Tytuł: Adagio Sostenuto
Paring: JongKey - szczypta OnKey
Paring: JongKey - szczypta OnKey
Gatunek: AU/fluff/romans/komedia/smut/angst
Część: 4/?
„Żadna godzina życia nie została zmarnowana, gdy się ją spędziło w siodle.”
„Żadna godzina życia nie została zmarnowana, gdy się ją spędziło w siodle.”
Odetchnąłem głęboko, robiąc zadowoloną minę. Zaczął
się październik, a pogoda w dalszym ciągu bardziej wyglądała na letnią, niż
jesienną. Mnie osobiście to nie przeszkadzało, podobnie jak większości uczniów,
wylegujących się na trawie pomiędzy lekcjami. Nawet drużyny piłkarskie nie
narzekały, choć pot lał się z nich strumieniami za każdym razem, kiedy
schodzili z boiska. Podejrzewałem, że nie oszczędzają się nawet zimą, o czym
świadczyła sporej wielkości sala gimnastyczna, na której rozgrywaliśmy od czasu
do czasu mecze koszykówki. Zwykle wtedy siedziałem na ławce, nie do końca z
własnej woli. Lubiłem grać mimo, że Michael Jordan był ze mnie kiepski.
Przeciągnąłem się z błogim uśmiechem na ustach. Odchyliłem
się nieco na murku i oparłem dłonie za sobą. Zamachałem nogami, rozglądając się
przy tym dookoła ze zmrużonymi oczyma. Szukałem wzrokiem Woo Hyuna, mieliśmy
razem iść na zajęcia taneczne, choć do rozpoczęcia było trochę czasu. Dlatego
korzystałem z ostatnich promieni słońca i karmiłem swoją bladą skórę
witaminami.
Wcześniej nie mogłem sobie na to pozwolić, nie
miałem kiedy. Cały swój czas poświęcałem na naukę – był koniec miesiąca, więc
wszyscy nauczyciele postanowili zrobić nam sprawdziany ze swoich przedmiotów. Nie
miałem większych problemów na lekcjach, na bieżąco odrabiałem wszystkie zadania
i starałem się być przygotowany na zajęcia, jednak mimo to musiałem przysiąść,
żeby się trochę pouczyć. Chciałem mieć jak najlepsze świadectwo. Nie
zamierzałem wysłuchiwać, że ojciec wykładał pieniądze na moją naukę, a nic z
tego nie miał. Dobrze wiedziałem, na czym mu zależało. Chciał mieć czym się
pochwalić przed kolegami w pracy. Jeden przed drugim się popisywali tym, do
czego zmuszali swoje dzieci. Większości to pasowało. Czuli się lepsi. Ale ja
miałem tego dosyć. Nie bawiła mnie ta obłuda, nie chciałem być kartą przetargową
w koleżeńskich dyskusjach.
Podniosłem głowę, kiedy wyczułem na sobie czyjś
wzrok. Usłyszałem prychnięcie, któremu towarzyszył dźwięk kopanego kamienia, a
moje spojrzenie wychwyciło parę dużych, szczenięcych oczu, patrzących na
mnie... No właśnie. Z czym? Nie potrafiłem rozszyfrować tego spojrzenia. Od
kilku dni Jong Hyun zachowywał się, jakby miał mi coś za złe. Z początku nawet
miałem wyrzuty sumienia. Zastanawiałem się, co takiego zrobiłem, że jest na
mnie zły. Teraz tylko mnie wkurzał i na sam jego widok miałem ochotę wystawić
przed tą jego przystojną buźkę środkowy palec. Minął mnie bez słowa, odwracając
ostentacyjnie wzrok. Zacisnąłem szczęki, w myślach odliczając od dziesięciu w
dół. Odwróciłem wzrok od jego pleców przykrytych bokserką, prychając z pogarda.
- O czym tak myślisz? Zastanawiasz się, na jaki
kolor się znowu przefarbować?
Poderwałem głowę i otworzyłem oczy. Usłyszałem
parsknięcie, kiedy mrugałem gwałtownie, chcąc się pozbyć mroczków sprzed oczu.
Popatrzyłem na dziewczynę, która uśmiechała się do mnie promiennie.
Odpowiedziałem jej tym samym, pocierając dłońmi powieki.
- Powiedzmy – bąknąłem, marszcząc zabawnie swoje
brwi. Tae Yeon przysiadła obok, wygładzając spódniczkę z mundurku. Popatrzyła
na mnie i odrzuciła włosy z ramienia.
- Powinieneś się zbuntować i wrócić do blondu.
Poważnie, czarny kolor ci nie pasuje.
Odetchnąłem smętnie, zagryzając wargę. Odruchowo
powędrowałem dłonią do włosów, które przeczesałem pieszczotliwie, z niebywała
czułością. Sam nie czułem się najlepiej w tym kolorze, a chociaż minęło kilka
ładnych tygodni nie potrafiłem przywyknąć do tej zmiany.
- Gdyby to była tylko kwestia dyrekcji jakoś bym
przeżył te kazania – odparłem, wracając do poprzedniej pozycji. Dziewczyna
poszła w moje ślady, przez co teraz oboje zażywaliśmy jakże przyjemnej kąpieli
słonecznej. – Ale nie chcę dawać temu dupkowi powodów do nabijania się ze mnie.
Wystarczy, że sam ich szuka.
Tae Yeon skinęła głową, a przynajmniej tak
wnioskowałem po cichym szeleście kołnierzyka jej koszuli. Wiedziała, o czym
mówiłem lub raczej o kim. Konflikt Lee Min Ho versus Kim Ki Bum był dosyć
popularnym tematem do dyskusji, chociaż nie wiedziałem dlaczego dokładnie
uczniów to interesowało.
Niewiele wiedziałem o tym chłopaku. Moje cenne
źródło wszelakiej wiedzy, jakim był Woo Hyun na tym polu nie mógł się zbytnio
popisać zdobytymi informacjami. Trzecioklasiści nie kwapili się do rozmów o
tym, co najpewniej się wydarzyło, kiedy to oni nosili miano najmłodszego
rocznika. Prawdopodobnie Min Ho po prostu potrzebował jakiegoś kozła ofiarnego,
jako tym sadysty, lubiącego pastwić się nad słabszymi. Nie byłem co do tej
teorii jednak przekonany – w świecie bogaczy każde postępowanie miało drugie
dno. Ja starałem się mieć jak najlepsze wyniki, żeby ojciec się wreszcie
odwalił, tu musiało to działać podobnie. A Min Ho szukał pretekstu, by mnie
upokorzyć. Nawet najdrobniejszy detal był dla niego powodem do wszczęcia
pyskówki.
- W sumie to ci się nie dziwię. Też bym wolała mu
schodzić z drogi, dla świętego spokoju. Zwłaszcza po ostatnim. Jest na ciebie
cięty.
Wzruszyłem ramionami rozbawiony.
- Hej, to nie ja sam sobie odsunąłem krzesło w
stołówce – zaprzeczyłem wyraźnie rozbawiony. Rozejrzałem się, kiedy usłyszałem
charakterystyczny hałas przy wyjściu z boiska, a w oddali zamajaczył mi Woo
Hyun. Wyszczerzył się do mnie, od razu kierując w stronę murka. – Przyznaję,
nie było miło wylądować pod stołem z tacą na głowie, ale widok tego dupka,
robiącego pod siebie przed dyrektorką był tego warty.
- A ja myślałam, że to przez Jong Hyuna –
uśmiechnęła się złośliwie. Wywróciłem oczyma z politowaniem. Czy do nich nie
docierało, że ja lubiłem kobiety?
- Miło z jego strony, że tak dla odmiany postanowił
wspomóc swojego dongsaenga w potrzebie i przestał strugać wystawę
paleontologiczną, ale rzucał na szyję mu się z tego powodu nie będę – odpowiedziałem
lakonicznie, usiłując brzmieć spokojnie. Drażniły mnie takie zaczepki. Pewnie głównie
dlatego Tae Yeon i Woo Hyun się tak droczyli, chociaż wiedziałem, że nie
mieliby nic przeciwko, gdybym nagle zaczął wykazywać większe zainteresowanie
tym półmózgiem. Ich tolerancja była tak wkurzająca, że aż urocza.
- Upiekłeś dwie pieczenie na jednym ogniu!
Dowaliłeś Min Ho i zyskałeś księcia na... Czarnym koniu, czego więcej chcieć?
- Nie ciesz się tak – wtrącił cierpko mój
przyjaciel, wycierając kark ręcznikiem. Spojrzałem na niego pytająco, ale on
patrzył na skonsternowaną dziewczynę z niesmakiem. Po raz pierwszy wyglądał
zupełnie poważnie, aż sam byłem w szoku. – Zawiesili ich za tą bójkę. Do końca
sezonu są wykluczeni z rozgrywek. Min Ho jest o to wściekły, Jong Hyun też nie
pała zbyt wielką radością. Nie powiesz mi, że wasz „Team Jong’s Bitches” się cieszy. Guru okazał się być tylko
człowiekiem. Na twoim miejscu raczej bym unikał ich towarzystwa – dodał,
patrząc tym razem na mnie. Tae Yeon coś mu odpowiedziała, jednak ja ich nie
słuchałem. Przywykłem do ciągłych kłótni, jakie towarzyszyły Woo Hyunowi.
Zacisnąłem usta w wąską kreskę. Złość, jaką
wywoływało we mnie zachowanie starszego chłopaka zamieniła się w wielkie
wyrzuty sumienia. Kilka dni temu miałem utarczkę z moim „katem”, potrzebował się wyżyć na mnie, a Jong Hyun
zainterweniował. Przypuszczalnie zrobił to tylko dlatego, że naprawdę wkurzyłem
wtedy Min Ho i jak tak o tym myślałem, to gdyby nie on naprawdę bym oberwał.
Niemniej nie kazałem mu się z nim bić! Rozumiem, miał sobie za złe to, że mi
pomógł, bo teraz miał z tego powodu nieprzyjemności. Nie prosiłem go jednak o
pomoc, nie musiał zachowywać się w stosunku do mnie, jakby popełnił największy
błąd swojego życia.
- Mam ich gdzieś. To nie moja wina, że jeden z
drugim zachowują się, jakby byli w przedszkolu. Min Ho dostał to, na co
zasłużył, a Jong Hyun może przestanie zgrywać takiego pewniaka – warknąłem,
zeskakując na ziemię. Złapałem za swoją torbę i wziąłem głęboki wdech, aby się
uspokoić. – Wyjdzie im to na dobre.
Woo Hyun wymienił z Tae Yeon pytające spojrzenia.
Zignorowałem to jednak, jako że ich relacja była bardzo dziwna. Mój przyjaciel
z zasady jej nie lubił, bo kolegowała się z Se Kyung, a Tae Yeon po prostu nie
pozostawała mu dłużna.
- Nie masz wyrzutów sumienia? – Spytała zdziwiona,
patrząc na mnie z niedowierzaniem. – Wiem, że o nic go nie prosiłeś, ale jakby
na to nie spojrzeć ci pomógł, a teraz ma przez to kłopoty.
- Niestety, Porky Pig ma rację. – Chłopak wyglądał,
jakby przyznawał to z ciężkim sercem. Musiała go boleć duma, ale i tak mniej
się gryzł z Tae Yeon niż Se Kyung. – Gdyby nie on Min Ho wysłałby cię na
zwolnienie lekarskie. Nikt inny tak chętnie by ci nie pomógł.
Posłałem mu piorunujące spojrzenie. Oczywiście, że
sumienie teraz nie dawało mi spokoju. Jednak co by to zmieniło? Nawet gdybym
poszedł do dyrektorki i powiedział, że to z mojego powodu Jong Hyun dał się w
bójkę nic by to nie dało. Nieważne były dla niej powody, wszystkich karała
jednakowo.
Spojrzałem w stronę boiska, gdzie brunet rozmawiał
ze swoją drużyną. Wyglądał na spiętego, jak i zdenerwowanego mimo pozornego
spokoju, jaki próbował utrzymać. Dopiero teraz mając świadomość, że coś jest na
rzeczy dostrzegałem więcej detali niż przedtem. Odetchnąłem głęboko, machając
lekko ręką.
- Teraz to już i tak musztarda po obiedzie. Następnym
razem nie będzie zgrywał dobrego samarytanina, więc nie będzie miał problemów.
Mój przyjaciel wzruszył obojętnie ramionami.
Wyszczerzył się do mnie, zanim spojrzał na brunetkę, siedzącą na murku.
- Nie podnoś zbyt wysoko nóg – rzucił kąśliwie, co
spotkało się z pełnym pogardy prychnięciem. Wywróciłem oczyma z politowaniem.
Zawsze to mówił, a ja nie wiedziałem po co.
- Chodź, Don Juanie, bo jeszcze pomyślę, że tak
bardzo chcesz tam zajrzeć. A seonbae nie będzie przyjmował takich wymówek,
jeśli się spóźnimy.
Mrugnąłem do przyjaciółki ze złośliwym błyskiem w
czekoladowych tęczówkach. Spłonęła uroczym rumieńcem i łypnęła na mnie spode
łba, co zaowocowało jeszcze szerszym uśmiechem, wykwitającym na moich ustach.
Teraz był remis.
Odetchnąłem ciężko, przeczesując wilgotne włosy
palcami. Z końcówek ciekły krople wody i moczyły kołnierz mojej czystej
koszulki. Drżałem przez to, a na moim ciele pojawiała się gęsia skórka. Mimo,
że w ciągu dnia było jeszcze na tyle ciepło, żeby chodzić w samym krótkim
rękawku, to noce były już chłodne. Wracałem z zajęć do internatu. Postanowiłem wziąć
prysznic w szkolnej łazience, bo wiedziałem, że kiedy wrócę do pokoju będę zbyt
leniwy, żeby zawlec tyłek do kabiny, aby się umyć. Marzyłem o łóżku, wszystkie
moje mięśnie krzyczały kwasem mlekowym o litość nieprzyzwyczajone do tak
intensywnego wysiłku. Mózg na szczęście jeszcze mi się nie przegrzał, ale byłem
pewien, że jeszcze jeden tydzień z górą sprawdzianów, a wycieknie mi uszami,
jak galaretka pozostawiona zbyt długo na słońcu.
Trening nieco się przeciągnął przez to, że nasz
trener chciał jak najlepiej przygotować grupę na dni otwarte. Mnie nie zależało
na występie, ale Young Bae uparł się, że wszyscy muszą wziąć udział. Uważał, że
to może być nasza szansa, więc wyciskał z nas siódme poty, aby układ wyszedł
perfekcyjnie. Może i miał rację, ale ja wolałem skupić się na czymś innym.
Ktoś, o kim myśleć nie chciałem uparł się, że razem z Zeusem wystąpimy też w
ujeżdżeniu. Po treningach kazał mi zostawać dłużej i uczyć się układu, musiałem
też przychodzić na dodatkowe zajęcia z cała grupą. Mój koń był zadowolony, ja
nieszczególnie. Zeus zachowywał się bardziej jak źrebak, dla niego każda
możliwość ruchu była wspaniałą okazją do pobawienia się. Wolałbym ten czas
poświęcić na próbach pobicia naszego czasu, walczyłem o osobisty rekord,
dążyłem do upragnionego celu. Nie mogłem go jednak spełnić, bo Jong Hyun uparł
się na swoje fanaberie. Przez to było mi go żal trochę mniej.
Zadrżałem, kiedy przeszedłem obok otwartego okna.
Na dworze było już ciemno, a ochroniarz pewnie pozamykał akademiki. W myślach
już układałem wymówkę, jaką mu sprzedam, ale każdy scenariusz kończył się tak
samo. Na dywaniku u dyrektorki. Odetchnąłem niemal zrozpaczony tą wizją. Już
słyszałem pretensje w głosie ojca, już sobie wyobrażałem te wyrzuty, jakie mi
będzie robił, że nie powinienem być taki lekkomyślny i wydorośleć. Że dzieci
jego kolegów do czegoś doszły, a ja co osiągnąłem? Mam się czym pochwalić? Nie
miałem. Wszystko, co robiłem, to było za mało. Nie zadowalałem ojca jako syn,
według niego byłem zerem, czułem to w jego głosie za każdym razem, kiedy się do
mnie odzywał.
Przełknąłem ślinę czując nieprzyjemny ucisk w
gardle. Poprawiłem torbę dyndającą mi na ramieniu, starając się wyrzucić ponure
myśli z głowy. Przecież i tak będzie narzekał, że robię źle. Czym się
martwiłem? Teraz przynajmniej naprawdę będzie miał powód. Nie poprawiło mi to
nastroju, ale skierowałem się korytarzem w stronę wyjścia ze szkoły. Przecież
nie mogłem spędzić tutaj całej nocy, zamarzłbym, bo jeszcze nie grzali w tym
budynku. Odetchnąłem ciężko, starając się wziąć w garść.
- Spokojnie. Zejdziesz tam, zaczniesz trzaskać w
drzwi i skończy się twoja jeździecka kariera. To nic wielkiego – mruknąłem sam
do siebie, co naturalnie otuchy mi nie dodało.
Zrobiłem kilka kroków w kierunku schodów i
przystanąłem nasłuchując. Zmarłem, kiedy dotarło do mnie, że słyszę dźwięk
pianina. Moje serce zadrgało przez to, jak miękka oraz delikatna była melodia,
wygrywana przez ten dźwięczny instrument. Kochałem Beethovena, a Sonatę
Księżycową wręcz wielbiłem. Teraz jednak ktoś wygrywał jej pierwszą część w
sposób tak odmienny, że brzmiał jak zupełnie odrębny utwór. Kusiła prawie tak,
jak zakazany owoc, a ja poczułem nagłą ochotę, aby jej skosztować.
Zawróciłem, ostrożnie kierując się w stronę sali
muzycznej. Z każdym kolejnym krokiem melodia rozbrzmiewała coraz głośniej, choć
nadal miałem wrażenie, że opływa mnie subtelnym muśnięciem, zupełnie tak, jak
ciepły, letni wietrzyk, niemal niewyczuwalny, jednak kojący. Zamknąłem oczy, po
raz pierwszy od dłuższego czasu naprawdę rozluźniony. Oddychałem spokojnie i
miarowo oparty o zamknięte drzwi. Nie przeszkadzał mi chłód drewna, ani tym
bardziej niezbyt wysoka temperatura, panująca w szkole. Skupiałem się na
muzyce, nieświadomie osuwając się na ziemię. Przysiągłem oparty o drzwi.
Mógłbym usnąć w tym momencie, nie potrzebowałem nic więcej do szczęścia, jak
tej melodii, smętnej, niemal bolesnej, a jednocześnie delikatnej i krzepiącej.
Właściwie nie wiedziałem, czym kierował się Beethoven tworząc to, ale to nie
było na tyle istotne, żebym się tym zajmował.
Dźwięk Adagio
urwał się nagle. Zbyt gwałtownie na swoją filigranowość, przez co poderwałem
się zaskoczony i wbiłem przerażony wzrok w drzwi. Byłem pewien, że nieznany mi
artysta wyjdzie teraz, a potem napotka mnie, oniemiałego jak słup soli. Przełknąłem
nerwowo ślinę, oczekując. Nic jednak się nie wydarzyło. Stałem tak dłuższą
chwilę, aż zwiotczały mi nogi. Oczy zaszły łzami, zapiekły od nieustannego
wpatrywania się w kawałek drewna. Zamrugałem szybko, po czym wziąłem głęboki
wdech. Wyciągnąłem drżącą dłoń w stronę klamki, aby nacisnąć ją i pociągnąć.
Zwątpiłem jednak, słysząc pierwsze nuty Allegretto
z siódmej symfonii. Powinno brzmieć bardziej pospiesznie, a niemal kołysało do
snu. Wręcz czułem, jak melodia daje mi do zrozumienia, że nic złego już się nie
stanie, bym się wyciszył i słuchał.
Wiedziony ciekawością ostrożnie zajrzałem do
środka. Zastanawiałem się, kto wygrywa te smętne melodie oraz co go do tego
skłoniło. Ze zdziwieniem zarejestrowałem, że znałem tą brązową czuprynę, układ
ramion, jak i sylwetkę lepiej, niż bym chciał. Przed pianinem siedział Jong
Hyun. Wpatrywał się pustym wzrokiem w swoje palce, błądzące po klawiszach.
Dotykał ich niemal z czcią, bardziej pieścił, niż zmuszał do posłuszeństwa. Wyglądał
zupełnie inaczej niż na co dzień. Nie było w nim już tej pewności siebie, z
którą na mnie spoglądał. Nie wyczuwałem w jego postawie ani krzty wyniosłości,
jaką widywałem w jego oczach, gdy miał okazję mi dopiec, a figlarny błysk w
oczach zastąpiła mgła zwątpienia.
Wsunąłem się bardziej do środka, czując
nieprzyjemny uścisk w żołądku. Sumienie podszeptywało do ucha teorie, dlaczego
tu jest, ale starałem się nie słuchać. Nie byłem pewien dlaczego nie uciekłem,
póki miałem ku temu okazję. Umysł doradzał, żebym zapomniał o tym, co widziałem
i wrócił do akademika. Nie potrafiłem jednak teraz tak po prostu wyjść. Irytacja,
jaką budził we mnie ten chłopak wygasła, obudziło się współczucie oraz empatia.
- Dlaczego nie jesteś w pokoju? – Zapytałem cicho,
kiedy znalazłem się kilka kroków od niego. Drgnął gwałtownie, ale na mnie nie
spojrzał. Wyglądał, jakby na siłę chciał wrócić do swojej codziennej,
nonszalanckiej postawy, na którą nie zamierzałem dać się nabrać.
- A ty? – Odpowiedział pytaniem na pytanie, zerkając
w tył. Wywróciłem z politowaniem oczyma. Czego ja się niby spodziewałem?
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie – zadarłem podbródek,
mrużąc swoje ciemne oczy, gotów przybrać taktykę ofensywną.
- A to na moje – rzucił lekko, bez większego
wczucia się w złośliwość. Zmarszczyłem swe gładkie czoło pod wilgotną grzywką. Zbił
mnie z pantałyku tym, dlatego przez chwilę milczałem, zagryzając dolną wargę. Jong
Hyun westchnął i musnął palcami klawisze, jakby się zastanawiał czy ponowić
grę. – Lubisz Beethovena, Ki Bum? Czy byłeś ciekaw, kto włóczy się po szkole o
tej godzinie?
- I to i to – bąknąłem, po czym przestąpiłem z nogi
na nogę. Ugryzłem się w język nie chcąc mówić, że tak naprawdę zachodziłem w
głowę, dlaczego ktoś kaleczy te utwory swoim smutkiem. – Uwielbiam Beethovena.
Uwielbiam muzykę klasyczną, ale jego kompozycje szczególnie. Są piękne.
Nie odpowiedział. Odwrócił się do mnie, a ja
dostrzegłem w jego oczach coś, czego nie mogłem określić słowami. Przełknąłem
ślinę czując nagłą ochotę, aby go zezłościć, zirytować albo chociaż rozbawić.
Cokolwiek, byleby nie patrzył na mnie w ten przejmujący sposób, aby chociaż na
chwilę zaczął się zachowywać jak dupek, wrócił do normalności. Nie zrobiłem
jednak nic, patrząc w te duże, podkrążone oczy. Chłopak złapał mój nadgarstek w
pewny, ale delikatny sposób, a później pociągnął dając mi tym samym do
zrozumienia, bym usiadł obok niego. Nie zaprotestowałem, choć krzesełko nie
było zbyt duże. Objął mnie ramieniem, żebym nie spadł, ale dłonie ułożył na
klawiszach. Przylegałem teraz do jego ciała i czułem na sobie, jak bardzo
podwyższoną miał temperaturę.
- Masz gorączkę – wypaliłem bezmyślnie. Musiałem
wyglądać głupio, bo parsknął śmiechem, a ja zrobiłem urażoną minę. Pokręcił
głową, wzruszając niezdarnie ramionami.
- To u mnie normalne – skwitował lakonicznie,
patrząc na mnie. – Umiesz zagrać „Dla
Elizy”? – Spytał, nie spuszczając wzroku z mojej twarzy. Wpatrywał się we
mnie tak intensywnie, że miałem ochotę go za to kopnąć. Skinąłem głową, na co
westchnął ze zrozumieniem. – Zagraj dla mnie. Ty słyszałeś, jak ja gram, teraz
pora na rewanż.
Wstrzymałem na chwilę oddech. Owszem, może i
potrafiłem to zagrać, ale od lat tego nie robiłem. Moje lekcje gry na pianinie
spaliły na panewce, mistrzem w tej dziedzinie nie byłem. Nie chcąc jednak wyjść
na osła wyprostowałem się, drżącymi palcami dotykając klawiszy. Odetchnąłem
płytko nim zacząłem grać. Muzyka leniwie wypełniła pokój, nieco zniekształcona
przez brak doświadczenia, ale nie na tyle, aby ranić uszy. W miarę, jak
przypominałem sobie kolejne nuty rozluźniałem się, przypominałem sobie,
dlaczego kochałem ten instrument oraz właśnie tą muzykę. Uśmiechnąłem się do
siebie samymi kącikami ust, ale zaraz poczułem ciepłe dłonie na swoich. Urwałem
w pół dźwięku, żeby spojrzeć na chłopaka pytająco.
- Zagraj w wyższej tonacji, ja będę grał w niższej.
Zobaczymy, jak wyjdzie na cztery ręce.
Potaknąłem po raz kolejny. Nie znałem się zbyt
dobrze na muzyce, ale domyśliłem się, o co mu chodzi. Chociaż wątpiłem, by to
się udało. Jong Hyun zaczął grać bardziej z lewej strony pianina, a ja
dołączyłem do niego trzymając się prawej. Zabrzmiało to strasznie. Wysoki pisk
mieszał się ze zbyt niskim dźwiękiem, jakby tego było mało pianino nie należało
do najszerszych i co rusz nawzajem trącaliśmy się łokciami. To nie był
najlepszy pomysł, żeby kombinować i szybko się o tym przekonałem. Starszy
najwyraźniej też doszedł do takiego wniosku, bo przestał grać, kiedy po raz
kolejny szturchnęliśmy się dłońmi.
- Brzmi okropnie – skrzywił się, opierając głowę o
moje ramię.
Zaśmiałem się krótko, ale wywróciłem oczyma. To był
jego pomysł pomimo, że nie kusiło mnie do wypełniania tej idei.
- Mogłeś to przewidzieć.
- Przewidziałem – mruknął i zamknął oczy. – Ale mam
dosyć bycia idealnym.
Zerknąłem na niego z ukosa. Przez chwilę milczałem,
wyczuwając w jego głosie nutę goryczy. W duchu dałem sobie mentalnego kopniaka,
by zebrać się w sobie, a potem drugiego za to, że nie umiałem usiedzieć cicho.
- Jong Hyun... Masz problemy przez tą bójkę? –
Zapytałem trochę głupkowato, bo to przecież było oczywiste. Nie spojrzał na
mnie, ani się nie poruszył. Wyglądał, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią i
nawet zacząłem żałować, że się odezwałem. Podniósł na mnie wzrok, siadając
prosto. Przyglądał mi się z nieodgadnionym dla mnie błyskiem w niemal czarnych
tęczówkach. Zacząłem się martwić, że naprawdę żałował pomocy, jakiej mi
udzielił. Nie chciałem się do tego przyznać, ale było mi przykro z tą myślą.
Zacisnąłem palce na kolanach wyczekując.
- Znasz odpowiedź, Bummie – powiedział miękkim,
łagodnym głosem i mógłbym przysiąc, że z prawdziwą czułością zdrobnił moje
imię. Uśmiechnął się smutno, przez co niespokojnie poruszyłem się na stołku. – Kiedy
zobaczyłem cię na ujeżdżalni pierwszego dnia pomyślałem, że jesteśmy tacy sami.
Podświadomie pragniemy tego samego, ale nieustannie wymyka nam się to z rąk.
Wiesz, co to takiego?
Pokręciłem powoli głową. Nie wiedziałem, do czego
to zmierza. Ale wiedziałem, że to nie będzie nic dobrego. Odwróciłem na chwilę
wzrok, nie potrafiąc znieść mocy tego spojrzenia. Coś w jego oczach przyciągało
i odpychało jednocześnie.
Wyciągnął dłoń, żeby pogłaskać mnie po włosach.
Zupełnie jak starszy brat, którego nigdy nie miałem, a o jakim zawsze marzyłem.
Spuściłem wzrok na swoje dłonie, zaciskając usta w wąska kreskę.
- Zrobiłbym to ponownie, jeśli bym musiał. Pomógł
ci – wyjaśnił, widząc moją skonsternowaną minę. Zamilkł na chwilę, ale zaraz
kontynuował znacznie mniej pogodnym tonem, choć nadal tak samo ciepłym i
subtelnym. – Nie przeszkadza mi to, że mnie zawiesili, nie mnie pierwszego. Nie
zależało mi też na tym meczu, bo moją przyszłość wiążę z jeździectwem. Chodzi o
to, że... Ten incydent był jak kostka domina. Wywołał reakcję łańcuchową, która
przyniosła za sobą bardzo niezadowalające mnie skutki – zamilkł, tym razem na
dłużej. Patrzyłem na niego speszony. Trzymał nadgarstek na moim ramieniu, a
palcami przeczesywał krótkie włoski na karku. To sprawiało, że czułem się
dziwnie zmieszany. Naprawdę zaczynałem żałować, że poruszyłem ten temat. Dla
samego Jong Hyuna był wyraźnie bardzo dotkliwy. Nie nalegałem pomimo, że nadal
niewiele z tego rozumiałem.
- Nie rozumiem... O jakich skutkach mówisz? O tych
plotkach, które rozsiewa Min Ho na twój temat?
Pokręcił głową, opierając czoło na moim czole.
Wyglądał na zmęczonego, jakby miał dosyć. Nie wiedziałem czego dokładnie – tej
sytuacji, tematu, a może mnie? Miałem sobie pójść? Dziwne, ale nie chciałem.
Myśl, że nie zwraca na mnie swojej uwagi ubodła w moja dumę. Przywykłem do jego
zaczepek, cieszyłem się egoistycznie w duchu, że ktoś się mną interesuje.
- Powiedz mi, czego pragniesz? Dążysz do perfekcji,
Ki Bum we wszystkim, co robisz. Dlaczego?
I w tym momencie zrozumiałem. Spojrzałem na niego
wielkimi oczyma, rumieniąc się nieznacznie ze wstydu. Jak mogłem wcześniej na
to nie wpaść? Miał rację, sam borykałem się z tym samym. Powinienem był
przewidzieć, dlaczego tak go martwiło to zajście. Zacisnąłem na chwilę powieki,
czując narastający przypływ złości. Na mnie, na samego siebie. Wpędziłem go w
kłopoty swoim niewyparzonym jęzorem i postawiłem w nieprzyjemnej dla niego w
skutkach sytuacji.
- Chodzi o twojego ojca – to było stwierdzenie, nie
pytanie. Zsunął swoją dłoń na mój policzek, jaki zaczął niemal niewyczuwalnie
głaskać.
- Tak, Bummie. To o niego chodzi w całej tej
historii. Nie myśl, że zawiniłeś – dodał widząc, jak otwieram usta, żeby
zaprotestować. Zamknąłem je od razu, dolną wargę zagryzając. – Mogłem siedzieć
cicho, ale nie chciałem. W przeciwieństwie do innych starasz się spełnić
wygórowane wymagania, bo chcesz odrobiny uwagi, żeby twój ojciec choć raz cię
pochwalił i był z ciebie dumny. Jesteś wrażliwy, a ja chciałbym ci pomóc.
- Dlaczego? – Spytałem niemal niedosłyszalnie,
prawie nie poruszając ustami. Jong Hyun ujął mój podbródek i zmusił mnie, bym
na niego spojrzał.
- Bo sobie pomóc nie mogę – szepnął, a mnie
zapiekły oczy. Ile razy płakałem w poduszkę po tym, jak chciałem pochwalić się
czymś ojcu, a on zrugał mnie znajdując do tego jakiś błahy powód. Ile razy
wypominał mi moje błędy, ile razy w chamski sposób odzywał się do mnie, dając
mi wprost do zrozumienia, że jestem nic nie wart. Nie myślałem, że akurat Jong
Hyun mógłby tego doświadczyć.
- To nie fair, ty nie zasługujesz na to. Czasami
mam wrażenie, że nie istnieją dla ciebie rzeczy niemożliwe, a tymczasem
znajduje się ktoś, dla którego to za mało – wypaliłem z wyrzutem, patrząc na
niego tak, jakby to była jego wina. Zaśmiał się cicho, przez co zrobiło mi się
trochę lżej.
- Świat nie jest sprawiedliwy – posłał mi pełen
wyrozumiałości uśmiech. Czułem się tak głupio... W tym jego irytującym
zachowaniu przebijała się troska, a ja tego nie dostrzegłem. Naprawdę
powinienem mu być wdzięczny. Brunet chyba się nieco zmieszał tym, jak na niego
patrzyłem. Widać uznał, że powiedział za dużo, jako ze odsunął dłonie od mojej
twarzy i wstał, chwytając swoją torbę. – Chodź. Mam zapasowe klucze do mojego
akademika, przenocuję cię. No chyba, że wolisz się tłumaczyć stróżowi, a później
dyrektorce.
- Niekoniecznie – bąknąłem ponuro, zarzucając pasek
mojej torby na ramię. Popatrzyłem jednak jeszcze na starszego zamyślony. – A
twój współlokator? Nie będę mu przeszkadzał?
Ruszyliśmy do wyjścia. Jong Hyun szedł przodem, z
rękami w kieszeniach swoich dresowych spodni. Czułem się dziwnie, kiedy na mnie
spoglądał. Posyłał mi wtedy niemal niewidoczny uśmiech, a ja się zastanawiałem
czy sobie tego przypadkiem nie wyobrażałem tylko.
- Mieszkam sam, jako jedyny. Mój współlokator
wyleciał w pierwszym semestrze za narkotyki. Od tego czasu nie mieszkałem z
nikim.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem, wydając z siebie
krótkie „Aha”. To wiele wyjaśniało.
Szedłem przez większość czasu obok niego. Kiedy otwierał od wewnątrz drzwi
szkolnego budynku trzymałem się z tyłu, żeby nie przeszkadzać i zastanawiałem
się przy tym, jak przerwać tą krępującą ciszę. To znaczy krępującą dla mnie.
Jong Hyun wydawał się być rozluźniony pomimo, że nadal ewidentnie nie dopisywał
mu humor. Poprawiło mu się jednak wyraźnie, bo jego spojrzenie nie było już
takie melancholijne.
W duchu sam cieszyłem się, że nie jestem w tym sam.
Może nie byliśmy wielkimi przyjaciółmi, ale myśl, że miało się w kimś choć
minimalne wsparcie dodawała otuchy. Czułem się w obowiązku odwdzięczyć mu się.
Nie zrobił dla mnie jakoś szczególnie wiele, niemniej wystarczyło mi to, że nie
paradowałem z siniakami poturbowany, jak lis przy drodze. Byłem pewien, że i
tak będzie mnie wkurzał, a ja zapragnę go utopić w zupie. Postanowiłem jednak
dać temu dinozaurowi szansę. Zakładałem, że takie zachowanie to tylko maska,
która miała mu pomóc uporać się ze zmartwieniami.
- Czuj się jak u siebie – powiedział,
przepuszczając mnie przodem. Zdążyło mi sia zrobić zimno, choć mrozu wielkiego
nie było. Miałem na sobie tylko krótki rękawek, a włosy nadal były wilgotne.
Liczyłem, że się nie rozchoruję.
Rozejrzałem się zaciekawiony. Wcześniej jakoś nie
zastanawiało mnie, jak może wyglądać jego pokój. Był taki, jak wszystkie inne,
ale bardziej schludny. Jedno łóżko nie było wcale zasłane, musiało służyć za
kanapę, bo ktoś (prawdopodobnie Jong Hyun) przykrył je tylko narzutą. Wolne
biurko wyglądało na w ogóle nieużywane, jednak na tablicy korkowej poprzypinane
były wycinki z gazet z krótkimi artykułami o muzyce. Książki na półce poustawiane
były chyba od linijki, alfabetycznie od Z do A. Znajdowały się na niej tylko
pozycje napisane przez Stephena Kinga, na stojaku z płytami widziałem Iron
Maiden oraz Marylina Mansona, przeplatających się z jakimiś japońskimi
artystami. To było zaskakujące. Nie wiem, czego się spodziewałem, ale na pewno
nie tego.
- Idę do pod prysznic, a ty się połóż. Rano dam ci
jakieś ubrania, nie przejmuj się. Zaraz wrócę – rzucił, ale nie czekał na moją
odpowiedź. Zniknął za drzwiami prowadzącymi do łazienki, na co tylko sam sobie
skinąłem głową, bardziej odruchowo, niż zamierzenie.
Odstawiłem torbę na pusty blat. Wyjąłem jedynie z
niej telefon, żeby w razie czego go słyszeć, a po tym spojrzałem z
powątpiewaniem na łóżko chłopaka. Podszedłem do niego powoli, ostrożnie, jakbym
na szubienicę miał iść zamiast spać. Usiadłem na jego brzegu niepewnie. Miękki
materac ugiął się pod moim ciężarem. Jęknął cicho, a kołdra zaszeleściła, gdy
układałem się w niej ostrożnie. W tym momencie poczułem, jak bardzo byłem
zmęczony. Zrzuciłem z nóg buty, od razu rzucając się z utęsknieniem na
poduszkę. Nagle wszystkie wątpliwości mnie opuściły. Łóżko zbyt kusiło, aby mu
się opierać. To nic, że należało do Jong Hyuna, że pościel nim pachniała, że
podobało mi się to, jak rozluźniałem się dzięki temu z błogim uśmiechem.
Zamknąłem oczy, pragnąc jak najszybciej usnąć. To było dla mnie zbyt wiele. Za
dużo emocji, jak na jeden dzień. Postanowiłem martwić się rano.
Szmer wody, uderzającej o brodzik działał jak
kołysanka. Min Ho mnie tym wkurzał strasznie, bo przychodził późno i tłukł się
po łazience, kiedy ja byłem już na etapie półsnu. Teraz błądziłem gdzieś na
krawędzi jawy, ściskając rąbek kołdry zawzięcie, przytulając go do siebie. Nie
przeszkadzało mi to, co zazwyczaj mnie drażniło. Wcisnąłem nos w poszewkę, a
gdybym był jeszcze na tyle świadom, żeby myśleć pewnie zdumiałoby mnie to, że
podobał mi się ten zapach. Teraz leżałem bezwładnie, miarowo oddychając. Nie
miałem siły się ruszyć, ani tym bardziej ochoty. Jak to dobrze, że nie
musiałem.
- Nie za dobrze ci? – Usłyszałem gdzieś za sobą,
ale nie zareagowałem. Jong Hyun musiał już wyjść, bo przez zamglony umysł
przebijała się miętowa woń męskiego kosmetyku.
Mruknąłem tylko coś niewyraźnie, co spotkało się z
pełnym politowania westchnieniem. Zmarszczyłem brwi, w dalszym ciągu się nie
ruszając. Kołdra uniosła się nieznacznie, po czym do moich pleców przylgnęło
ciepłe ciało. Ramiona chłopaka oplotły mnie w pasie, gdy przytulał się do mnie
z cichym pomrukiem, jaki zapewne świadczył o zadowoleniu. Wsunął nos w moje
włosy i jeszcze odetchnął głęboko ostatni raz zaraz po tym, jak odnalazł dla siebie
najwygodniejszą pozycję.
Czułem się dziwnie nie dlatego, że mnie to
krępowało. Przeciwnie – po raz pierwszy od dłuższego czasu mogłem się rozluźnić
na tyle, aby poczuć się komfort psychiczny oraz spokojnie
oddawać się odpoczynkowi, jakiego nie potrafiłem zaznać pomimo, że sypiałem
odpowiednio. Może to przez myśl, że ktoś dzielił ze mną problemy, może przez
wyrozumiałość i współczucie, jakim obdarzył mnie Jong Hyun – nie miałem
pewności. Byłem za to pewien, że decyzja o wejściu do tej sali była jedną z
najlepszych, jakie podjąłem.
~***~