29 grudnia 2012

Dead Saturday +18


Tytuł: Dead Saturday
Gatunek: Angst +18
Paring: Tae Min (SHINee) & Ye Sung (Super Junior)
Ostrzeżenia: Brak, zdradzałyby zakończenie

Znali się od bardzo dawna. Lee Tae Min i Kim Jong Woon – to o nich tak długo pisali artykuły w gazetach. Dwie kontrowersje były najczęstszym tematem rozmów. Pierwsza – związek dwóch mężczyzn. Druga, różnica wieku, jaka między nimi powstała. Ale oni byli szczęśliwi. Odeszli ze swoich zespołów. SHINee się rozpadło, a Super Junior z trudem podnosiło swoją potłuczoną dumę. Jednak im to nie przeszkadzało. Nie, dopóki mieli siebie.
Byli ze sobą od dawna, co jednak skrupulatnie ukrywali. Spotykali się raz w tygodniu, w ten sam dzień, o tej samej godzinie. Spędzali ze sobą noc nie śpiąc. Leżeli obok siebie wpatrując się w uniesione kąciki ust, układając dłonie na piersiach, słuchając bicia uniesionych serc. Niejednokrotnie pieprzyli się w publicznej toalecie jęcząc jak tanie dziwki. Wielokrotnie kochali się czule we wspólnym łóżku, które dzielili razem jednej nocy, szepcząc czułe słowa, obiecując sobie wieczną miłość.
Związało ich ciche „Kocham cię” wypowiedziane na pierwszej wspólnej imprezie. Od tego wszystko się zaczęło. Regularnie spotykali się ze sobą, w dzień, w którym sobie wyznali uczucia, o godzinie rozpoczęcia zabawy. Wszystko miało znaczenie. Łapczywie chłonęli swój dotyk, na nowo badając ciało, z utęsknieniem szepcząc swoje imiona. Młodszy wplatał się w objęcia starszego popłakując czasem cicho. Leżeli wtedy do późna w nocy przytuleni do siebie, napawając się swoją obecnością. Nad ranem rozstawali się i niecierpliwie wyczekiwali soboty.
Pamiętał dokładnie ich pierwszy stosunek. Drobne, nieśmiałe dłonie młodszego błądziły po nagim ciele w poszukiwaniu doświadczenia, które spływało po gorących plecach jego kochanka. Obdarzał go namiętnymi pocałunkami przy cichych pojękiwaniach, drażniąc się z nim drobnymi otarciami. Gromadzone przez tyle lat pożądanie wybuchło pozbawiając ich tchu. Wpierw delikatne pchnięcia bioder z każdą kolejną chwilą stawały się agresywniejsze, doprowadzając ich do szaleństwa. Niczego nie przegapili z tego pamiętnego momentu, kiedy ich nieśmiałe, pełne chorego pragnienia ruchy doprowadziły kochanków do wspólnego uniesienia. Lee nie był taki niewinny, na jakiego wyglądał, co tylko pobudzało zmysły i doprowadzało Jong Woona do błogiego szaleństwa.
To była ich pierwsza rocznica, którą chcieli spędzić wyjątkowo. Tego dnia pokłócili się pierwszy raz. Nie była to poważna sprzeczka, choć serce młodszego pękało z bólu. Mieszkali ze sobą od paru dni, rodzice Tae Mina postanowili ich odwiedzić. Chłopak nie chciał, jednak jego ukochany nalegał, wmawiając mu, że to dobry pomysł. Przeliczył się. Ojciec młodszego najwyraźniej czekał na odpowiedni moment, aby zaatakować. Słowa wwiercały się w ich zakochane serca, rozsiewając truciznę, niszcząc psychikę. Zostawiły ślad, którego nie mogli już zmyć, nawet czułymi i szczerymi zapewnieniami ich głębokiej miłości. Nie mogli mieć dzieci. Nie mogli stworzyć normalnej rodziny. Jeśli zabraknie jednego, drugi zostanie całkiem sam, jako wyrzutek.
Wypadek zmienił całe ich życie. A w szczególności Tae Mina, który obawiał się najgorszego. Był taki szczęśliwy, kiedy okazało się, że Ye Sung już nie będzie spędzał dni w szpitalu! Pamiętał to nazbyt dokładnie. Pechowa sobota, przerażający pisk opon, cholernie bolesne uderzenie i utrata przytomności, gdy krew zaczęła spływać po masce samochodu. W tej jednej chwili zawalił się cały jego świat. Po raz pierwszy pragnął umrzeć. Choć później całe ich życie uległo drastycznej zmianie. Kochali się już pierwszej nocy, gdy tylko lekarze uznali, że Ye Sung nie musi z nimi przebywać. Tae Min zabrał ukochanego do domu. Wciąż i wciąż powtarzał, że teraz już wszystko będzie dobrze, że nareszcie będą razem. Ale Kim milczał. Po tak wielu nocach, które spędził zapłakany przy jego łóżku teraz miał go przy sobie. Mógł się przytulić do niego, ułożyć klatkę piersiową na jego torsie i zamknąć oczy ze szczęśliwym uśmiechem, błądzącym po jego dziecięcej buzi.
Czuł się chorobliwie szczęśliwy, kiedy rano pomagał mu zejść do kuchni. Zerkał na niego tak często, jak tylko mógł, pod byle pretekstem. Nie jadł, a chłopak go nie zmuszał. Nigdy nie robił nic wbrew jego woli. Głaskał go po chłodnych dłoniach, wpatrując się w jego oczy. Wiedział jednak, że to długo nie potrwa. Kim nie wychodził z domu. Tae Min mu nie pozwalał. Dobrze wiedział, że większość jego przyjaciół się odwróciła. Jedynie Onew i Min Ho go odwiedzali. Chłopak nie miał za złe członkom Super Junior tego, jak się zachowywali. Nienawidzili go, co okazywali na każdym kroku. Szydzili z jego orientacji, winili go za to, co się stało z ich przyjacielem. Zdaniem Si Wona, to Lee spowodował ten wypadek. Był głównym powodem tych kontrowersyjnych artykułów, którymi skrupulatnie oklejał ścianę w sypialni. Przeglądał gazety kilka razy dziennie, aby sprawdzić, czy nie przegapił ważnego fragmentu z wzmianką o nich. Dwójka przyjaciół martwiła się o byłego Maknae zespołu. Lee krzątał się z uśmiechem, wyłapując każde słowo, które do niego kierowali. Niektórych nie rozumiał. Nadal był jeszcze dzieckiem, które musiało się wiele nauczyć.
Kolejną noc spędził w objęciach swojego ukochanego. Szeptał cicho jego imię, przytulając się drobnymi plecami do jego zimnego torsu, splatając razem ich palce, drżąc pod wpływem dotyku. Teraz to on zajmował się zadowalaniem, to on dominował. Choć wcześniej zdarzało się, by Tae Min wychodził z inicjatywą, wiedział, że jego ukochany nie będzie w stanie sprostać ich wspólnym oczekiwaniom.
Kąpali się wspólnie. Robili to dość często, jednak Lee z czułą perfekcją nie odstępował starszego na krok. Z dnia na dzień jego skóra stawała się bledsza, przyjmowała odcień szarości a oczy szkliły się jak od płaczu. Choć Kim nie był chory milczał, nie zadowalając chłopaka nawet cichym „Kocham cię”. Nie musiał, doskonale to wiedział. Gładził jego skórę miękkim ręcznikiem, z dziecinnym uśmiechem na ustach. Był szczęśliwy, mimo, iż nie powinien. Nie przejmował się słowami przyjaciół, którzy po jakimś czasie przestali go odwiedzać. Nie podobało im się zachowanie chłopaka, który zażarcie bronił swojego wygasłego uczucia. Patrzeli na twarz Kima, napotykali jego pusty wzrok i wiedzieli, że nic nie mogą już zrobić.
Minęło pół roku, od pamiętnej soboty, w której jego życie omal nie legło w gruzach. Siedział przy stoliku z lekami nasennymi w ręce, wpatrując się w etykietkę, zachłannie wczytując się w treść. Tak bardzo go kochał. Chciał to wreszcie usłyszeć z jego ust, ciepłych i miękkich jak dawniej. Ale był tylko jeden sposób, by spełnić to marzenie. Podniósł się z miejsca, przeczesując palcami kasztanowe włosy. Wrócił do sypialni wysypując na rękę garść tabletek. Przypominały kolorem cukierki, które Ye Sung tak uwielbiał. Uśmiechając się pod nosem spojrzał na swój skarb. Leżał na łóżku z opuszczonymi powiekami. Wygładził białą koszulę, podchodząc do niego powoli. Spojrzał na zegarek. Dziesiąta trzynaście. Dokładnie za dwie minuty położy się obok niego, rozpamiętując ich pierwsze wyznanie. Czuł ciążące mu powieki, kiedy wsuwał się pod kołdrę, by położyć głowę, na nieruchomej klatce piersiowej. Choć bardzo się starał to zamaskować, nie potrafił. Dopiero teraz do niego dotarło, dlaczego Onew zawsze krzywił się i narzekał na smród, szalejący w domu pomimo różnych świeczek zapachowych, które młodszy poustawiał, aby zniwelować fetor rozkładającego się ciała.
Uśmiechnął się do siebie, kiedy ciężki sen zaczął go otulać przyjemnym ciepłem. Za chwilę miał się spotkać z ukochanym, usłyszeć jego ciepły głos, który pamiętnej soboty zamarł na zawsze, wraz z ciepłem, które tak uwielbiał. Pozostało tylko uczucie, którym obdarzał go, na co dzień. Nim odpłynął całkowicie, przypomniały mu się słowa Min Ho, które wypowiedział podczas ich ostatniego spotkania. Wywołały szerszy uśmiech na drętwiejących ustach chłopaka. Choi miał rację, uświadomił to sobie w tym momencie. Nie był już tym słodkim Maknae, nieśmiałym i wiecznie żywym. Był zboczonym nekrofilem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz