18 sierpnia 2015

Schooting Star: Hospitem


Tytuł: Schooting Star
Paring: JongHo
Gatunek: Smut/Angst/Supernatural
Część: 2/5
Ścieżka dźwiękowa: SHINee – Orgel

Część II – Hospitem

  Wzdrygnąłem się, czując chłód, przesuwający się wzdłuż mojego ramienia. Do złudzenia przypominał niemal niewyczuwalny dotyk chłodnych opuszków palców. Tak subtelne i delikatne, jak muśnięcie motylich skrzydeł. Zmarszczyłem czoło przez sen, tworząc na nim kilka długich bruzd. Wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegł lodowaty dreszcz, jeżący włoski na karku, kiedy drewniana podłoga skrzypnęła cicho. Uniosłem powieki, leżąc przez kilka chwil nieruchomo. Z bijącym mocno sercem podniosłem się do siadu i niepewnie rozejrzałem po niewielkiej izdebce. Badałem wzrokiem najciemniejszy zakamarek mojego pokoju, którego rozkład znałem na pamięć. Zakląłem brzydko pod nosem, opadając na poduszkę. Westchnąłem z politowaniem dla samego siebie i pokręciłem przy tym z niedowierzaniem głową.
  – Popadasz w paranoję.
  – Co się z tobą dzieje?
  Podniosłem wzrok znad kufla, który od kilku minut z wielką pasją czyściłem. Odstawiłem go na ladę i oparłem o nią łokcie, przeczesując palcami splątane, ciemne włosy. Rozmasowałem zmęczone powieki palcami, wzdychając ciężko.
  – Wszystko jest w porządku – odpowiedziałem głosem, który w żaden sposób nie potwierdzał moich słów. Mężczyzna stojący przede mną najwyraźniej też to zauważył, bo zaplótł przedramiona na wysokości szerokiej klatki piersiowej i spojrzał na mnie z politowaniem. Skrzywiłem się, widząc jego wzrok utkwiony we mnie. Mimowolnie się wzdrygnąłem, odnosząc znów to nieprzyjemne uczucie bycia obserwowanym. Z tą różnicą, że teraz miało pokrycie.
  – Wyglądasz, jak siedem nieszczęść. Spałeś dzisiaj chociaż trochę?
  Skinąłem głową dobrze wiedząc, że jeśli spróbuję go okłamać jedno z podkrążonych oczu zmieni się w podbite i okropnie zielono-fioletowe. Już wystarczająco odstraszałem klientów.
  – Tylko trochę, prawda? Jadłeś coś chociaż? – Dopytywał dalej, wywołując tym u mnie falę irytacji.
  – Jin Ki, odczep się ode mnie – warknąłem niezbyt uprzejmie, rzucając szmatę na półkę pod ladę barową i już miałem coś dopowiedzieć, jednak w tym momencie mój wzrok skupił się na drzwiach, które stanęły otworem. Zmrużyłem niewyspane oczy by dojrzeć, kto zaszczycił mój lokal swoją obecnością. Niewiele jednak było mi dane dostrzec przez szerokie rondo kapelusza niemal nasuniętego na oczy i długi, ubłocony u dołu płaszcz z wysokim kołnierzem. Prychnąłem pod nosem, wracając do czyszczenia kufli.
  – Pozer – burknąłem tylko do siebie, na co Jin Ki uśmiechnął się szeroko.
  – Przyjezdny – poprawił mnie, jakbym w ogóle go o cokolwiek pytał. Posłałem mu mordercze spojrzenie, z którego nic sobie nie zrobił. Wzruszył tylko ramionami, opierając łokcie o kant lady. – Gdybyś wystawił czasami nos poza pub pewnie byś wiedział, co się dzieje w mieście.
  – Nie interesują mnie ludzie, z których się nie utrzymam.
  Wywrócił oczyma, zerkając przez ramię w stronę drzwi. Mimowolnie podążyłem za jego wzrokiem i ściągnąłem brwi. Wychyliłem się mało dyskretnie, starając się dostrzec przybysza, jednak zniknął tak niespodziewanie, jak się pojawił. Prychnąłem pod nosem, stawiając z hukiem kufel na tacy. Napełniłem go piwem i podsunąłem mężczyźnie, którego twarz była już solidnie zaczerwieniona od wypitego alkoholu. Zebrałem monety i wrzuciłem do sakiewki, wbijając niezadowolony wzrok w przyjaciela.
  – Lepiej mi powiedz, skąd ty wiesz, kim jest ten człowiek? – Dźgnąłem go oskarżycielsko palcem w pierś. Uniósł dłonie w obronnym geście, przybierając ten swój niewinny wyraz twarzy. Wywróciłem oczyma, stukając ponaglająco krótkimi paznokciami o ladę. – No więc?
  – Zapomniałeś, że moim obowiązkiem jest wiedzieć, co tu się dzieje? – Odpowiedział pytaniem na pytanie. Zirytowałbym się, gdyby nie niespotykana powaga w jego głosie. Zamilkłem i skinąłem głową wiedząc, do czego dąży ta dyskusja. Uśmiechnął się do mnie ciepło, układając dłoń na moim ramieniu. Nie strąciłem go tylko dlatego, że emanował znajomym ciepłem, które odczuwałem zawsze, kiedy coś go trapiło. Westchnąłem siląc się na uśmiech.
  – Mam dużo pracy, porozmawiamy później.
  – Min Ho? – Odwróciłem się z pytającą miną zamierając w pół kroku. Spojrzałem na niego otwarcie, tym razem nie dostrzegając na jego twarzy żadnego wyrazu. Była surowa i zarazem obojętna, co sprawiło, że zacząłem mieć czarne myśli. – Radzę ci pozbyć się tego naszyjnika.
  Moja dłoń momentalnie powędrowała do szyi i zacisnęła się na miedzianej monecie. Skinąłem mu tylko głową, chociaż nie byłem do końca pewien czy na pewno chcę to zrobić. Nie byłem pewien, dlaczego zaczął mu przeszkadzać, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że nie prosiłby mnie o to, gdyby nie miał ważnego powodu. Nie mogłem się jednak zastanawiać nad tym, co miał na myśli mój przyjaciel, ponieważ przez drzwi do baru wszedł kolejny klient. Przyszedł z jakąś kobietą, uwieszoną na jego ramieniu.
  – Piwo – rzucił tylko do mnie, nie racząc mnie nawet spojrzeniem, przez co zagotowało się we mnie, ale pokiwałem głową, podchodząc do tacy z czystymi naczyniami. Podniosłem wzrok, po raz kolejny słysząc jęk zawiasów i zamarłem, widząc przybysza, który stanął w nich dobrych kilka minut temu. Jin Ki wyłonił się z zaplecza i stanął za mną, podczas gdy ja mierzyłem się z mężczyzną spojrzeniami.
  Przekroczył próg mojego baru i skrzywił się, jakby coś mu się nie podobało. Najwyraźniej preferował bardziej ekskluzywne miejsca i naprawdę żałowałem, że nie mogłem zaoferować mu czegoś bardziej wykwintnego. Na przykład trzasnąć go kuflem w twarz. Przyglądałem się obcemu, od stóp do głów odzianemu w czerń. Zmrużył ciemne oczy, połyskujące w bladym świetle lamp. Wyglądał na zniesmaczonego, gdy tylko odszukał wzrokiem mojego poprzedniego klienta, który przyprowadził do baru dziwkę, co nie było dla mnie zaskakujące. To był standardowy schemat – rozmowa dwóch ważnych osobistości i kurtyzana dla urozmaicenia im czasu. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego ludzie tak chętnie pracowali w burdelach.
  Mężczyzna spojrzał na mnie spod ronda kapelusza i znów jedyne, co dane mi było dostrzec, to ciemne, połyskujące oczy. Prychnąłem z politowaniem, nalewając do kufla złotego płynu, kiedy skierował się do stolika. Podążyłem za nim, niosą dwa pełne naczynia. Spojrzałem na kobietę, która ocierała się o młodego chłopaka i poczułem narastające obrzydzenie. W takich momentach cieszyłem się z tego, że kochałem inaczej, chociaż coraz więcej mężczyzn zabierało się za profesję dziwek.
  – Potrzebuję twojej pomocy – zaczął bez ogródek, wsuwając dłonie pod koszulę kobiety, która jęknęła, próbując brzmieć uwodzicielsko. Najwyraźniej miał ogromne doświadczenie w tej dziedzinie. Postawiłem kufle na stole i pospiesznie się oddaliłem nie chcąc wiedzieć, o czym mogą rozmawiać.

  –  O co chodzi? – Spytał ze stoickim spokojem, unosząc kieliszek do ust. Serafin zmrużył swoje ciemne oczy połyskujące złotem, bacznie wpatrując się w siedzącego przed nim Demona. Milczał przez dłuższą chwilę, zaciskając szczęki tak mocno, że widniejące na policzkach mięśnie zadrgały nieznacznie. 
  Semyazza przysyła do mnie swoje sługi – powiedział, wywołując tymi słowami nutkę zaciekawienia na twarzy swojego rozmówcy. Uśmiechnął się paskudnie pod nosem i pochylił się do przodu, opierając łokcie na blacie. – Szukają cię. Musieli się za tobą stęsknić.
  Demon zmrużył wygłodniałe ślepia mierząc go spojrzeniem, jakby usiłował zagłębić się w jego umyśle. Odpowiedział złośliwym uśmiechem, przesuwając opuszkiem palca wskazującego po obwodzie kieliszka.
  – I co w związku z tym? – Wzruszył obojętnie ramionami, unosząc szkło do ust. – Zawarłem pakt, nie mogę wrócić, choćbym tego chciał. Kto jak kto, ale ty powinieneś być tego świadom. Myślisz, że przebywanie wśród śmiertelników sprawia mi przyjemność?
  Anioł wypuścił powoli powietrze z płuc, odchylając się na krześle. Zacisnął palce na kancie stołu i syknął pod nosem.
  – Wiem, co knujesz – powiedział ze spokojem, którego nie odczuwał. – I zapewniam cię, że nie pozwolę ci dotrzeć do Spadającej Gwiazdy. Belial nie będzie zachwycony, kiedy się o tym dowie.
  – Ale się nie dowie – przerwał mu, unosząc dłoń. – To nie dotyczy Gehenny ani Najwyższego. To moja prywatna sprawa.
  Na kilka chwil zapadła ciężka cisza, podczas której mężczyźni mierzyli się czujnymi spojrzeniami. Pierwszy odezwał się Serafin, który poruszył się niecierpliwie na krześle.
  – To ma związek z Min Ho? – Spytał, chociaż wątpił, by uzyskał odpowiedź. Jedyne, co dostał to paskudny grymas twarzy, będący złośliwym uśmiechem. Podniósł się z miejsca, ignorując niedopity kieliszek wina.
  – Pilnuj swojego pupila, jeśli nie chcesz, by Inkwizycja odkryła prawdę.
  Otworzyłem oczy. Dyszałem ciężko, jakbym obiegł całe miasteczko. Czułem ucisk na klatce piersiowej i aż musiałem spojrzeć na siebie, bo wydawało mi się, że znajdę tam ogromny głaz. Sapnąłem i skrzywiłem się z bólu, czując nieprzyjemne ukłucie w okolicach płuc. Zamrugałem kilkakrotnie, by pozbyć się zamroczenia ze swojego umysłu. Dopiero po tym dotarło do mnie, że to był sen. Parsknąłem śmiechem, zakrywając przedramieniem oczy.
  Zerwałem się do siadu i wbiłem wzrok w okno. Czyżby tym razem mi się nie wydawało? Przełknąłem ślinę, spoglądając na falującą tkaninę, spomiędzy której wyłonił się ciemny kształt. Zmrużyłem rozespane oczy, choć były przyzwyczajone do mroku. Odetchnąłem z ulgą, rozpoznając sylwetkę czarnego kocura o jarzących się ślepiach. Popadałem w paranoję. Brak snu mi nie służył. Powinienem iść do znachorki po jakieś zioła?
  – Masz coś, co należy do mnie.
Wydałem z siebie zduszony okrzyk i runąłem jak długi na drewnianą posadzkę. Zerwałem się na równe nogi. Wytrzeszczyłem swoje i tak wielkie oczy wpatrując się w mężczyznę, który pojawił się w moim pokoju nie wiadomo skąd. A może nadal śniłem?
  – Nie bądź głupi – prychnął w taki sposób, jakby wiedział, o czym myślę. – Wyglądam nierealnie?
  – Nie, to w sumie całkiem naturalne, że wchodzi się na drugie piętro przez okno – burknąłem pod nosem, łypiąc na niego spode łba. Kiedy szok minął dotarło do mnie skąd znam tego typka. Od ponad tygodnia mnie prześladował. Przesiadywał w moim barze, wgapiał się we mnie i to do tego stopnia, że nawet po nocy spać nie mogłem, bo odnosiłem wrażenie, że stoi nad moim łóżkiem wpatrując się we mnie. Czasami nawet po przebudzeniu wydawało mi się, że widzę jego sylwetkę w kącie izdebki, ale szybko uznawałem to za niemożliwe. Najwyraźniej się myliłem.
  – Obserwowałem cię – wtrącił ignorując moją uwagę i odpowiadając na niewypowiedziane myśli. – Masz coś, co należy do mnie. Chcę to odzyskać.
  – Co to takiego? – Spytałem, chociaż na pewno doskonale wiedział, że nie mam pojęcia, o co mu może chodzić. Westchnął z politowaniem. Najwyraźniej nie zależało mu już tak bardzo na ukrywaniu swojej tożsamości. Mogłem, może niezbyt dokładnie, przyjrzeć się ostrym rysom jego twarzy, pełnym ustom i charakterystycznym oczom. Które wpatrywały się we mnie, jakby chciał mnie prześwietlić na wylot. Wzdrygnąłem się pod naporem tego spojrzenia. To było wyjątkowo nieprzyjemne, a zarazem intrygujące.
  Przestąpił w moją stronę kilka kroków. Chciałem się cofnąć, ale nie zrobiłem tego. Wyciągnął dłoń i dotknął palcem wskazującym zawieszonej na mojej szyi monety. Zmarszczyłem brwi spoglądając na niego pytająco. Wywrócił oczyma, zabierając rękę.
  – To moja pieczęć – powiedział takim tonem, jakby tłumaczył wioskowemu głupkowi, w jaki sposób powstają kałuże. Poczerwieniałem ze złości i niezadowolenia. Przyłożyłbym mu, gdybym nadal nie był tak zdezorientowany. – Potrzebuję jej, by wrócić. 
  – Zakładam, że nie powinienem pytać, dokąd – mruknąłem pod nosem do samego siebie, ale byłem pewien, że mnie usłyszał. Uśmiechnął się pod nosem, co zarejestrowałem ze zdziwieniem.
  – Do Gehenny. Do Piekła. Nazywaj to jak chcesz.
  – Więc mam uwierzyć w to, że jesteś Demonem, a to jest twoja pieczęć? – Spytałem z niedowierzaniem, ujmując monetę w palce. Spojrzał na mnie jak na głupka, krzyżując ręce na wysokości szerokiej klatki piersiowej. Skinął jedynie głową, na co parsknąłem śmiechem. – Uwierzę w to, że wszedłeś tutaj przez okno, ale nie jestem podrzędnym Klechą, żeby wierzyć w bajeczki o Demonach. Może jeszcze mi powiesz, że Jin Ki jest Serafinem i moim prywatnym Aniołem Stróżem? – Syknąłem z sarkazmem, robiąc krok w jego stronę. Ku mojemu zdziwieniu na jego kształtne usta wpełzł uśmiech, który zmroził mi krew w żyłach. Wpatrywałem się w jego oczy, które zaczęły się jarzyć płynnym złotem, a źrenice zwęziły się w pionowe kreski. Zupełnie, jak u kota. Przełknąłem ślinę, kiedy obnażył zęby w złośliwym uśmiechu. Jego kły były zdecydowanie zbyt długie, jak na ludzkie.
  – Na twoim miejscu posłuchałbym jego rady i pozbył się pieczęci – powiedział, co raczej przypominało syk węża niż słowa, nim stanął w szafirowych płomieniach, wyrywając mi z gardła krzyk. Przez chwilę martwiłem się, że dom stanie w płomieniach, jednak na drewnianych deskach w podłodze nie było ani śladu po trawiącym je ogniu. Dostrzegłem za to kawałek pergaminu ze starannie wypisanymi na nim dwoma słowami.
  Schooting Star.

~***~

Hospitem - z łacińskiego gość.

~***~

PREVIOUS | NEXT