29 lutego 2016

Adagio Sostenuto: Rozdział 1


Tytuł: Adagio Sostenuto
Paring: JongKey - szczypta OnKey
Gatunek: AU/fluff/romans/komedia/smut/angst
Część: 1/?

„Żadna godzina życia nie została zmarnowana, gdy się ją spędziło w siodle.”

Westchnąłem cicho, zerkając przez zaparowaną szybę samochodu. Zagryzłem niepewnie dolną wargę, nim spojrzałem na ojca, który uśmiechał się do mnie szeroko we wstecznym lusterku. Chciałem mu odpowiedzieć tym samym, ale wyszedł mi tylko jakiś beznadziejny grymas.
- Wyglądasz, jakbyś połknął cytrynę – powiedział z rozbawieniem uznając zapewne, że to wyśmienity żart. Wywróciłem oczyma nie siląc się już więcej na żadne uśmiechy. – Rozchmurz się, przecież tego właśnie chciałeś, prawda?
- Tak – burknąłem niemrawo, wlepiając znów ciemne oczy w widok za oknem.
Mężczyzna jedynie westchnął, zatrzymując samochód. Wysiadłem, ociągając się przy tym tak bardzo, jak tylko mogłem. Kiedy stanąłem na twardym asfalcie moje zastałe mięśnie momentalnie się spięły. Skrzywiłem się, usiłując dojść do siebie po tak długiej podróży. Musiałem chwilę się gimnastykować, co zapewne do postronnego obserwatora wyglądało komicznie. Odetchnąłem głęboko, rozglądając się dookoła. Na parkingu stało kilka samochodów i przyczep, które służyły do transportu koni. Zapewne nie tylko ja dzisiaj przyjechałem. Jeśli nie byłem jedyny czy ktoś jeszcze dopiero zaczynał tutaj naukę? W duchu liczyłem na to, że nie będę jedynym „nowicjuszem” lub chociaż, że mój współlokator z pokoju w akademiku będzie całkiem w porządku.
Rozejrzałem się pospiesznie, przełykając przy tym ślinę. Wszystko wyglądało nienagannie. Kamienie okalające krzaki, które rosły wzdłuż chodnika wyglądały, jakby ktoś je wypolerował, a trawę najpewniej ogrodnik przycinał nożyczkami do paznokci, by żadne źdźbło nie zaburzyło zaplanowanej koncepcji.
Ostatnio, kiedy zawitałem do tej szkoły by złożyć swoje dokumenty czułem jedynie ekscytację. Od tak dawna próbowałem się tu dostać, że myślałem wtedy jedynie o euforii, jaką czułem, gdy mnie przyjęli. Nie mogłem w to uwierzyć. Miesiące intensywnych treningów na ujeżdżalni, obolały tyłek od siodła i łydki otarte paskami strzemion były tego warte. Teraz czułem jedynie niepewność, a w mojej głowie kłębiły się wątpliwości. Co, jeśli nie podołam? Dobrze wiedziałem, że poziom tutaj był bardzo wysoki. Moja trenerka zapewniła mnie, że sobie poradzę. Nie byłem jednak teraz taki pewien tego czy podjąłem dobrą decyzję.
Podszedłem do drzwiczek przyczepy i otwarłem je, uśmiechając się mimowolnie słysząc przyjazne rżenie. Złapałem za uwiąż1 kasztanowego ogiera i ostrożnie go wyprowadziłem, spoglądając pod nogi, aby się nie potknąć. Pociągnąłem go w stronę stajni. Szarpnął łbem, po czym parsknął cicho, jednak posłusznie ruszył za mną. Kopyta stukały donośnie o bruk niemal tak głośno, jak w tej chwili moje serce tłukło się w klatce piersiowej.
- Zaniosę twoje walizki i jadę, mam spotkanie w firmie – usłyszałem za sobą, przez co mocniej zacisnąłem palce na linie. Pokiwałem głową czując, że jeśli się odezwę to zwymiotuję. Miałem mu za złe to, że zostawi mnie na pastwę losu i nawet się ze mną nie pożegna, ale z drugiej strony byłem już do tego przyzwyczajony. Ciągła nieobecność rodziców sprawiła, że musiałem się szybko usamodzielnić. Sam znalazłem sobie tą szkołę, a oni nawet nie protestowali, kiedy postanowiłem się przepisać. Po prostu „wystawili czek”.
Przyspieszyłem tylko nieco kroku, by chociaż mój koń nie musiał się stresować. Strzygł nerwowo uszami, od czasu do czasu szarpiąc łbem. Dobrze wiedziałem, że był tak przytłoczony nowym miejscem, jak ja. Gorączkowo przeczesywałem wzrokiem teren, chcąc znaleźć odpowiednią drogę. Zerknąłem na złotą tabliczkę ze strzałką i napisem „Stajnie”, więc skierowałem się od razu w tamtą stronę. Na kilka krótkich chwil poczułem ulgę. Szybko jednak znów mnie złapał skurcz gdzieś w dołku, kiedy dotarło do mnie, jak bardzo prestiżową szkołę wybrałem. Byłem bardziej niż pewien, że narobię sobie kłopotów, miałem do tego spory talent. Robiłem to nieświadomie. Mówiłem, co mi leżało na wątrobie wpędzając się w niewygodne sytuacje. Dlatego też się denerwowałem. Było zbyt idealnie.
Zerknąłem w stronę odkrytej ujeżdżalni chcąc sprawdzić, czy ktoś wykorzystuje resztki wolnego czasu na jazdę konną. Przystanąłem na chwilę, dostrzegając chłopaka, który wsiadał na wysoką w kłębie2, karą klacz. Zmarszczyłem brwi dostrzegając, że nie ma na głowie kasku. Sam, chociaż ufałem Zeusowi, nie odważyłbym się na to.
Przypatrywałem się jego postawie, kiedy chwytał w jedną dłoń cugle3. Zmrużyłem oczy. Powiodłem wzrokiem po jego sylwetce ze zdumieniem dostrzegając nieznacznie zarysowane na T-shircie mięśnie ramion i pleców. Stał do mnie odwrócony tyłem, więc mogłem im się dobrze przyjrzeć. Poczułem lekkie ukłucie zazdrości. Musiał dodatkowo chodzić na siłownię. Przecież jazda konna nie zapewniłaby mu takich bicepsów. Chyba, że nosiłby te konie na rękach. Co prawda nie wyglądał jak kulturysta, właściwie był to ledwie zarys mięśni, ale byłem pewien, że za dwa lata będzie na co popatrzeć, kiedy tylko zdejmie koszulkę lub chociaż ubierze jakiś bezrękawnik.
Ściągnął wprawnie wodze, przez co klacz zrobiła ciasny zwrot. Westchnąłem cicho, przyglądając się jej lśniącej sierści z zazdrością. Połyskiwała srebrnymi refleksami i zapewne była jedwabiście gładka. Mogłem się założyć, że gdybym dotknął jej grzywy okazałaby się przyjemniejsza w dotyku, niż ta, którą hodowałem Zeusowi. Spojrzałem na ogiera, kiedy trącił mnie pyskiem. Pogłaskałem jego miękkie chrapy4, wracając wzrokiem do chłopaka, który prowadził swojego konia prosto na przeszkodę. Rozgrzewkę musiał już mieć za sobą.
- Też masz wrażenie, że tutaj nie pasujemy? – Spytałem, ale odpowiedzi nie uzyskałem. Nawet na nią nie liczyłem. Skrzywiłem się do swoich myśli, po czym pociągnąłem za uwiąz, ruszając w stronę stajni. Co rusz rozglądałem się, ze zdziwieniem dostrzegając jak całe otoczenie było dopracowane. Budynki zrobione były z jasnego drewna, pomalowanego jakimś impregnatem, by nie niszczały. Przypuszczałem, że przez wakacje je odświeżyli, bo nie dostrzegłem ani jednego pęknięcia na brązowej farbie czy też zabrudzenia na białej. Belki ogrodzenia były równo ustawione. Zastanawiałem się czy kiedy przybijali gwoździe odmierzali ich odległość w milimetrach. Chodnik prowadzący do stajni wyłożony był niewielkimi kostkami, układającymi się w półkola. Nawet szczeliny między nimi wydawały mi się być perfekcyjne. A może to ja przesadzałem?
Zacisnąłem mocniej palce na kantarze5 ogiera, zerkając na niego kątem oka. Uspokoił się najwyraźniej, bo przestał strzyc uszami z nerwów i spokojnie spuścił łeb posłusznie idąc za mną. Zmarszczyłem nos czując znajomy zapach siana i końskiej sierści. Po raz pierwszy od tych kilkunastu minut poczułem, że jestem na właściwym miejscu. Kiedy zaczynałem naukę w poprzednim liceum było tak samo. Teraz po prostu będą więcej ode mnie wymagać, co nie stanowiło dla mnie przecież problemu. I tak byłem perfekcjonistą, dlaczego więc czułem ten niepokój w sercu?
- Ej ty! – Odwróciłem się, słysząc czyjś krzyk. Wskazałem palcem na siebie robiąc pytającą minę. Chłopak, na oko w moim wieku pokiwał głową. Podbiegł do mnie, uśmiechając się szeroko, przez co jego ciemne oczy zamieniły się w dwa półksiężyce. Zrobiłem nieco zaskoczoną minę, po czym rozejrzałem się dyskretnie chcąc się upewnić, że na pewno chodzi mu o mnie. Wywrócił oczyma ewidentnie rozbawiony moją reakcją. Prychnąłem pod nosem, jak rozjuszony kot. – Oho, przybyła księżniczka! Jesteś nowy?
Zmierzyłem go wzrokiem, przyjmując zamkniętą postawę. Wydawał się być sympatyczny, chociaż nie spodobało mi się określenie, jakim mnie uraczył. Zadarłem dumnie podbródek ignorując zniecierpliwionego ogiera, który trącił mnie ponownie pyskiem w policzek. Poklepałem jego smukłą szyję i odtrąciłem, żeby nie pogryzł znów kołnierza mojej koszuli. Skinąłem głową, pewniej łapiąc za sznur.
- Dopiero zaczynam, właśnie przyjechałem i nie bardzo się orientuję, jak dojść do stajni – mruknąłem, niechętnie przyznając się do porażki.
- Pomogę ci, chodź. Tutaj łatwo się zgubić, akademia jest naprawdę duża.
Wyminął mnie, ale poczekał aż zdecyduję się pójść za nim. Przyjrzałem mu się dyskretnie. Był mojego wzrostu, może dzieliło nas raptem kilka centymetrów. Miał ciemne włosy, które idealnie podkreślały jego migdałkowate oczy i jasną cerę. Był nieco masywniejszy niż ja, jednak to akurat nie było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Zawsze byłem dosyć mizerny.
- Jestem Woo Hyun. Nie rób takiej przestraszonej miny, nie zjem cię! – Wyszczerzył się promiennie, przez co sam po raz pierwszy od kilku dni uśmiechnąłem się szeroko.
- Ki Bum – przedstawiłem się, ale nie byłem pewien, czy to usłyszał. Zerkał co rusz na moje blond włosy w taki sposób, jakby się nad czymś zastanawiał.
- Będą kazali ci je przefarbować. Regulamin nie pozwala na takie ekscesy – westchnął żałośnie. Wyglądał, jakby sam już kiedyś przeżył rozmowę na ten temat w gabinecie dyrektora. Nie chciałem ryzykować i już na starcie zostać uznany za przegranego. Z drugiej jednak strony od tak dawna je rozjaśniałem, że stało się to dla mnie codziennością. Nie potrafiłem sobie teraz wyobrazić nagłej zmiany koloru. To było dla mnie niepojęte.
- Dlaczego im to przeszkadza? – Spytałem, marszcząc czoło. Wzruszył obojętnie ramionami, wciskając dłonie do kieszeni spodni.
- To prestiżowa szkoła i dbają o wizerunek. Przynajmniej tak mi to wytłumaczył pedagog, kiedy się tutaj przyjąłem. Większość tutejszych uczniaków chodzi tu tylko dlatego, że ma bogatych i wpływowych rodziców – splunął z niezadowoleniem. – Rzadko kto chciał się tu uczyć. Na ogół robią to z przymusu i nie narzekają. Są zepsuci do szpiku kości, przekonani o swojej wysokiej wartości. Uważają się za lepszych, bo mają pieniądze rodziców i tym nadrabiają brak umiejętności.
- A ty? – Spytałem, chociaż przewidywałem odpowiedź. Nie wyglądał na takiego, który uczęszcza do tej szkoły tylko po to, by nie przynieść wstydu rodzinie.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się pogodnie. Wyciągnął dłoń, żeby poklepać Zeusa po łopatce, na co ten parsknął niezadowolony omal na mnie nie wpadając, kiedy się cofał. Cudem uniknąłem podeptania końskimi kopytami. W moich znoszonych, szmacianych trampkach mogłoby to nie być zbyt przyjemne.
- Zawsze chciałem jeździć konno.
Usłyszałem szczekanie, którym się nie przejąłem za bardzo. W takich miejscach zazwyczaj trzymali psy, żeby pilnowały koni. Podskoczyłem jednak wystraszony, kiedy coś przemknęło między moimi nogami. Zeus szarpnął łbem gwałtownie, prychając cicho. Przestąpił nerwowo z łapy na łapę, uderzając kopytem o bruk. Woo Hyun rozejrzał się ze zmarszczonym czołem i powiedział coś, czego nie usłyszałem. Najpewniej przeklął. W pierwszej chwili myślałem, że to szczur. Dopiero, kiedy włochaty kształt się oddalił dotarło do mnie, że to mały York, uciekający przed czymś. Nie zdążyłem zrobić nic więcej. Poczułem, jak coś wpada pomiędzy mnie, a mojego konia, warcząc gardłowo. Potężny doberman puścił się w pogoń za tym niewielkim pieskiem, taranując wszystko, co miał na swojej drodze nie przejmując się tym, że przebiegł między nogami wystraszonego konia.
Odruchowo zacisnąłem dłonie na grubym sznurze, spoglądając na Zeusa. Bał się psów wszelakiego rodzaju, nie miał zbyt przyjemnych doświadczeń z nimi. Uskoczył w bok, wpadając na Woo Hyuna, który cudem uniknął zderzenia z końskim zadem. Zwierzę stanęło dęba rżąc z przerażeniem wymalowanym w wielkich oczach. Szarpnął mocno łbem, przez co lina boleśnie otarła moje palce. Rzucił się galopem przed siebie, kładąc po sobie uszy. Runąłem na chodnik, obijając sobie kolana. Wypuściłem z rąk uwiąz, spoglądając za ogierem.
- Zeus! – Zagrzmiałem i poderwałem się do biegu ignorując przeszywający ból. Woo Hyun zawołał za mną, ale nie miałem czasu się oglądać. Pędził na grupkę pierwszoroczniaków, jednak w ostatniej chwili uskoczył, ślizgając się na kamiennej posadzce. Z przerażeniem zaobserwowałem, jak koniec uwiązu majaczy między jego smukłymi łapami. Modliłem się w duchu, by się w niego nie zaplątał. Bałem się, że zrobi sobie krzywdę.
- Koń mi się wyrwał! – Krzyknąłem spanikowany, kiecy ważące ponad pół tony zwierzę zaczęło gnać w stronę odkrytej ujeżdżalni. Łudziłem się, że ogrodzenie go zatrzyma. Przeliczyłem się. Zeus z galopu przeszedł do cwału6, wybił się z gracją i poszybował nad płotem, lądując miękko po drugiej stronie. Zakląłem pod nosem, tracąc oddech. Gorączkowo usiłowałem go dogonić ignorując zdziwione spojrzenia uczniów, których mijałem. Przeskoczyłem między belkami, ale było już za późno. Ogier niemal wpadł na karą klacz, która uskoczyła w bok, potykając się o długie łapy. Ustała jednak, ale szybko stanęła dęba, kładąc po sobie uszy. Wyglądała, jakby miała runąć na grzbiet, przygniatając jeźdźca. Zachwiała się niebezpiecznie, a siedzący w siodle chłopak spadł z okrzykiem zaskoczenia na piach. Nic nie mogłem zrobić, nie zdążyłem go nawet ostrzec. Patrzyłem, jak zsuwał się z siodła i ląduje na ziemi. Zamortyzował upadek rękoma, co najwyraźniej było bardziej odruchem niż zamierzonym działaniem. Popędziłem przed siebie obiecując sobie, że jak już złapię mojego konia to nie dostanie miętówek przez rok.
- Przepraszam! – Wysapałem niemal od razu. Nie byłem jednak pewien czy mnie usłyszał. Dopadłem ogiera, którego złapała jakaś dziewczyna, jako że zwolnił po zbyt gwałtownym spotkaniu z klaczą. Zacisnąłem obolałe palce na sznurze. Łypnąłem z niezadowoleniem na konia. Parskał nerwowo, ale uspokajał oddech, a jego oczy przybrały już normalny wyraz. Spojrzałem z niepewnością na chłopaka, do którego momentalnie dopadła nieznana mi dziewczyna, omal mnie nie przewracając.
- Oppa! – Jęknęła żałośnie i posłała mi mordercze spojrzenie. Zauważyłem, że ma mocny makijaż, który wbrew pozorom wcale jej nie dodawał urody. Długi warkocz spłynął ze szczupłego ramienia osłoniętego jedynie cienkim materiałem T-shirtu, kiedy się pochylała. Chłopak odtrącił jej dłonie, jakby przyjęcie czyjejś pomocy uwłaczało jego dumie. Podniósł się z piachu i otrzepał bryczesy7 nim podniósł na mnie wzrok. Tak jak się spodziewałem, nie był szczególnie zachwycony. Zagryzłem dolną wargę, podczas gdy on świdrował mnie swoimi szczenięcymi oczyma. Bo takie skojarzenie mi na myśl przywodziły.
- Nie powinieneś poczekać na kogoś? – Spytałem niepewnie, kiedy złapał się za łokieć. Nie miał toczka8 ani kasku, więc obawiałem się, że przeze mnie mógł sobie zrobić krzywdę. Nerwowo wodziłem spojrzeniem po jego sylwetce czując, jak drętwieją mi palce od kurczowego zaciskania na sznurze. Teraz mogłem mu się dobrze przyjrzeć, jako że stałem niespełna trzy metry od niego. Przełknąłem ślinę nie mogąc oderwać wzroku od połyskujących tęczówek. Ciemne rzęsy w popołudniowym słońcu tworzyły na jego wydatnych kościach policzkowych długie cienie, nadając w ten sposób i tak ostrym rysom twarzy surowości.
- Nie wiesz jak się zachować, kiedy poniesie konia? – Wtrąciła dziewczyna chłodnym głosem, próbując brzmieć groźnie. Była ode mnie sporo niższa, w dodatku wyglądała tak, jakby wystarczyło groźniej się na nią spojrzeć, by się złamała w pół. Skrzyżowała przedramiona na pod piersiami, uwydatniając je w ten sposób. Obrzuciłem ją pełnym politowania spojrzeniem. Na facetów naprawdę takie sztuczki działały? – Jeśli chcesz się tu uczyć powinieneś znać chociaż podstawy!
- Daj spokój, Se Kyung – odrzekł chłopak ze spokojem, spoglądając jednak na mnie. Jego barwa mocno kontrastowała z postawą uczennicy, która nadal mroziła mnie spojrzeniem. Odpowiedziałem jej tym samym, by nie pomyślała, że się jej boję. Zlustrowałem badawczym wzrokiem chłopaka, który zaczął doprowadzać swoje ubrania do porządku. Był mniej więcej mojego wzrostu, o pełnych ustach i wyraźnie zarysowanym podbródku, przez co kojarzył mi się z dinozaurem – czego nie zamierzałem mówić na głos, jeszcze bym sobie bardziej nagrabił! Do tego zauważyłem, że jego brązowe włosy idealnie podkreślają ciemne oczy i śniadą cerę.
- Nie jest płochliwy. Zwykle zachowuje się spokojnie i nie mam z nim problemów – odpowiedziałem burkliwie, co rusz uważnie świdrując dziewczynę nieprzyjemnym spojrzeniem. Wykrzywił usta w dziwnym, szerokim uśmiechu, odsłaniając dolne dziąsła. Teraz naprawdę wyglądał jak dinozaur!
- To się zdarza nawet najlepszym – rzekł ojcowskim tonem, jakby właśnie udzielał mi istotnej porady, na co zmrużyłem kocie oczy. Zacisnąłem usta w wąską kreskę, mając ochotę mu w tym momencie przyłożyć pięścią i zetrzeć ten paskudny uśmieszek mimo, że w przeciwieństwie do Se Kyung nie wydawał się być wrogo nastawiony. O dziwo nie wyłapałem w jego głosie żadnej nuty wyższości czy ignorancji, co tylko bardziej mnie rozjuszyło. Spodziewałem się po tym, co powiedział mi Woo Hyun, że każdy tutejszy uczeń będzie nadętym bufonem zapatrzonym w siebie. On jednak patrzył na mnie z mieszanką współczucia. Zupełnie, jakby przewidywał, co za piekło mnie tutaj czeka. Zapewne dlatego tak mnie denerwował. – Nowy?
- Tak – westchnąłem ciężko. Najwyraźniej wyglądałem jak wystraszona fretka, która trafiła między rozwścieczone psy. Usłyszałem pogardliwe prychnięcie wydobywające się z ust, na których było zdecydowanie za dużo lepkiego błyszczyku. Uniosłem jedną z brwi ze spokojem, wpatrując się intensywnie w jej ciemne oczy.
- Na twoim miejscu nie rozpakowywałabym się – warknęła ze złośliwym uśmieszkiem. Wciągnąłem na usta delikatny, ciepły uśmiech, który kontrastował z chłodem moich oczu. Kącik jej warg drgnął w niepewności.
- Na szczęście nie jesteś na moim miejscu – syknąłem uszczypliwie, wzruszając obojętnie ramionami.
Chłopak, którego imienia jeszcze nie znałem uśmiechnął się tylko pod nosem. Zerknąłem na niego kontrolnie chcąc się upewnić, że nie wywinie mi żadnego numeru i nie jest to tylko chwilowy przypływ dobroci. Z drugiej jednak strony po tych rozpuszczonych bachorach spodziewać się mogłem wszystkiego.
Podszedł do mojego ogiera, przyglądając mu się z wyraźnym zaciekawieniem, wywołując tym u mnie zaskoczenie. Chciał się odegrać na moim koniu? To by w takim razie wiele wyjaśniało. Zeus spojrzał na obcego ostrożnie, parskając nerwowo. Chwyciłem mocniej za uwiąż obolałymi dłońmi nie chcąc, aby znów mi się wyrwał, podczas gdy chłopak studiował coś zawzięcie.
- Nie masz nic ciekawszego do roboty? – Wtrącił Woo Hyun, spoglądając z niesmakiem na dziewczynę. Prychnęła po raz kolejny, co spotkało się z westchnieniem frustracji ze strony mojego potencjalnego kolegi. – Idź szpachlować twarz, bo ci tynk odpada.
- Oppa! – Obruszyła się, szarpiąc szatyna za nadgarstek. Zbył ją wzruszeniem ramionami, wzdychając pod nosem do swoich myśli. Podszedł do klaczy, dotykając jej nóg. Dziewczyna tupnęła zezłoszczona nogą, nie uzyskawszy pomocy. Obróciła się na pięcie i z zadartym podbródkiem wymaszerowała z ujeżdżalni. Odprowadziłem ją wzrokiem nim przeniosłem ciemne oczy na chłopaka, który dotykał umięśnionych nóg zwierzęcia. Czekałem w napięciu na jego werdykt. Martwiłem się, że przeze mnie klaczy coś mogło się stać. Bardziej troszczyłem się o zwierzęta niż ludzi, jednak to dlatego, że ci drudzy wielokrotnie mnie skrzywdzili.
- Wszystko w porządku? – Spytałem, kiedy Zeus trącił mnie pyskiem w ramię. Wyjąłem z kieszeni dwie miętówki, które chętnie schrupał. Nie miałem zbyt silnej woli, jeśli chodziło o niego, zdawałem sobie z tego sprawę. Niemniej byłem w tym momencie tak zdenerwowany i zażenowany, że nie chciało mi się myśleć o tresurze.
Woo Hyun zrobił przerażoną minę, jakby właśnie ważyły się losy mojego życia i śmierci. Nie bardzo to rozumiałem, jednak uznałem, że zapytam później. Co prawda martwiłem się, że klaczy coś mogło się stać, ale z drugiej strony nie trzeba było zachowywać się, jakbym właśnie szturchnął porcelanową figurkę.
- Jest wystraszona, ale poza tym wszystko dobrze. Jej nogi nie są rozgrzane – odpowiedział, chwytając siodło. Słyszałem o tym wielokrotnie. Gdyby klacz miała rozgrzane nogi mogłoby to oznaczać, że doznała jakiegoś urazu. Chłopak wskoczył płynnie na grzbiet, prostując się w nim z gracją. Jak na potencjalnego mięśniaka ruszał się sprawnie. – Następnym razem uważaj bardziej. I lepiej idź do higienistki z tymi otarciami – dodał, zerkając znacząco na moje czerwone dłonie. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo piekła mnie skóra. Skrzywiłem się od razu, ale pokiwałem głową ciągnąc za uwiąz.
- To ja powinienem ci udzielać porad. Nie zamierzasz z tym ramieniem pójść do pielęgniarki? To może być coś poważnego.
Uśmiechnął się do mnie nikle, wbijając we mnie przeszywające spojrzenie. Zwykle to ja byłem tym, który panował nad sytuacją i mroził wzrokiem. Niespecjalnie podobała mi się ta nagła zmiana.
- Martwisz się o mnie? – Spytał z lekką drwiną, przez co zacisnąłem usta w wąską kreskę. Miał tupet tak sobie ze mnie drwiąc.
- Śnisz. Zachowuję resztki przyzwoitości – prychnąłem, jak rozjuszona kotka, zadzierając dumnie podbródek.
- Szkoda.
Szturchnął klacz piętami i pokłusował w stronę jednej z przeszkód. Uznałem naszą rozmowę za zakończoną.

- Masz szczęście – Oświadczył Woo Hyun, kiedy wprowadzałem Zeusa do stajni. Na drzwiczkach jego boksu widniała złota tabliczka z wygrawerowanym imieniem. Taka sama, jak na pozostałych. – Ten koń jest więcej wart niż wszystkie inne tutaj razem wzięte. Gdyby coś jej się stało miałbyś niezły problem.
- Nie pocieszasz mnie – mruknąłem, łypiąc na niego spode łba. Odpiąłem uwiąz i poklepałem jeszcze ogiera po łopatce, nim wyszedłem zatrzaskując za sobą zasuwę. – Kto to był? Ten chłopak, który spadł przez Zeusa?
- Kim Jong Hyun. Jest na ostatnim roku, pożądają go wszystkie dziewczyny, a jego starzy wkładają w szkołę kupę kasy. Ostatnio ufundowali remont krytej ujeżdżalni. Gruntowny.
Skrzywiłem się. Moje nadzieje legły w gruzach. Już pierwszego dnia miałem starcie z chłopakiem, który najwyraźniej był jednym z ważniejszych, szkolnych pupilków. Wydawał się być miły, ale postanowiłem mieć się na baczności i nie wychylać za bardzo. Już i tak wystarczyło, że wszyscy patrzyli na moje blond włosy.
- Liczyłem, że to jakaś szara myszka, która nie zwróci już na mnie uwagi – bąknąłem do samego siebie. Poczułem dłoń Woo Hyuna, klepiącą mnie krzepiąco po plecach.
- Nie jest taki zły. Ma co prawda wysokie mniemanie o sobie i jest egoistą, ale to raczej typ introwertyka – zapewnił mnie, przez co spojrzałem na niego z zaskoczeniem. – Niby wszyscy o nim wszystko wiedzą, a z drugiej strony nikt go nie zna. Raz jest miły, tak jak dzisiaj, innym razem po prostu cię zignoruje. Jest dosyć neutralny.
Pokiwałem głową, marszcząc brwi. Spodziewałem się raczej szkolnego tyrana, który przewodził jakiejś większej grupie, a tymczasem trafiłem na jakiegoś samotnego samca alfa. Uśmiechnąłem się pod nosem do swoich myśli. Zawsze to jakiś plus.
- A ta dziewczyna?
- Shin Se Kyung. Przewodnicząca kółka wzajemnej adoracji Jong Hyuna, a zarazem jego największa fanka. Szkoda tylko, że on ma ją gdzieś – zachichotał wrednie. Sam nie mogłem się nie uśmiechnąć. – Zapisała się na jazdę konną tylko po to, żeby być bliżej Jong Hyuna i spróbować mu się przypodobać, ale kiepsko sobie radzi w siodle i chyba nigdy nie wyjdzie z grupy pół zaawansowanej.
- A ty w jakiej jesteś? – Spytałem, kierując się razem z Woo Hyunem w stronę akademiku. Spochmurniał nieco i kopnął w jakiś zabłąkany kamyk, który potoczył się po nieskazitelnie zamiecionym chodniku. Zaskakującym dla mnie był perfekcjonizm, jaki widać było dosłownie wszędzie. Nawet zamki w drzwiach boksów lśniły, jak psie ślepia.
- W tej co ona – burknął, jednak szybko wzruszył obojętnie ramionami. – Ale jej, ekhm… „specjalizacją” – tutaj nakreślił w powietrzu cudzysłów – jest dresaż9. Ja skaczę przez przeszkody. W grudniu chcę startować do zaawansowanej. Ostatni egzamin oblałem przez tą małpę. Poluzowała mi popręg10, dasz wiarę?!
Zmarszczyłem brwi, przekraczając próg. Machnął na to obojętnie ręką, jakby nie było o czym mówić. Zanotowałem w pamięci, by za każdym razem sprawdzać osprzęt. Nie chciałem się zdziwić nad którąś przeszkodą i spaść z siodła.
Zdążyłem już wypytać go o kilka najistotniejszych szczegółów, które bynajmniej mnie nie podnosiły na duchu. Zanim go spotkałem łudziłem się, że szkoła tylko wygląda na taką, w której wymagają wyciskania z siebie siódmych potów. Gdzieś we mnie tliła się jeszcze iskierka nadziei, że Woo Hyun usiłuje mnie nastraszyć, ale wyglądał na poważnego, kiedy wspominał o wymagających nauczycielach przedmiotów ścisłych. Te nigdy mi nie szły za dobrze. Z tego, co wyczytałem na stronie szkoły każda grupa jeździecka oprócz zdania egzaminu wymagała też odpowiedniej średniej ocen. W poprzedniej szkole byłem czwórkowym uczniem, jednak teraz wątpiłem, by słuchanie na lekcjach wystarczyło. Powinienem w grafiku rozpisać kilka godzin na dodatkową naukę.
Co do samego Woo Hyuna odnosiłem wrażenie, że nie pasuje tu tak samo, jak ja. Po spotkaniu z Se Kyung, która zachowywała się jak pani i władczyni lub też typowy, rozpieszczony dzieciak bogatych rodziców nie miałem już nadziei na to, że znajdę tutaj kogoś, z kim chociażby będzie można porozmawiać. Na szczęście Woo Hyun miał na temat stanu konta rodziców takie samo podejście, jak ja i liczyłem na to, że się dogadamy. Dzięki niemu miałem już jakieś rozeznanie w terenie. Jak się okazało akademik podzielony jest na trzy części – każdej klasie przypisany był inny budynek. Naturalnie dziewczyny nie nocowały razem z chłopcami, co według mojego nowego kolegi było głęboko niesprawiedliwe. Jeśli o mnie chodziło, to nie zależało mi na podglądaniu koleżanek pod prysznicem. Był jednak przyjaźnie nastawiony, co odczułem, kiedy musiałem zameldować się u chłopaka, który sprawował administrację w naszym budynku. Dostałem od niego regulamin, jednak ten nieszczególnie odbiegał od obowiązującego w poprzedniej szkole.
- To mój pokój – powiedział, wskazując na drzwi. – Twój jest na końcu korytarza. Jakbyś czegoś potrzebował, to wal śmiało. Idź się rozpakować, przyjdę do ciebie za godzinę i pójdziemy razem na obiad.
Pokiwałem mu głową z lekkim uśmiechem na ustach. Poczułem się trochę pewniej, kiedy poklepał mnie po plecach. Nie czekałem, aż zniknie za drzwiami tylko ruszyłem korytarzem, spoglądając raz jeszcze na swoje odarte dłonie. Powinienem był jednak pójść poszukać jakiejś higienistki, jednak z drugiej strony czułem, że gdybym posłuchał słów Jong Hyuna moja duma by na tym ucierpiała. Nie wiedziałem, dlaczego tak bardzo mnie irytuje, ale nie chciałem się nad tym dłużej zastanawiać. Liczyłem tylko na to, że nie okaże się dupkiem, przez którego będę miał problemy w szkole. Zdążyłem się już domyślić, że podczas zajęć jeździeckich będę się z nim widywał. Wolałem jednak, tak przezornie, unikać go na co dzień. Lepiej nie kusić losu.

Spodziewałem się, że mój pokój będzie urządzony w mniej sportowym guście. Zmarszczyłem brwi widząc nad łóżkiem mojego współlokatora rozwieszone plakaty piłkarzy reprezentacji oraz podpisaną koszulkę jednego z nich. Nie wiedziałem, kto to, nie interesowałem się piłką nożną. Mimo wszystko uśmiechnąłem się pod nosem. Chłopak musiał czuć się naprawdę szczęśliwy, kiedy zdobywał podpis.
Przeniosłem wzrok na moje łóżko. Spodziewałem się, że w pomieszczeniu będzie wyraźne „lustrzane odbicie”. Podczas gdy łóżko mojego współlokatora zasłane było brązową narzutą, na moim widniała zielona, idealnie komponująca się kolorystycznie z dywanem, w dodatku nie stało po przeciwnej stronie, a na ścianie obok tuż przy oknie. Sporej wielkości szafa stała tuż obok biurka, które najwyraźniej miało być moje. Położyłem na nim torbę, po czym westchnąłem ciężko czując, jak dłonie zaczynają mnie coraz bardziej piec. Postanowiłem się najpierw rozpakować, a dopiero później pójść do higienistki. Duma dumą, jednak jeśli nic z tym nie zrobię przez tydzień nie będę mógł złapać za wodze.
Wyjąłem zeszyty, które wylądowały w szufladzie. Pióra ułożyłem w kubeczku, który stał na blacie i najwyraźniej tylko na to czekał. Trochę bolało mnie to, że musiałem zostawić swoje ulubione, kolorowe przybory w domu, by nie odbiegać normą, jak to określił mój ojciec. Zależało mu na tym, by jego syn reprezentował go godnie w tej szkole. Nie mogłem mu przynieść wstydu. Dlatego zeszyty miały nudne okładki, gdzie jedyną ozdobą były matematyczne wzory, starożytne budynki czy chemiczne zlewki. Miałem też jedno pióro, które było dla mnie ważne i cenne, a bez którego nie mógłbym wyjechać z domu. Dostałem je od babci, kiedy wygrałem swoje pierwsze zawody. Nie widziałem jej od dobrych trzech lat.
Poukładałem ubrania na odpowiednie półki, segregując je według swoich standardów. Wyżej koszulki, niżej spodnie. Długie rękawy z tyłu, krótkie z przodu, a ulubione ubrania rozwiesiłem na wieszakach, by zawsze je mieć pod ręką i ich nie zniszczyć. Szanse na to, że stanie im się coś w szafie były znikome, jednakże wolałem być ostrożny. Kosztowały mnie zbyt wiele pieniędzy (których nie miałem tak mało) i trudu w ich zdobywaniu, bym mógł pozwolić na ich krzywdę. Gdy otworzyłem środkową część szafy uderzył mnie wyraźny zapach męskich perfum zmieszanych z proszkiem do prania, jakby automat nie potrafił zupełnie zniwelować tego aromatu. Westchnąłem z zadowoleniem, zagryzając dolną wargę. Wyobrażałem sobie, że wszystko będzie tutaj przesiąknięte fetorem naftaliny. W poprzedniej szkole mieliśmy zimą spory problem z włósienniczkami11. Uśmiechnąłem się pod nosem. Nie zamierzałem grymasić, dlatego wrzuciłem bieliznę do jednej z szuflad mając nadzieję, że chłopak, z którym będę mieszkał przez cały semestr nie ma tendencji do zaglądania do cudzych szafek. Obaj byliśmy mężczyznami, ale nie czułbym się zbyt komfortowo w takiej sytuacji.
Wyjąłem telefon, siadając na miękkim łóżku. Odblokowałem ekran i wystukałem krótką wiadomość na KakaoTalku, uśmiechając się mimowolnie.

Key: To dopiero pierwszy dzień, a ja już zdążyłem narozrabiać!

Rzuciłem aparat na poduszkę i rozłożyłem się na narzucie, wzdychając z zadowoleniem. Po kilku godzinach, które musiałem spędzić w samochodzie czułem się senny. Oczywiście mogłem spać na tylnym siedzeniu, ale to nie było to samo mimo, że zwinąłem się w kłębek, jak kot. Bolał mnie kark za każdym razem, kiedy kręciłem głową, przez co jęknąłem niezadowolony. Dopiero teraz, kiedy mogłem się położyć zacząłem odczuwać, jak bardzo dopada mnie zmęczenie. Zmarszczyłem brwi słysząc znajomy dźwięk przychodzącej wiadomości. Złapałem za telefon, w pierwszej kolejności spoglądając na godzinę.

Onew: Co się stało? Mam nadzieję, że nic poważnego.

Wywróciłem oczyma. Pokrótce opisałem przyjacielowi całą historię zastanawiając się, czy dobrze robię. Onew zawsze wszystko wyolbrzymiał i martwił się na zapas zupełnie niepotrzebnie. Cóż, pod tym względem był taki, jak ja. Pewnie dlatego tak dobrze nam się ze sobą rozmawiało, chociaż znałem jedynie jego pseudonim. Odczekałem chwilę, aż przeczyta moją wiadomość i mi odpisze, wpatrując się przy tym bezmyślnie w ścianę. Telefon zabrzęczał cicho, a ja porwałem go w dłoń bez zastanowienia.

Onew: Zadzwonię do Ciebie wieczorem to mi wszystko opowiesz na spokojnie.

Uśmiechnąłem się pod nosem, odpisując krótkie „Będę czekał”. Rzuciłem się na łóżko i odetchnąłem ciężko. Opuściłem powoli ciężkie powieki, jednak dobrze wiedziałem, że nie mogę zasnąć. Ten dzień jeszcze się dla mnie nie skończył. Musiałem iść do sekretariatu, jeśli chciałem od poniedziałku zacząć naukę, a przez weekend był zamknięty. Woo Hyun obiecał, że mnie tam zaprowadzi, ale później musiałem już radzić sobie sam. Nie zdążyłem jednak zapytać dlaczego. Byłem bardziej pochłonięty myślami o tym felernym incydencie. Liczyłem skrycie na to, że nie zostanę z tego powodu już na starcie skreślony z życia szkoły. Jong Hyun co prawda nie wydawał się być zły, raczej zachowywał się nad wyraz wyrozumiale, jednakże jego koleżanka (nie wiedziałem, jak powinienem określić ich relację i szczerze mnie to nie obchodziło) najprawdopodobniej wpisała mnie już na czarną listę. Zazwyczaj nie miałem problemów z nawiązywaniem relacji. Wśród bogaczy liczyło się to, by zachowywać pozory, a to szło mi bardzo dobrze. Niemniej tutaj stan konta moich rodziców był nad wyraz istotny, a ponad to zaliczałem się do tej średniej kasty. Aż się bałem pomyśleć, co przechodzą ci, którzy (według tutejszych kryteriów) byli „biedni”.
Usłyszałem melodyjne pukanie do drzwi. Zaśmiałem się cicho. Podniosłem się z łóżka i skierowałem się do niewielkiego przedpokoju. Zamknąłem drzwi od łazienki po drodze, po czym chwyciłem za klamkę. Tak, jak się spodziewałem, na korytarzu stał Woo Hyun. Uśmiechnął się szeroko na mój widok i poklepał znacząco po brzuchu. Parsknąłem cicho, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Chodź, zanim mi żołądek przyrośnie do kręgosłupa! – Zakrzyknął, łapiąc mnie za rękę, po czym pociągnął mnie tak gwałtownie, że prawie się wywróciłem o próg.
- Czekaj, głupku, muszę drzwi zamknąć!
Westchnąłem z politowaniem, ale i po części z rozbawieniem. Przekręciłem w zamku klucz, który zaraz wylądował w mojej kieszeni. Dopiero po tym zdecydowałem się ruszyć za nowym znajomym, niemal od razu się z nim zrównując, by nie wlec się za nim.  

~***~

1Uwiąz – sznur do prowadzenia i przywiązywania konia, na przykład podczas czyszczenia.
2Kłąb – najwyżej wysunięta część końskiego grzbietu, nasada szyi. W kłębie mierzy się wysokość konia.
3Cugle, wodze – przymocowane do wędzidła skórzane, gumowe lub parciane paski, które jeździec trzyma w rękach podczas jazdy.
4Chrapy – część górnej wargi u niektórych ssaków (np. konia, łosia), okalająca nozdrza zewnętrzne, podbudowana zrębem chrzęstno-mięśniowym.
5Kantar – rodzaj uproszczonej uzdy, używanej nie do jazdy, lecz podczas czyszczenia lub wyprowadzania konia.
6Cwał – najszybszy chód konia, szybszy od galopu. Podczas cwału występuje faza, kiedy koń ma wszystkie cztery kopyta w powietrzu.
7Bryczesy – specjalne spodnie do jazdy konnej; od wewnętrznej strony mają zamszowe wstawki, które zapewniają dobrą przyczepność do siodła.
8Toczek – nakrycie głowy zapinane pod brodą, które chroni głowę jeźdźca w czasie jazdy przed urazami i zranieniami. Wykonany jest przeważnie z włókna szklanego obciągniętego materiałem. Jest elementem ubioru wskazanym podczas jazdy konnej i obowiązkowym podczas zawodów. Obecnie często zastępowany bezpieczniejszym i trwalszym kaskiem jeździeckim.
9Ujeżdżenie (dresaż) – dyscyplina jeździecka, w której koń z jeźdźcem muszą wykonać szereg figur i zaprezentować różne chody na placu zwanym czworobokiem.
10Popręg – pas biegnący pod brzuchem konia służący do utrzymywania siodła na grzbiecie zwierzęcia.
11Mól włósienniczek – mały motyl nocny z rodziny molowatych, szkodnik niszczący ubrania, powszechnie znany, jako mól odzieżowy albo mól ubraniowy.

~***~

18 lutego 2016

Adagio Sostenuto: Prolog


Tytuł: Adagio Sostenuto
Paring: JongKey - szczypta OnKey
Gatunek: AU/fluff/romans/komedia/smut/angst
Część: Prolog

„Żadna godzina życia nie została zmarnowana, gdy się ją spędziło w siodle.”

Ściągnąłem wodze1 i wbiłem pięty w boki ogiera. Ubity piach chrzęścił pod kopytami w miarę, jak stawiał kolejne kroki w galopie2. Pochyliłem się nad łabędzią szyją, kiedy najechaliśmy na przeszkodę. Zacisnąłem palce na twardym kawałku skóry, mocno trzymając się w siodle3. Kasztan elegancko podwinął pod siebie kopyta i płynnie przeskoczył nad drążkami. Trącił jeden przy lądowaniu, co wywołało szmer westchnienia wśród tłumu zebranego na trybunach. Nie miałem czasu by się obejrzeć, jednak burza oklasków utrzymała mnie w przekonaniu, że belka została na swoim miejscu.
Szarpnąłem delikatnie za wodze, chcąc zrobić krótszy najazd na okser4. Kołysałem się równomiernie w siodle, w skupieniu patrząc między uszy ogiera. Przysiadł na tylnich łapach, po czym wybił się z gracją, a ja nachyliłem się równolegle do jego grzbietu. Wypuściłem powietrze z płuc, podczas gdy kopyta gruchnęły na piach, a zwierzę poderwało się do biegu. Zrobiłem ciasny zwrot, by popędzić na ostatnią przeszkodę. Widziałem za belkami rów z wodą i poczułem w sercu ukłucie niepokoju. Ogier zastrzygł nerwowo uszami. Oddychałem równomiernie nie chcąc, by chwila słabości wytrąciła go z równowagi.
Szturchnąłem boki Zeusa piętami. Kurczowo ściskałem wodze w dłoniach tak mocno, że zachrzęściły o nowe rękawiczki. Pochyliłem się niżej gotów do skoku. Ogier parsknął gwałtownie i zaparł się przednimi łapami tuż przed przeszkodą. Zaskoczony zacisnąłem mocniej nogi po jego bokach, zapierając się w strzemionach5. Podparłem się rękoma o łęk6 nie chcąc się zsunąć, po czym poklepałem go po szyi, spoglądając na niego.
- Pierwsza odmowa – usłyszałem tubalny głos komentatora, któremu towarzyszyło pełne zawodu westchnienie płynące z trybun. Zwilżyłem koniuszkiem języka wargi czując suchość w ustach. Szarpnąłem za wodze, chcąc zrobić nawrót. Kasztan zakłusował7 posłusznie, wstrząsając łbem, a ja uniosłem się kilka razy w siodle w rytm jego kroków. Dałem mu mocniej łydkę, by przyspieszył i po raz drugi najechaliśmy na przeszkodę.
- Dasz radę, przecież to ćwiczyliśmy – powiedziałem zduszonym głosem do ogiera, patrząc wprost na Liverpool8. Serce dudniło mi w piersi tak głośno, że nie słyszałem nic poza równomiernym, zdecydowanie zbyt szybkim biciem. Usłyszałem kolejne parsknięcie i byłem niemal pewien, że zwierzę znów zaprotestuje. Poczułem, jak się przysiada na tylnych łapach, by wybić się w górę. Nachyliłem się układając dłonie na miękkiej grzywie. Zeus przemknął nad stacjonatą9, a później wodą z wprawą, by zaraz wylądować przednimi łapami na piachu. Ruszył dalej, wyginając elegancko swoją łabędzią szyję.
Ryk z trybun zagłuszył głos komentatora, jednak to nie miało dla mnie znaczenia. Ściągnąłem wodze, chcąc nieco przestępować10 zwierzę, by ochłonęło trochę po szaleńczym biegu. Uśmiechnąłem się szeroko do matki, która podskakiwała w pierwszym rzędzie, machając do mnie radośnie. Poczułem ulgę tak wielką, że niemal zsunąłem się z siodła. Zakręciło mi się w głowie, a przed oczyma pojawiły się czarne plamki. Odetchnąłem głęboko, zamykając na kilka chwil oczy. Czekałem na ostateczny wyrok, kierując konia do wyjścia z ujeżdżalni11. Zsiadłem z grzbietu, od razu łapiąc go pod pyskiem za wodze.
- Dobrze się spisałeś, maluszku – rzuciłem do niego czule, głaszcząc po spoconej łopatce tak, jak lubił najbardziej. Spojrzałem w stronę loży, gdzie siedzieli sędziowie, wstrzymując na chwilę oddech. Jeden z nich nachylił się znów nad mikrofonem, chcąc podać mój wynik.
- Kim Ki Bum, czas jedna minuta, dwanaście sekund.
Uśmiechnąłem się szerzej, spoglądając znów w stronę matki, która niemal płakała, bijąc brawo wraz z innymi gośćmi.
Wygrałem.

~***~

1Cugle, wodze – przymocowane do wędzidła skórzane, gumowe lub parciane paski, które jeździec trzyma w rękach podczas jazdy.
2Galop – szybki, trzytaktowy chód konia.
3Siodło – część rzędu końskiego stanowiąca siedzenie przeznaczone dla jeźdźca.
4Okser – szeroka przeszkoda, którą koń musi pokonać jednym skokiem. Okser zbudowany jest z dwóch stacjonat o tej samej wysokości.
5Strzemiona – przymocowane do siodła metalowe łuki, w które jeździec wsuwa stopy.
6Łęk – element stelażu siodła, ograniczający siodło od przodu. Wygięty jest on w łuk, pod którym znajduje się miejsce na kłąb konia.
7Kłus – dwutaktowy chód konia, wolniejszy od galopu, lecz szybszy od stępa.
8Liverpool – przeszkoda złożona ze stacjonaty lub oksera umieszczonego zaraz za nią rowu z wodą.
9Stacjonata – pojedyncza przeszkoda.
10Stęp – najwolniejszy chód konia, spacer.
11Ujeżdżalnia – budynek lub plac przeznaczony do jazdy konnej, treningów i pokazów.

~***~

PREVIOUS | NEXT