Tytuł:
Aeroplane
Paring:
JongKey
Gatunek:
Angst
Ostrzeżenia:
BRAK
„All
that I know there's nothing here to run from.
Cause everybody here's got somebody to lean
on.”
Coldplay – Don’t Panic
Długie, szczupłe palce z delikatnością przesuwały
się po gładkiej, metalowej powierzchni. Towarzyszyło temu ciche westchnienie,
kiedy ciemne oczy lustrowały z nieskrywaną tęsknotą budowę samolotu. Badały
kształt skrzydeł i dzioba, zerkały przez szklane drzwi na deskę rozdzielczą.
Wpatrywały się w maszynę z mieszanką uwielbienia oraz nieopisanym pragnieniem,
czającym się w głębi połyskujących tęczówek.
Chłopak wypuścił powoli powietrze z płuc czując
narastający ucisk w gardle. Zdusił w sobie łzy, które zmoczyły pojedynczymi
kroplami jego długie rzęsy i na kilka krótkich chwil pozwolił powiekom opaść. Zwilżył
usta koniuszkiem języka. Dłoń, która do tej pory spoczywała na drzwiach kadłuba
zsunęła się, opadając luźno wzdłuż smukłego ciała. Kącik jego ust drgnął,
unosząc się nieznacznie. W tej chwili marzył jedynie o tym, aby znów usiąść w
fotelu pilota. Poczuć we krwi szalejącą adrenalinę, rozgrzewającą do
czerwoności opustoszały umysł.
Zaczesał blond włosy do tyłu, odsuwając je z oczu.
Wsunął na głowę kask, po czym płynnym ruchem wskoczył do kabiny, podciągając
się na rękach. Opadł miękko na fotel, momentalnie rozluźniając swoje mięśnie.
Na jego pełnych, idealnie wykrojonych ustach zagościł miękki uśmiech. Niemal
czule pogładził ster, zaciskając na nim palce.
Czuł się tak, jak podczas spotkania z dobrym
znajomym, którego nie widziało się od wielu lat. Zagryzł dolną wargę, kiedy w
jego żyłach zapłonęło bliskie mu uczucie zniecierpliwienia. Stłumił je jednak w
sobie, biorąc głęboki wdech. Zatrzymał powietrze w płucach, nim wypuścił je
ustami. Szybka kasku zaparowała, choć on nie przejął się tym zbytnio. To nie
było ważne. Lotnisko było dla niego zarówno początkiem, jak i końcem
wszystkiego, co w jego życiu naprawdę się liczyło. Pilotaż niemal od pierwszego
dnia łączył się z uczuciem, którego wcześniej nie zaznał. Ekscytacja
przeplatała się ze skrępowaniem, mieszanka emocji za każdym razem poruszała
jego serce na tak wiele sposobów, budząc w nim coś, czego długo nie mógł
nazwać. I czego określić nigdy nie musiał jako pierwszy.
Potrzebował chwili ukojenia, jakie dawało mu to
ciasne, przytłaczające miejsce. Budziło w nim najlepsze, jak i te najgorsze
wspomnienia. Tęsknił, a jednocześnie pragnął już nigdy więcej nie oglądać tej
piekielnej maszyny, która teraz go pochłonęła. Za każdym razem otaczały go
ciężkie myśli, jakich nie potrafił się pozbyć. Widział w wyobraźni ciemne
tęczówki, wpatrujące się w niego z niegasnącą czułością. Wspominał duże, męskie
dłonie, jakie z niebywałą wręcz delikatnością potrafiły dotykać jego chłodnej
momentami skóry, głaszcząc ją z niemym uwielbieniem, jakby był najpiękniejszą
istotą. Tęsknił za ciepłym, łagodnym uśmiechem, który nawet po tylu latach,
tylko w jego umyśle potrafił obezwładnić go swoją mocą, poruszyć drżące serce i
sprawić, że desperacko łaknął miękkich ust, na których rozkwitał.
Po raz kolejny zapiekły go oczy. Zacisnął usta w
wąską kreskę, na chwilę opuszczając głowę. Musiał się uspokoić. Zebrać w sobie,
jak i opanować drżenie odzianych w grube rękawice dłoni, którego dotychczas nie
zarejestrował. Złapał za linkę, przymocowaną do szklanych drzwi kadłuba, by
zaraz pociągnąć, zatrzaskując je za sobą.
- Ki Bum!
Poderwał głowę gwałtownie, wyrwany ze swojego
letargu. Z wieży kontrolnej wybiegł wysoki chłopak z rozchełstaną marynarką oraz
zawieszonym na szyi identyfikatorem, który teraz, razem z krawatem powiewał
ponad jego ramieniem. Blondyn zapiął pospiesznie pasy. Uruchomił maszynę,
chaotycznie wręcz rzucając się w kabinie. Modlił się w duchu, by szybko uzyskać
odpowiednie obroty i móc wystartować, nim jego przyjaciel dopadnie samolotu.
Nie czekając, aż przekona się, kto jest szybszy zaczął kołować. Chciał się
oddalić, dać czas maszynie na zebranie się w sobie, a przy tym rozpędzić ją do
odpowiedniej prędkości, żeby oderwać koła od asfaltu.
- Ki Bum, natychmiast zawróć! – Głos w słuchawce,
jaką zamontowano w kasku trzeszczał, jednak chłopak był pewien, że wyłapał w
nim nutę paniki. Uśmiechnął się gorzko. Pamiętał, jak kierownik zmiany tym
głosem, przepełnionym wtedy goryczą drwił z niego, kiedy to on chciał powstrzymać start. – Zatrzymaj samolot!
Nie słuchał. Patrzył przed siebie, a narastająca
ekscytacja zmieszana z nutą paniki obezwładniła go. Zacisnął mocniej palce na
sterach w miarę, jak maszyna nabierała upragnionej prędkości. Silniki huczały w
ten charakterystyczny sposób, zagłuszając umysł, który krzyczał, że to, co
robił, było złe i niewłaściwe. Turbiny pracowały na najwyższych obrotach tak
dynamicznie, jak w tamtej chwili biło jego serce. Kółko nosowe oderwało się od
ziemi. Drzewa, jakie otaczały lotnisko zostawiał pod sobą w miarę, jak ciężka
maszyna wznosiła się. Rozpościerający się przed nim błękit nieba w momencie
ukoił go. Przestał się wahać, a choć adrenalina płynęła gorącym strumieniem w
jego krwi towarzyszył temu swego rodzaju stan błogiego spokoju. Przecież robił
to wielokrotnie. Latanie było częścią życia, jakie pragnął spędzić za sterem
samolotu.
Odchylił głowę, opuszczając powieki. Uśmiechnął się
bezwiednie pozwalając, by kilka łez spłynęło po bladych policzkach, kiedy wyrównał
lot. Słyszał, jak kontroler wykrzykuje coś do jego ucha, nie potrafił tylko
złożyć słów w logiczną całość. Wychwytywał pojedyncze myśli, które jak igły
wbijały się w jego serce, uciskając klatkę piersiową ciężarem wspomnień.
Wiedział, że to mu go nie zwróci. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego
zachowanie jest lekkomyślne, prowadzi do nikąd. Mimo to nie potrafił oprzeć się
tej pokusie, z jaką walczył siedem lat, gdy zapadł wyrok zakazujący mu pracy,
jako pilot. Próbował wieźć normalne życie, znalazł pracę, do której codziennie
chodził. Spotykał się ze znajomymi, żartował, jadł regularne posiłki i chodził
na zakupy, kiedy znalazł wolną chwilę tylko dla siebie – jednak czy można żyć,
jakby nic się nie stało, kiedy traci się w jednej chwili dwie najważniejsze
rzeczy, dla których pragnęło się budzić?
Szarpnął sterem, usiłując w ten sposób odgonić
pesymistyczne myśli. Maszyna wykonała gwałtowny zwrot, zawisając w powietrzu
niemal pionowo. Starał się jak mógł poczuć znów radość, jaką dawało mu
zasiadanie w kokpicie. Nie potrafił jej odnaleźć. Choć odpychał od siebie tą
myśl, głęboko w podświadomości zdawał sobie sprawę z tego, że nie poczuje ulgi,
a jeszcze większe rozgoryczenie. Samolot wirował, podobnie jak umysł chłopaka,
gdy próbował zignorować ciepły, łagodny głos, przemawiający do niego. Próbujący
namówić go, ażeby posłuchał zdrowego rozsądku i zawrócił.
Pamiętał swój pierwszy samodzielny lot. Kiedy to on
był kapitanem. Pamiętał zapach, jaki mu towarzyszył. Drapiąca w gardle woń
papierosów, dochodząca z tylnego siedzenia i rozbawiony śmiech, podczas gdy on
w panice targał sterem, chcąc przejąć kontrolę nad maszyną. Nie mówił o tym,
ale nadal dobrze wiedział, jakie słowa padały z pulchnych warg. Tych samych
warg, które z takim nienasyceniem badały jego własne, gdy rozdygotany opuścił
kabinę nie wierząc w to, że udało mu się wylądować.
- Key… - Cichy szept sprawił, że chłopak drgnął, a
dziób odrzutowca uniósł się lekko, po czym opadł, wracając do poprzedniej
pozycji. – Jong Hyun by tego nie chciał, proszę cię, zawróć…
Łzy gwałtownym strumieniem spłynęły po jego twarzy,
kapiąc na kołnierzyk kombinezonu. Nie starał się ich powstrzymywać. Potrzebował
dać upust emocjom, jakie tłumił przez te lata udając, że potrafi się otrząsnąć
i załagodzić ból, jaki odczuwał. Oszukiwał się, choć nie dopuszczał do siebie
tej myśli. Karmił się złudzeniami mimo, że nieustannie w jego głowie widniał obraz
wybuchającego samolotu. Ogień, jaki trawił potężną maszynę, gdy zerwała się ze
swojego kursu i runęła na ziemię wciąż na nowo odżywał we wspomnieniach, paląc
gorącem serce, na nowo rozbudzając uśpione uczucia.
Tęsknota wlała się w jego umysł tak gwałtownie, że
zakręciło mu się w głowie. Niemal czuł, jak silne ramiona go obejmują,
przyciągają do ciepłego ciała, pozwalając znaleźć schronienie przed tym, z czym
borykał się na co dzień. Słyszał kojący głos, szepczący mu do ucha czułe słowa.
Męska dłoń głaskała go po głowie, a zgrabne palce przeczesywały jasne pasma
włosów. Jego zmysły otumanił zapach męskich perfum i papierosów, mieszający się
z zapachem spalin, który choć na swój sposób drażniący stanowił dla niego
integralną część męskiego ciała, przy którym pragnął znów usnąć.
Sięgnął dłonią przed siebie w stronę przełącznika.
Drżącym palcem go wcisnął, zamykając oczy. Silnik zgasł, a samolot gwałtownie
zwolnił pozwalając, aby cisza wlała się do jego skołatanego umysłu pozwalając
na chwilowe wytchnienie. Przed oczyma stanął mu widok, jaki niejednokrotnie był
przyczyną jego bezsenności oraz dręczących go koszmarów, a jaki teraz zdawał się
być sprzymierzeńcem, niemal pożądaną rzeczywistością.
- KI BUM! – Rozdzierający krzyk pełen paniki wyrwał
go z zadumy. Gwałtownie złapał się steru, kiedy dziób maszyny zaczął opadać.
Oddech chłopaka przyspieszył. Serce uderzyło mocniej w piersi, a krew
zaszumiała mu w uszach, tym samym sprawiając, że zrobiło mu się słabo. Widział
przed sobą rozpościerający się pas startowy, patrzył wprost na niego, podczas
gdy samolot nabierał coraz to większej prędkości, podrygując niebezpiecznie. –
WŁĄCZ TE PIEPRZONE SILNIKI! ZRÓB COŚ, ZDĄŻYSZ JESZCZE! PODERWIJ TEN ZŁOM!
Jego odrętwiałe usta rozciągnęły się w łagodnym
uśmiechu. Wiedział, że dałby radę, ale nie chciał. Rozluźnił się, bezwładnie
zawisając na pasach, jakie trzymały go w fotelu. Odliczał sekundy, jakie jeszcze
mu pozostały. Które musiał wytrzymać i wyczekać, nim zazna w końcu upragnionego
spokoju, jakiego nie czuł od dawna. Zamknął oczy, przygotowując się na
zderzenie.
Ogłuszający huk spłoszył ptaki, jakie przysiadły na
pobliskich drzewach, zmuszając je do poderwania się w panice i ucieczki.
Maszyna w jednej chwili stanęła w płomieniach. Fala, jaka przetoczyła się po
lotnisku sprawiła, że w wieży kontrolnej zatrzeszczały szyby. Słup ognia
momentalnie wzniósł się z rozbitego samolot w chwili wybuchu, pochłaniając
maszynę kłębami gryzącego dymu oraz płomieniami, jakie lizały zachłannie
metalowy kadłub. Silny podmuch wiatru rozsypał iskry, jakby uwieczniając tym
samym salwę rozgoryczenia samotnej egzystencji, zmagającej się z rozpaczą, po
utracie powodu, dla którego pragnęła istnieć. Ponieważ straciła kogoś, na kim
mogła polegać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz