej wyjaśniały, dlaczego jego tryb życia nie pasował mi do cnotliwego Aniołka.
Spadająca Gwiazda to osoba, która ma w sobie zarówno krew Demona jak i Anioła – kontynuował w taki sposób, jakbym wcale mu nie przerwał. – Jednym z rodziców musi być potomek człowieka i Demona a drugim Anioł. Ewentualnie odwrotnie, chociaż zazwyczaj nas kusi do złego, a ich do dobrego już niekoniecznie.
Spojrzałem na niego z powątpiewaniem. Brzmiało to dosyć zabawnie, ale teraz uznałem, że nie zaskoczy mnie już nic. Nawet trąby obwieszczające Sąd Ostateczny. Pomasowałem skronie czekając na ciąg dalszy, który nie nastąpił.
– Co to ma wspólnego ze mną?
– Twoja matka jest potomkinią człowieka i Demona, a twoim ojcem jest Anioł – spojrzał na mnie z politowaniem, przez co prychnąłem z urazą. – Uprzedzając wszelkie pytania: tak. Właśnie dlatego masz swojego prywatnego Anioła Stróża. Nie każdy może się tym poszczycić.
– Pocieszające – burknąłem cicho, chociaż byłem pewien, że to usłyszał. – Dobrze. Dlaczego Jong Hyun się mną interesuje? Zakładam, że taki „skarb” dla Demona jest cenny.
Uśmiechnął się kwaśno. Wyglądał, jakby przełknął dzban soku z cytryny.
– Oczywiście. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Takie przypadki zdarzają się raz w stuleciu jeśli nie rzadziej. Połączenie dobra i zła w jednej osobie – pokręcił głową i zamilkł na chwilę, by złapać oddech. – Dodatkowo nosisz jego pieczęć, którą możesz w każdej chwili wykorzystać jak tylko chcesz. Byłbyś dla niego idealny. Nawet nie wiesz ile zła mógłby dzięki tobie wyrządzić.
Nie odpowiedziałem. Spojrzałem na niego niepewien, co powinienem zrobić ze zdobytą wiedzą.
– Czyli twoim zdaniem powinienem oddać mu pieczęć i wysłać do Diabła?
Pokiwał głową, nie spuszczając ze mnie wzroku. Spodziewałem się takiej odpowiedzi, ale najwyraźniej odezwała się ta moja „zła część”, która nie chciała do tego dopuścić. Z jednej strony uważałem taką radę za rozsądną. Z drugiej od zawsze lubiłem ryzyko, więc dlaczego by nie spróbować?
– Przemyśl to dobrze, Min Ho – powiedział łagodnie, jednak w jego głosie mogłem wyczuć pobrzmiewającą stanowczość zmieszaną z surowością. Podniosłem się bez słowa, spoglądając tylko na Onew, który świdrował mnie swoim przeszywającym spojrzeniem. Skinąłem mu głową, nie bardzo nawet wiedząc, co powiedzieć. Wyszedłem niemal na palcach, zamykając za sobą wszystkie drzwi po kolei. Czułem, że tej nocy i tak nie zasnę. Zbyt wiele się dowiedziałem i zdecydowanie nie taką wiedzę chciałem otrzymać.

Nie miałem pojęcia, jakim cudem znalazłem się w lesie. Jeszcze bardziej zastanawiało mnie, skąd wiem, że Jong Hyun mieszka akurat w tej części. Przez myśl przemknęło mi, że to może być zasługa jego pieczęci. Nie chciałem jednak spekulować, a po prostu posiedzieć z kimś wtajemniczonym. Onew miałem dosyć. Kiedy wyszedłem z jego domu poczułem irracjonalną złość na przyjaciela. Wiedziałem, że chciał mnie chronić, jednak to nie był powód, by oszukiwać mnie przez tyle lat! Gdyby nie to, Ki Bum może nadal by żył. To ja przyczyniłem się do jego śmierci. Może mógłbym jej wtedy uniknąć?
Syknąłem pod nosem niezadowolony i uderzyłem pięścią w wielkie, dębowe drzwi. Nie zdziwiłem się jakoś szczególnie widząc rozpadający się dworek. Najwyraźniej stereotyp mówiący o tym, że Demony lubują się w tego typu miejscach nie odbiegał od rzeczywistości. Brakowało mi do kompletu Władimira Drakuli śpiącego w trumnie i byłoby dosłownie wszystko.

Who’s that knocking on my door?

Spiąłem się słysząc lub nawet właściwie czując głos Jong Hyuna wewnątrz mojego umysłu. Myślałem, że nic mnie nie zaskoczony, a tu tak niespodzianka. Pchnąłem jedno skrzydło, przez co zawiasy wydały z siebie raniący uszy dźwięk. Skrzywiłem się, zatrzaskując je za sobą. Rozejrzałem się po wielkim holu. W powietrzu unosił się zapach kurzu, wilgoci i pleśni, a cisza panująca wewnątrz budynku była przytłaczająca. Dlatego nigdy nie lubiłem kościołów, chociaż one przynajmniej były zadbane.
Ruszyłem przed siebie pewnym krokiem, starając się nie tracić hartu ducha. Odchrząknąłem, kiedy od gryzącego pyłku zaczęło mnie drapać w gardle. Przystanąłem przy schodach zastanawiając się, gdzie powinienem pójść. W pierwszej chwili miałem ochotę wejść na górę, jednak szybko porzuciłem ten pomysł. Zacząłem zwiedzać parter, a za pierwszymi drzwiami, przez które przeszedłem znajdowała się ogromna biblioteka. Zakasłałem, zasłaniając dłonią usta, kiedy tumany kurzu wzbiły się z niegdyś puchatego dywanu, na który nastąpiłem. Rozejrzałem się pobieżnie wzrokiem. Usiłowałem nie oddychać, żeby oszczędzić moim płucom męczarni. Nasłuchiwałem chcąc wyłapać jakikolwiek dźwięk, dzięki któremu zidentyfikowałbym miejsce pobytu Jong Hyuna, jednak niczego nie usłyszałem. Zawiedziony zamknąłem za sobą drzwi.
Odetchnąłem, kierując się długim, nieoświetlonym korytarzem naprzód. Oblizałem usta, które zdążyły już spierzchnąć, po czym ułożyłem opuszki palców na ścianie, by nie ominąć żadnych drzwi. Natrafiłem na klamkę, wokół której zacisnąłem palce, marszcząc nieco czoło. Zacisnąłem wokół niej palce, a kiedy szarpnąłem moim oczom ukazał się obszerny gabinet. Jedna ściana była pokaźną biblioteczką, przez co zacząłem się zastanawiać dlaczego właściciel tych książek nie wstawił do biblioteki. Z drugiej strony widniał stolik zastawiony brudnymi kieliszkami i zakurzonymi butelkami z jakimś alkoholem. Nie widziałem zawartości przez ilość mułu, który nagromadził się na szkle. Za sporym, najpewniej sosnowym biurkiem z bogatymi zdobieniami siedział Jong Hyun. Patrzył na mnie z rozbawieniem i chyba zaciekawieniem. Było jednak ciemno, więc nie miałem pewności, jako że jedynym źródłem światła była niewielka świeca stojąca w rogu blatu. Wyprostowałem się mierząc go spojrzeniem.
– Trochę ci to zajęło – rzucił na dzień dobry. Gdyby nie chłodna maska opanowania, którą przywdziałem mógłby dostrzec to, jak bardzo się zdziwiłem. A więc spodziewał się mnie? Wskazał mi dłonią fotel naprzeciw siebie. Niechętnie w nim usiadłem, a chociaż był miękki nie mogłem powiedzieć, żeby należał do wygodnych. Był zakurzony i brudny, jak wszystko tutaj.
– Masz dosyć nietypowy gust. Większość ludzi dba o porządek, ty go unikasz.
– Nie jestem człowiekiem – przypomniał cierpliwym tonem, splatając palce dłoni na swoim brzuchu. Nie spuszczał ze mnie wzroku, a ja starałem się to wytrzymać. – Nie zależy mi na porządku. Lubię to miejsce takie, jakie jest. Nie chcę tu nic zmieniać.
– Zapewne odbierze mu klimat, co?
Zaśmiał się krótko. Brzmiało to trochę jak szczeknięcie psa, chociaż nie miałem pojęcia skąd wzięło mi się takie porównanie. Pochylił się do przodu, opierając nadgarstki na kancie blatu. Spoważniał, ukradkiem zerkając na moje obojczyki. Wiedziałem, dlaczego przykuły jego uwagę – mianowicie miałem na szyi to, na czym tak mu zależało.
– Przypuszczam, że nie chcesz mi oddać mojej pieczęci – stwierdził, a ja tylko skinąłem głową. – Po co zatem przyszedłeś?
Sam tego nie wiedziałem, a on mnie pytał o takie rzeczy? Wzruszyłem więc ramionami na to pytanie, co wywołało na jego twarzy konsternację. Zaczesał włosy do tyłu, odchylając się nieco na fotelu.
– Żartujesz sobie ze mnie? Przychodzisz tutaj na luźną pogawędkę?
– Wiem, że interesujesz się mną nie tylko przez wzgląd na tą głupią monetę – syknąłem zirytowany tonem i jego pełnym pogardy spojrzeniem. Uniósł kącik ust ku górze w drwiącym uśmieszku.
– Nie zamierzam cię wykorzystać do swoich niecnych planów – rzucił lekko, po czym oblizał usta. Mimowolnie zerknąłem na nie przelotnie. Zacząłem się zastanawiać, jak smakują i szybko skarciłem się za te myśli. Ta „lepsza” strona mnie usiłowała mi przemówić do rozsądku. Niestety nigdy się nim nie wykazywałem. – Możesz być sobie chociażby i świętym Piotrem. Chociaż wtedy bym się tobą nie interesował.
– A więc robisz to teraz? – Uśmiechnąłem się wyniośle. Nie tylko on potrafił łapać za słówka. – Przyznaj po prostu, że ci się podobam, oszczędzimy sobie czasu na niepotrzebne dyskusje.
Wybuchnął śmiechem tak gwałtownie, że podskoczyłem na miejscu zaskoczony. Spojrzał na mnie z politowaniem i jednocześnie czymś, co przypominało mi rozbawienie. Zmrużyłem z niezadowoleniem oczy, zaciskając usta w wąską kreskę. Nie takiej reakcji się spodziewałem.
– Chyba wiem, dlaczego Ki Bum tak cię lubił – powiedział, przesuwając palcami po swoim nadgarstku. – Jesteście do siebie niebywale podobni.
– Nie mów, że zbiera ci się na sentymentalność, bo w to nie uwierzę – mruknąłem, unosząc sceptycznie brwi. Wzruszył ramionami, uśmiechając się niewinnie. Omal dałem się nabrać.
– Nie musisz mi wierzyć, ale był dla mnie ważny. Od małego karmili cię myślą, że Demon jest przesiąkniętym złem do szpiku kości stworzeniem niezdolnym do czegokolwiek, co ludzkie, ale to nie prawda – zamilkł na chwilę, jakby w oczekiwaniu na moją reakcję. Nie poruszyłem się ani nie mrugnąłem oczekując, aż zacznie kontynuować. – Byłem kiedyś człowiekiem, jak większość z nas. I trafiłem do Piekła nie dlatego, że grzeszyłem, żyłem jak rozpustnik i mordowałem dla satysfakcji. Wasz Miłosierny tak zadecydował.
Wytrzeszczyłem oczy słuchając z uwagą jego słów. Wywrócił oczyma, ale nie wyglądał na zdziwionego. Pomasował skronie, najwyraźniej irytując się tym, że znów musi mówić to samo. Nie znajdowałem innego wytłumaczenia.
– Wyobraź sobie, że Bóg to gorsze ścierwo niż Piekielni Książęta razem wzięci. Kościół truje wiernym o jego wielkim, miłosiernym sercu i wszechmocy, ale prawda jest zgoła inna – zagryzł dolną wargę, poprawiając swoją pozycję. Mnie osobiście zaczęło być niewygodnie. Nie chciałem się kręcić martwiąc się, że mógłby się zniechęcić do mówienia. – Nie jest dobroduszny i na pewno nie kocha wszystkich swoich dzieci.
– Bluźnisz – warknąłem niemal czując, jak krew w moich żyłach się gotuje. Z drugiej strony czułem w głębi, że ma rację. Jeśli Bóg był miłosierny dlaczego pozwalał, by Inkwizycja zabijała niewinnych ludzi w jego imieniu?
– Przekonasz się, że mam rację, kiedy pierwszy raz umrzesz – stwierdził kwaśno tonem znawcy. Po raz kolejny moja teoria, w której uważam, że już nic mnie nie zaskoczy legła w gruzach. Czy ja jeszcze nie wiedziałem o jakimś istotnym szczególiku? Jeszcze coś Jin Ki przede mną zataił? – Jak mniemam skrzyżowanie gołębia z kurą nie powiedziało ci o tym. Cóż, teraz już wiesz. Spadająca Gwiazda posiada do siebie też to, że się odradza za każdym razem, kiedy umrze lub raczej, kiedy ją zamordują. Gdybyś odszedł śmiercią naturalną spowodowaną wiekiem lub chorobą byłoby inaczej. Nie łudź się jednak, że doczekasz sędziwej starości.
– Nie wiem czy powinienem się cieszyć czy raczej ubolewać – burknąłem niezadowolony, łypiąc na niego spode łba. – I zaczynam uważać, że nie jesteś taki zły, jak myślałem. Przynajmniej ty nie wciskasz mi bajeczek o tym, że wszystko jest dobrze.
Zaśmiał się dźwięcznie, przy czym spojrzał na mnie z niebywałą łagodnością. Dostrzegłem w jego oczach coś na kształt ciepła, co niezmiernie mnie zdziwiło. Nauki kościoła o tym, że Demony nie odczuwają niczego dobrego zaczęła się kruszyć, a ja powoli zauważałem, co musiało uwieść Ki Buma.
– Lubię robić na przekór. Taka moja natura. Nie lubię jednak, kiedy ktoś nie wie kim jest – odetchnął, machając nonszalancko ręką. Uśmiechnąłem się nikle i zagryzłem dolną wargę. – Idź już. Możesz być pewien, że jeszcze nie raz się spotkamy. Teraz jednak dla twojego dobra powinieneś wrócić, zanim Jin Ki zrozumie, którą drogą postanowiłeś podążać. 

~***~

Angelus Custos - z łacińskiego Anioł Stróż.

Nie wiem szczerze mówiąc czy to opowiadanie ma jakikolwiek sens. W pierwszej wersji miało być one shotem, potem planowałam trzy części, a teraz stanęło na pięciu. Nieszczególnie jestem z niego zadowolona, bo chyba nie wychodzi mi tak, jak powinno, ale lepiej nie będzie. Wolę też nie kombinować, bo na pewno przekombinuję, ostatnio to u mnie naturalne. Końcówka nie ma na celu nikogo obrazić! Tak przezornie, żeby uniknąć nieporozumień...
W każdym razie zapraszam do lektury i wyrażania swoich opinii na ten temat, będę za nie bardzo wdzięczna. Rozdział nie jest betowany i nie wiem, kiedy będzie, więc za ewentualne błędy z góry przepraszam. ~



 ~***~



2 komentarze:

  1. Ja przyznam się, dosyć długo nie czytałam yaoi ;-; Ale to opowiadanie baaardzo lubię, więc byłoby mi przykro jeśli byś je zawiesiła ;-; Pozdrawiam i czekam kochana na następną część :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też mam z tym ostatnio problem, a jeszcze większy z komentowaniem, o pisaniu nie wspominając, co zresztą widać po częstotliwości, z jaką posty wstawiam. ._.
      Cieszę się, że je lubisz, naprawdę! Napisałam je na prośbę Blecourt, przynajmniej pierwszy rozdział, który miał być jednopartówką, a później wyszło jak wyszło i trochę mi się to naciągane wydaje. Ale postanowiłam sobie, że je skończę choćby tylko jedna osoba to czytała, także niebawem na pewno dokończę czwarty rozdział, chociaż wątpię, by coś się w nim wyjaśniło. XD No, smut w końcu będzie, nie odpuszczę sobie JongHo.
      Dziękuję za komentarz i za to, że w ogóle chcesz czytać moje wypociny, hah. ♥

      Usuń