5 czerwca 2016

Aeroplane


Tytuł: Aeroplane
Paring: JongKey
Gatunek: Angst
Ostrzeżenia: BRAK

„All that I know there's nothing here to run from.
 Cause everybody here's got somebody to lean on.”
Coldplay – Don’t Panic

Długie, szczupłe palce z delikatnością przesuwały się po gładkiej, metalowej powierzchni. Towarzyszyło temu ciche westchnienie, kiedy ciemne oczy lustrowały z nieskrywaną tęsknotą budowę samolotu. Badały kształt skrzydeł i dzioba, zerkały przez szklane drzwi na deskę rozdzielczą. Wpatrywały się w maszynę z mieszanką uwielbienia oraz nieopisanym pragnieniem, czającym się w głębi połyskujących tęczówek.
Chłopak wypuścił powoli powietrze z płuc czując narastający ucisk w gardle. Zdusił w sobie łzy, które zmoczyły pojedynczymi kroplami jego długie rzęsy i na kilka krótkich chwil pozwolił powiekom opaść. Zwilżył usta koniuszkiem języka. Dłoń, która do tej pory spoczywała na drzwiach kadłuba zsunęła się, opadając luźno wzdłuż smukłego ciała. Kącik jego ust drgnął, unosząc się nieznacznie. W tej chwili marzył jedynie o tym, aby znów usiąść w fotelu pilota. Poczuć we krwi szalejącą adrenalinę, rozgrzewającą do czerwoności opustoszały umysł.
Zaczesał blond włosy do tyłu, odsuwając je z oczu. Wsunął na głowę kask, po czym płynnym ruchem wskoczył do kabiny, podciągając się na rękach. Opadł miękko na fotel, momentalnie rozluźniając swoje mięśnie. Na jego pełnych, idealnie wykrojonych ustach zagościł miękki uśmiech. Niemal czule pogładził ster, zaciskając na nim palce.
Czuł się tak, jak podczas spotkania z dobrym znajomym, którego nie widziało się od wielu lat. Zagryzł dolną wargę, kiedy w jego żyłach zapłonęło bliskie mu uczucie zniecierpliwienia. Stłumił je jednak w sobie, biorąc głęboki wdech. Zatrzymał powietrze w płucach, nim wypuścił je ustami. Szybka kasku zaparowała, choć on nie przejął się tym zbytnio. To nie było ważne. Lotnisko było dla niego zarówno początkiem, jak i końcem wszystkiego, co w jego życiu naprawdę się liczyło. Pilotaż niemal od pierwszego dnia łączył się z uczuciem, którego wcześniej nie zaznał. Ekscytacja przeplatała się ze skrępowaniem, mieszanka emocji za każdym razem poruszała jego serce na tak wiele sposobów, budząc w nim coś, czego długo nie mógł nazwać. I czego określić nigdy nie musiał jako pierwszy.
Potrzebował chwili ukojenia, jakie dawało mu to ciasne, przytłaczające miejsce. Budziło w nim najlepsze, jak i te najgorsze wspomnienia. Tęsknił, a jednocześnie pragnął już nigdy więcej nie oglądać tej piekielnej maszyny, która teraz go pochłonęła. Za każdym razem otaczały go ciężkie myśli, jakich nie potrafił się pozbyć. Widział w wyobraźni ciemne tęczówki, wpatrujące się w niego z niegasnącą czułością. Wspominał duże, męskie dłonie, jakie z niebywałą wręcz delikatnością potrafiły dotykać jego chłodnej momentami skóry, głaszcząc ją z niemym uwielbieniem, jakby był najpiękniejszą istotą. Tęsknił za ciepłym, łagodnym uśmiechem, który nawet po tylu latach, tylko w jego umyśle potrafił obezwładnić go swoją mocą, poruszyć drżące serce i sprawić, że desperacko łaknął miękkich ust, na których rozkwitał.
Po raz kolejny zapiekły go oczy. Zacisnął usta w wąską kreskę, na chwilę opuszczając głowę. Musiał się uspokoić. Zebrać w sobie, jak i opanować drżenie odzianych w grube rękawice dłoni, którego dotychczas nie zarejestrował. Złapał za linkę, przymocowaną do szklanych drzwi kadłuba, by zaraz pociągnąć, zatrzaskując je za sobą.
- Ki Bum!
Poderwał głowę gwałtownie, wyrwany ze swojego letargu. Z wieży kontrolnej wybiegł wysoki chłopak z rozchełstaną marynarką oraz zawieszonym na szyi identyfikatorem, który teraz, razem z krawatem powiewał ponad jego ramieniem. Blondyn zapiął pospiesznie pasy. Uruchomił maszynę, chaotycznie wręcz rzucając się w kabinie. Modlił się w duchu, by szybko uzyskać odpowiednie obroty i móc wystartować, nim jego przyjaciel dopadnie samolotu. Nie czekając, aż przekona się, kto jest szybszy zaczął kołować. Chciał się oddalić, dać czas maszynie na zebranie się w sobie, a przy tym rozpędzić ją do odpowiedniej prędkości, żeby oderwać koła od asfaltu.
- Ki Bum, natychmiast zawróć! – Głos w słuchawce, jaką zamontowano w kasku trzeszczał, jednak chłopak był pewien, że wyłapał w nim nutę paniki. Uśmiechnął się gorzko. Pamiętał, jak kierownik zmiany tym głosem, przepełnionym wtedy goryczą drwił z niego, kiedy to on chciał powstrzymać start. – Zatrzymaj samolot!
Nie słuchał. Patrzył przed siebie, a narastająca ekscytacja zmieszana z nutą paniki obezwładniła go. Zacisnął mocniej palce na sterach w miarę, jak maszyna nabierała upragnionej prędkości. Silniki huczały w ten charakterystyczny sposób, zagłuszając umysł, który krzyczał, że to, co robił, było złe i niewłaściwe. Turbiny pracowały na najwyższych obrotach tak dynamicznie, jak w tamtej chwili biło jego serce. Kółko nosowe oderwało się od ziemi. Drzewa, jakie otaczały lotnisko zostawiał pod sobą w miarę, jak ciężka maszyna wznosiła się. Rozpościerający się przed nim błękit nieba w momencie ukoił go. Przestał się wahać, a choć adrenalina płynęła gorącym strumieniem w jego krwi towarzyszył temu swego rodzaju stan błogiego spokoju. Przecież robił to wielokrotnie. Latanie było częścią życia, jakie pragnął spędzić za sterem samolotu.
Odchylił głowę, opuszczając powieki. Uśmiechnął się bezwiednie pozwalając, by kilka łez spłynęło po bladych policzkach, kiedy wyrównał lot. Słyszał, jak kontroler wykrzykuje coś do jego ucha, nie potrafił tylko złożyć słów w logiczną całość. Wychwytywał pojedyncze myśli, które jak igły wbijały się w jego serce, uciskając klatkę piersiową ciężarem wspomnień. Wiedział, że to mu go nie zwróci. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego zachowanie jest lekkomyślne, prowadzi do nikąd. Mimo to nie potrafił oprzeć się tej pokusie, z jaką walczył siedem lat, gdy zapadł wyrok zakazujący mu pracy, jako pilot. Próbował wieźć normalne życie, znalazł pracę, do której codziennie chodził. Spotykał się ze znajomymi, żartował, jadł regularne posiłki i chodził na zakupy, kiedy znalazł wolną chwilę tylko dla siebie – jednak czy można żyć, jakby nic się nie stało, kiedy traci się w jednej chwili dwie najważniejsze rzeczy, dla których pragnęło się budzić?
Szarpnął sterem, usiłując w ten sposób odgonić pesymistyczne myśli. Maszyna wykonała gwałtowny zwrot, zawisając w powietrzu niemal pionowo. Starał się jak mógł poczuć znów radość, jaką dawało mu zasiadanie w kokpicie. Nie potrafił jej odnaleźć. Choć odpychał od siebie tą myśl, głęboko w podświadomości zdawał sobie sprawę z tego, że nie poczuje ulgi, a jeszcze większe rozgoryczenie. Samolot wirował, podobnie jak umysł chłopaka, gdy próbował zignorować ciepły, łagodny głos, przemawiający do niego. Próbujący namówić go, ażeby posłuchał zdrowego rozsądku i zawrócił.
Pamiętał swój pierwszy samodzielny lot. Kiedy to on był kapitanem. Pamiętał zapach, jaki mu towarzyszył. Drapiąca w gardle woń papierosów, dochodząca z tylnego siedzenia i rozbawiony śmiech, podczas gdy on w panice targał sterem, chcąc przejąć kontrolę nad maszyną. Nie mówił o tym, ale nadal dobrze wiedział, jakie słowa padały z pulchnych warg. Tych samych warg, które z takim nienasyceniem badały jego własne, gdy rozdygotany opuścił kabinę nie wierząc w to, że udało mu się wylądować.
- Key… - Cichy szept sprawił, że chłopak drgnął, a dziób odrzutowca uniósł się lekko, po czym opadł, wracając do poprzedniej pozycji. – Jong Hyun by tego nie chciał, proszę cię, zawróć…
Łzy gwałtownym strumieniem spłynęły po jego twarzy, kapiąc na kołnierzyk kombinezonu. Nie starał się ich powstrzymywać. Potrzebował dać upust emocjom, jakie tłumił przez te lata udając, że potrafi się otrząsnąć i załagodzić ból, jaki odczuwał. Oszukiwał się, choć nie dopuszczał do siebie tej myśli. Karmił się złudzeniami mimo, że nieustannie w jego głowie widniał obraz wybuchającego samolotu. Ogień, jaki trawił potężną maszynę, gdy zerwała się ze swojego kursu i runęła na ziemię wciąż na nowo odżywał we wspomnieniach, paląc gorącem serce, na nowo rozbudzając uśpione uczucia.
Tęsknota wlała się w jego umysł tak gwałtownie, że zakręciło mu się w głowie. Niemal czuł, jak silne ramiona go obejmują, przyciągają do ciepłego ciała, pozwalając znaleźć schronienie przed tym, z czym borykał się na co dzień. Słyszał kojący głos, szepczący mu do ucha czułe słowa. Męska dłoń głaskała go po głowie, a zgrabne palce przeczesywały jasne pasma włosów. Jego zmysły otumanił zapach męskich perfum i papierosów, mieszający się z zapachem spalin, który choć na swój sposób drażniący stanowił dla niego integralną część męskiego ciała, przy którym pragnął znów usnąć.
Sięgnął dłonią przed siebie w stronę przełącznika. Drżącym palcem go wcisnął, zamykając oczy. Silnik zgasł, a samolot gwałtownie zwolnił pozwalając, aby cisza wlała się do jego skołatanego umysłu pozwalając na chwilowe wytchnienie. Przed oczyma stanął mu widok, jaki niejednokrotnie był przyczyną jego bezsenności oraz dręczących go koszmarów, a jaki teraz zdawał się być sprzymierzeńcem, niemal pożądaną rzeczywistością.
- KI BUM! – Rozdzierający krzyk pełen paniki wyrwał go z zadumy. Gwałtownie złapał się steru, kiedy dziób maszyny zaczął opadać. Oddech chłopaka przyspieszył. Serce uderzyło mocniej w piersi, a krew zaszumiała mu w uszach, tym samym sprawiając, że zrobiło mu się słabo. Widział przed sobą rozpościerający się pas startowy, patrzył wprost na niego, podczas gdy samolot nabierał coraz to większej prędkości, podrygując niebezpiecznie. – WŁĄCZ TE PIEPRZONE SILNIKI! ZRÓB COŚ, ZDĄŻYSZ JESZCZE! PODERWIJ TEN ZŁOM!
Jego odrętwiałe usta rozciągnęły się w łagodnym uśmiechu. Wiedział, że dałby radę, ale nie chciał. Rozluźnił się, bezwładnie zawisając na pasach, jakie trzymały go w fotelu. Odliczał sekundy, jakie jeszcze mu pozostały. Które musiał wytrzymać i wyczekać, nim zazna w końcu upragnionego spokoju, jakiego nie czuł od dawna. Zamknął oczy, przygotowując się na zderzenie.

Ogłuszający huk spłoszył ptaki, jakie przysiadły na pobliskich drzewach, zmuszając je do poderwania się w panice i ucieczki. Maszyna w jednej chwili stanęła w płomieniach. Fala, jaka przetoczyła się po lotnisku sprawiła, że w wieży kontrolnej zatrzeszczały szyby. Słup ognia momentalnie wzniósł się z rozbitego samolot w chwili wybuchu, pochłaniając maszynę kłębami gryzącego dymu oraz płomieniami, jakie lizały zachłannie metalowy kadłub. Silny podmuch wiatru rozsypał iskry, jakby uwieczniając tym samym salwę rozgoryczenia samotnej egzystencji, zmagającej się z rozpaczą, po utracie powodu, dla którego pragnęła istnieć. Ponieważ straciła kogoś, na kim mogła polegać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz