12 grudnia 2012

Into the Fire


Tytuł: Into the Fire
Gatunek: AU
Paring: GTOP
Ostrzeżenia: Raczej brak
Ścieżka dźwiękowa: 1
Opowiadanie wzorowane na filmie 71: Into the Fire.

Droga Mamo
Trafiłem do szkoły. Kilka ostatnich dni zapadło mi w pamięci. Straciłem wszystkich przyjaciół, zaopatrzałem ich w broń, od której ginęli. Nosiłem na plecach rannych przyjaciół, mówiłem im, że wszystko będzie dobrze. Kłamałem. Wiedzieli o tym. Mimo to łgałem w ich umierające oczy, widziałem ich ostatnie tchnienia. Mijałem wrogów starając się przeżyć i wykonać swoje zadanie. Byliśmy w potrzasku, nie mieliśmy szans. Musieliśmy się wycofać. Nie wiem nawet, kiedy zostałem ranny. Wiem tylko, że Yi Jun Su został zastrzelony na moich oczach. Kiedy wciągaliśmy go do ciężarówki oddychał. Brud mieszał się z krwią, a on sam skomlał jak dziecko. Byłem przy nim, kiedy umierał w szpitalu polowym, nim przewieźli nas do szkoły. Zapędzili nas w kozi róg. Stąd nie ma ucieczki. Ale przecież żołnierz nie powinien uciekać, prawda?
Chciałbym Cię, chociaż raz móc zobaczyć, choć przez chwilę. Chciałbym powiedzieć Ci „Nie martw się”. Ale nie mogę. To byłoby kolejne kłamstwo. Teraz jestem bezpieczny, chociaż wcale tego nie czuję. Czuję się bezradny.  To chyba jedyne prawdziwe zdanie, które wypowiedziałem w ciągu ostatnich kilku dni. Nie potrafię zrobić nic, by pomóc przyjacielowi, nie jestem w stanie zasłonić jego pleców, kiedy widzę wymierzony w niego karabin. Jedyne, co potrafię to noszenie broni.
Kolejne dni, muszę spędzić tutaj. Nie jestem sam. Mój pluton składa się z pięćdziesięciu dziewięciu innych uczniów. Wszyscy są młodzi. Za młodzi na śmierć. Nie zdają sobie sprawy z sytuacji, nie wiedzą, co ich czeka. A czeka ich tylko jedno.
Zostałem dowódcą. Ale nie jest to powód do dumy. Jestem odpowiedzialny za ich życie i śmierć. Nie każdemu to odpowiada. Mnie też nie. Wiem, że nie jestem w stanie temu podołać. Ale nie ma wyjścia. To wojna. Nie ma czasu na dyskusje. Zostaliśmy sami. Możemy liczyć tylko na siebie… Na mnie.
Tej nocy nikt nie spał. Po raz pierwszy od wielu dni słyszałem śmiech. Nie potrafiłem ich uciszyć. Nie chciałem. Czułem się jak na jednej z przerw, bez zmartwień i kłopotów. Bez przeświadczenia, że mogę nie przeżyć nocy. W końcu jednak musiałem do nich pójść. Zamilkli, kiedy tylko otwarłem drzwi. Pustka i poczucie bezradności powróciło ze zdwojoną siłą. Nie zdążyłem powiedzieć słowa, kiedy usłyszałem warkot silnika. Warta spisała się na medal, choć składała się z niedoświadczonych młokosów.
Zszedłem pierwszy. Reszta zrobiła to niechętnie, popychana do przodu przez tych odważniejszych. To był nasz kapitan. Dwóch chłopaków się rozpłakało. Ze szczęścia? Wątpię. Tutaj nie można czuć niczego takiego. To raczej był swego rodzaj ulgi, ponieważ mogli jeszcze trochę pożyć. Dostaliśmy posiłki. Dwudziestu uczniów wysiadło z furgonetek. Wystarczyło jedno spojrzenie, aby wiedzieć, co przeszli. Przeszli przez piekło. Jednego wynieśli na noszach, a ja wiedziałem, że trzeba będzie mu wykopać grób.
Ustawili się w szeregu. Wszyscy. Przyglądałem im się, a chociaż ich nie znam, wiem, o czym myślą. Boją się. Tak jak ja. Na moich barkach spoczywa ciężki obowiązek, więc nie daję po sobie tego poznać. Oni nie są głupi, wiedzą. Wodziłem wzrokiem po ich twarzach i wreszcie natrafiłem na niego. Zachciało mi się płakać. Jako jedyny nie wyrażał żadnych emocji. Nie patrzył na mnie, tylko gdzieś przeze mnie. Widziałem ten spokój na jego delikatnej, dziecięcej buzi, jakby nic go nie obchodziło. Jako jedyny się nie odzywał. Nie poruszał ustami, nie przytaknął głową.
Chcę żyć. Chcę wrócić do domu, żywy. Nie wiem, dlaczego, ale ten chłopak dodaje mi siły. Wpływa na innych. Wiem to po jednej nocy. Zaszył się w kącie, nie odzywając się do nikogo, nie patrząc na nikogo. Jakby był nieobecny. O jego imię musiałem spytać chłopaków, z którymi przyjechał. Kwon Ji Yong. Nie wygląda na smoka, chociaż czuję w nim dziwną siłę. Nie tylko ja. Dwójka moich towarzyszów, z którymi przyjechałem mówi to samo. Mam nadzieję, że przeżyjemy.

Droga Mamo
Zabiłem dzisiaj człowieka. Nie… Zabiłem dziecko. Czy to czyni mnie takim, jakimi są oni? Nie mogę spać. Ciągle mam przed oczami jego zakrwawioną twarz i ciche „Mamo” na ustach. On też nie chciał tu być. On też tęsknił, tak jak ja. Ale ja żyję i mam nadzieję.
Nie wiem, czy to był luźny dzień. Wszyscy uczyli się strzelać. Niektórzy z nich pierwszy raz trzymali broń w ręku. Nie ośmielili się mierzyć do siebie. Strzelali do drzewa. Powinienem ich pochwalić, ale co to za osiągnięcie? Uczą się zabijać, czy to wyczyn? Zdobyłem się tylko na jedno skinięcie głową. To nie ja nadzoruję ich trening. Ja się tylko włóczę, nie wiedząc, co zrobić.
Podzieliłem pluton na mniejsze drużyny. Jedni gotują, inni będą zajmować się zakopywaniem zwłok. Nikt nie chciał się zgłosić na ochotnika. Powinienem się im dziwić? Jest tyle pytań, na których nie znam odpowiedzi i nikt nie może mi pomóc. Z każdym kolejnym wystrzałem wiem, że nie mamy szansy na przeżycie. Tylko Kwon Ji Yong sprawia, że mimo wszystko mam nadzieję. Milczy, nie patrząc na nikogo. Skupia się na swojej pracy, każdy rozkaz wykonuje bez wahania, nie dając nawet poznać, czy go zrozumiał. Jego zapał daje innym motywację. Słabą, jednak starają się jak mogą. Chcą przeżyć. Chcą wrócić do matek i rodzin, nie chcą umierać.
Po raz pierwszy na mnie spojrzał, kiedy wystrzeliłem nabój. Po raz pierwszy spojrzał na mnie i widział tylko mnie. Nie wiem, o czym myślał. Jest dla mnie zagadką, której nie mogę rozwiązać. On mi nie pomaga. Mam wrażenie, że go zawiodłem. Zawiodłem i jego i siebie. Ale musiałem to zrobić… Nie, nie musiałem. Dobiłem tego chłopca, choć mogłem pozwolić mu na powolną, bolesną śmierć. Wmawiam sobie, że tak było dla niego lepiej, jednak może on chciał żyć pomimo bólu?
Sam nie wiem, kiedy dokładnie to się stało. Wiem tylko, że było już ciemno. Ustawiłem wartę, jednak w przeciągu kilku kolejnych minut, kiedy tylko zgasło światło przybiegł do mnie Lee Jong Hyun. Wyszedłem razem z innymi. Było ich pięciu. Choćby chcieli próbować, nie mieli szans. Wydałem rozkaz – wszyscy mieli przeczekać w ukryciu, aż przejdą. Ale miałem pecha i nie dziwię się temu. To uczniowie, nie żołnierze.
Jeden z najmłodszych wystrzelił. Trwało to tylko kilka sekund, ukryci za workami z piaskiem zasypaliśmy ich amunicją. Jeden przeżył. Podszedłem do niego. Umierał, a ja mogłem zadecydować czy skrócę mu męki. Nie chciałem. Zrobiłem to. Pociągnąłem za spust. Później słyszałem tylko echo wystrzału. Nikt się nie odezwał. Ji Yong patrzał na mnie. Wiedziałem, że go zawiodłem. Spanikowany kazałem wrócić wszystkim do klasy. Trójka chłopaków została, aby zakopać ciała.

Droga Mamo
Mój pluton potrzebował czterech dni, by uświadomić sobie jak kruche jest życie. Poszliśmy do lasu, by zbadać teren. Omal nie zginąłem. Liście chrzęściły pod naszymi stopami, łamaliśmy gałęzie, przedzierając się przez krzaki. Oprzytomniałem dopiero wtedy, kiedy chłopak przede mną upadł. Krzyknąłem „Padnij!” i przywarłem do wilgotnej ściółki. Spojrzałem na niego. Był martwy. Stróżka krwi ściekała po jego skroni. Chwilę potem usłyszałem odgłos nierównych kroków. Uciekał. Ktoś z naszych poderwał się i pognał za nim. Inni bez wahania zrobili to samo. Nie słuchali, kiedy kazałem im zaczekać. Ruszyłem w pogoń, jednak Kwon Ji Yong złapał mnie za rękaw. Niewiele myśląc wyrwałem się i po chwili biegłem za nimi.
Wypadliśmy na pole pszenicy. Albo żyta. Nie wiem, co to było, jednak napastnik gnał przed siebie. Jego ubranie zlewało się z kolorem zboża. Gorączkowo pędziliśmy za nim, dopóki nie usłyszałem obcego mi głosu. Poznałem go od razu jednak zdezorientowany potrzebowałem kilku sekund, aby zrozumieć znacznie tych słów. Zasadzka. Tak łatwo wyprowadziłem ich na pewną śmierć. Stanęliśmy momentalnie, unosząc pistolety. Rozległ się pojedynczy, głuchy strzał, a później chłopak przede mną gruchnął tępo o ziemię. Kwon znów coś krzyknął. Wszyscy podążali za jego głosem, jakby był ich przywódcą od dawna.
Kontakt z prawej – zaczęliśmy strzelać. Odpowiedzieli tym samym. Widziałem tylko ruchy w zbożu i tam właśnie celowałem. Nie tylko ja. Wszyscy zareagowali tak, jak powinni. Jedni z większym opóźnieniem inni znacznie szybciej. Przywarłem do ziemi, kiedy jeden z naboi świsnął tuż nade mną, by z cichym plaśnięciem zatopić się w ziemi. Dla mnie trwało to kilka godzin. Nie miałem czasu, by sprawdzić, co u innych. Musiałem w nich wierzyć i ufać, że sobie poradzą.
Przeczołgałem się do przodu. Lee Jong Hyun razem z bratem i dwójką innych chłopaków poszli przede mną. Ktoś krzyknął przerażony, ale nie był to nikt z mojego oddziału. Podniosłem się szybko, kiedy miałem pewność, że jestem na tyle blisko, aby celnie trafić w jednego z nich. Poczułem, jak ktoś mnie popycha, uderzyłem skronią o ziemię. Mo Sae Kang przemknął obok mnie niemal na klęczkach, zabijając chłopaka, który omal nie zabił mnie. Usłyszałem tylko ciche „Uważaj Hyung” i nim się obejrzałem Kwon pognał za nim. Otrząsnąłem się z szoku. Kilka chwil później było po wszystkim.
Wróciliśmy do szkoły, niosąc na plecach rannych i zabitych. Z osiemdziesięciu uczniów zostało nas sześćdziesięciu czterech, nie licząc mnie. Wśród tej piętnastki, było trzech śmiertelnie rannych oraz czterech, którzy mieli szansę przeżyć. Nie dysponujemy sprzętem, który jest im w stanie zapewnić życie. Mamo, ja wiem, że oni umrą. Jeśli nie dziś, to za kilka dni. Ale mam nadzieję, że uda się ich uratować.
Skontaktowałem się z moim dowódcą. Sami byli w trakcie walki. Nie słyszałem wszystkiego, co mi powiedział, jednak zdałem szczegółowy raport licząc na to, że on mnie słyszy. Obiecał, że przyśle nam wsparcie. Czekamy kopiąc groby poległym.

Droga Mamo
Nie śpię. I nie spałem, kiedy on do mnie przyszedł. Wyglądał jak zjawa. Płakał. Nawet teraz słyszę jego cichy szloch. Kiedy tylko go zobaczyłem, nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Nie wiedziałem, po co przyszedł. Milczał, tak jak przez pierwsze kilka dni. Później po prostu się do mnie przytulił.  Może to wszystko sobie wyśniłem? Wygląda na to, że podświadomie szukam jakiegokolwiek pocieszenia czy źródła dobroci. Nawet tak marnego, jak uścisk.
Powiedział, że jestem dobrym człowiekiem. Dlaczego tak myśli? Zabijam ludzi. Grzebię poległych przyjaciół. Noszę na plecach broń, której jestem gotów w każdej chwili użyć. Niewiele myśląc, po prostu go objąłem. Chciało mi się płakać, jednak nie zrobiłem tego, ze względu na Ji Yonga. Jest najlepszym, co mnie spotkało. Nie wiem, co to oznacza, ale kiedy patrzę na jego uśpioną twarz, mam ochotę uciekać. Razem z nim, by nie stała mu się krzywda.
Dzisiaj znów pochowaliśmy kolejnych towarzyszy. Ich rany były poważne. Pozostała trójka wije się z bólu, błagając o śmierć. Nie jestem w stanie na nich patrzeć, jednak robię to. Zmieniam im opatrunki, pomagam w trzymaniu ich, kiedy tylko mają dostać zastrzyk z morfiną. A także nadzoruję pracę przy zastawianiu pułapek.
Nie mam pojęcia, jak to się stało, że nie zauważyłem tego wcześniej. Lee Jong Hyun został porwany. Spostrzegłem to dopiero rano, jednak już jest za późno. Jego młodszy brat nie płacze. Cierpliwie pomaga we wszystkim, robiąc kilka rzeczy na raz. Wygląda przerażająco. Wszyscy są podenerwowani, a największe poczucie winy mam ja. Zawiodłem, jako dowódca i jako przyjaciel. Mo Sae Kang rzucił się na mnie na placu z pięściami. Nie mam mu tego za złe, bo zasłużyłem na to. Zareagowałem dopiero wtedy, kiedy Kwon stanął pomiędzy nami i dostał w twarz. Nie splunąłem nawet krwią rzucając się na Sae Kanga z pięściami. Rozdzielali nas. Dopiero Ji uświadomił mi, że nie powinniśmy się bić między sobą. To jest wojna. Musimy się trzymać razem. Ja jestem dowódcą i wydaję rozkazy, oni są moimi podwładnymi i mają się słuchać.
Lee wrócił. Może nie cały, ale żywy. Wraz z dowódcą armii. Patrzył na nas bez lęku. Moi przyjaciele celowali w niego z odbezpieczonej broni. To potwór. Tylko tyle byłem w stanie wywnioskować w pierwszej chwili. Czyścił sobie buty z kurzu, jakby nie był na wojnie. Za pewne zabijał ludzi bez mrugnięcia okiem, by nie przegapić gasnącego w ich oczach życia. Chociaż to my mieliśmy przewagę, chociaż ich było dwóch i nie posiadali broni, nikt nie byłby w stanie strzelić. Wszyscy poruszali się niespokojnie, z odrętwiającym strachem.
Mamo, nie zobaczymy się już więcej. Mogliśmy się poddać, ale zdecydowałem inaczej. Za kilka godzin staniemy do walki z całą armią. Nie mamy szans. Nie zobaczymy się nawet po śmierci. Ktoś, kto zabił i zabije tylu ludzi nie dostąpi zbawienia. Przygotowujemy się do walki. Staram się zagrzewać ich do boju, ale nie wiem, czy mi to wychodzi. Mo Sae Kang razem z bratem Jong Hyuna wyruszyli do lasu. Chcą udawać, że przeszli na ich stronę. Posiłki nie przybyły, jesteśmy zdani na siebie. Chcę móc powiedzieć ci, jak bardzo Cię kocham. Chcę Cię przytulił i rozpłakać się jak dziecko. Nie mogę. Boję się. Nie chcę umierać, nie w taki sposób.

Droga Pani Choi
Moje kondolencje, nie zwrócą Pani dziecka. Mogę jedynie współczuć, ponieważ dobrze wiem, jak wielką stratę Pani poniosła. Mój syn walczył u boku Seung Hyuna. Proszę ich nie opłakiwać, ponieważ to nie zwróci im życia. Proszę się modlić za nich. Te dzieci były dobrymi ludźmi. Zostały zmuszone do noszenia broni oraz zabijania, wbrew swojej woli.
Seung Hyun zginął, jako bohater oraz odważny dowódca, który dzielnie poprowadził swoich podwładnych. Proszę Panią, aby właśnie tak go Pani potraktowała. Dzięki ich męstwu, byliśmy w stanie rozprawić się z armią wroga. Opóźnili ich wystarczająco, byśmy mogli dotrzeć na miejsce na czas, jednak spóźnieni. Przepraszam.
Pani syn walczył do samego końca. Mimo, iż byli wyłącznie żołnierzami-uczniami bez nich nie bylibyśmy w stanie wygrać. Proszę wspominać go, jako bohatera, który poświęcił swoje życie dla ojczyzny oraz rodziny. Prosił mnie, bym przekazał Pani te listy oraz abym powiedział, że bardzo Panią kocha.

Moje najszczersze kondolencje
Sierżant Kwon Seong Hwan

2 komentarze:

  1. Matko... było czuć te emocje, to wszystko, co chciał przekazać pisząc list do swojej matki. Genialne, po prostu genialne. Smok robił im wszystkim nadzieję - takiego go kocham. Seunghyun - dlaczego? Powiedź mi, dlaczego to zrobiłaś? Aż samotna łza spłynęła mi po twarzy, kiedy skończyłam czytać tego shota. Trudno skomentować mi, to jakoś normalnie. Dla mnie było, to po prostu wspaniałe - pomysł, styl i te emocje (wspomniane już wcześniej), nie do pobicia.
    Co, jak co, ale kocham ten film - Into The Fire. Do tej pory zobaczyłam go już z dobre kilka razy. Nie jestem jakąś uczuciową kobietą i nie beczkę przy filmach, ale... on był inny, poruszył mnie, podobnie, jak ten one-shot. Gratuluję. <3

    Weny, duużo weny, czasu i przede wszystkim chęci.

    Pozdrawiam,
    Black.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uhm, mam lekkie "opóźnienie" w kwestii czytania komentarza, który jednak bardzo mnie podbudował! Sama nie wiem, jakim cudem Cię zgubiłam, ale bardzo się cieszę, że Ci się podobało. Szczególnie, że ostatnio moja wena jest wprost proporcjonalnie wielka do niewielkich chęci.

      ~ Sarasil

      Usuń