Tytuł: Into the
Fire
Gatunek: AU
Paring: GTOP
Ostrzeżenia: Raczej brak
Ścieżka
dźwiękowa: 1
Opowiadanie
wzorowane na filmie 71: Into the Fire.
Droga Mamo
Trafiłem do szkoły.
Kilka ostatnich dni zapadło mi w pamięci. Straciłem wszystkich przyjaciół,
zaopatrzałem ich w broń, od której ginęli. Nosiłem na plecach rannych
przyjaciół, mówiłem im, że wszystko będzie dobrze. Kłamałem. Wiedzieli o tym.
Mimo to łgałem w ich umierające oczy, widziałem ich ostatnie tchnienia. Mijałem
wrogów starając się przeżyć i wykonać swoje zadanie. Byliśmy w potrzasku, nie
mieliśmy szans. Musieliśmy się wycofać. Nie wiem nawet, kiedy zostałem ranny.
Wiem tylko, że Yi Jun Su został zastrzelony na moich oczach. Kiedy wciągaliśmy
go do ciężarówki oddychał. Brud mieszał się z krwią, a on sam skomlał jak
dziecko. Byłem przy nim, kiedy umierał w szpitalu polowym, nim przewieźli nas
do szkoły. Zapędzili nas w kozi róg. Stąd nie ma ucieczki. Ale przecież
żołnierz nie powinien uciekać, prawda?
Chciałbym Cię,
chociaż raz móc zobaczyć, choć przez chwilę. Chciałbym powiedzieć Ci „Nie martw
się”. Ale nie mogę. To byłoby kolejne kłamstwo. Teraz jestem bezpieczny,
chociaż wcale tego nie czuję. Czuję się bezradny. To chyba jedyne
prawdziwe zdanie, które wypowiedziałem w ciągu ostatnich kilku dni. Nie
potrafię zrobić nic, by pomóc przyjacielowi, nie jestem w stanie zasłonić jego
pleców, kiedy widzę wymierzony w niego karabin. Jedyne, co potrafię to noszenie
broni.
Kolejne dni, muszę
spędzić tutaj. Nie jestem sam. Mój pluton składa się z pięćdziesięciu
dziewięciu innych uczniów. Wszyscy są młodzi. Za młodzi na śmierć. Nie zdają
sobie sprawy z sytuacji, nie wiedzą, co ich czeka. A czeka ich tylko jedno.
Zostałem dowódcą. Ale
nie jest to powód do dumy. Jestem odpowiedzialny za ich życie i śmierć. Nie
każdemu to odpowiada. Mnie też nie. Wiem, że nie jestem w stanie temu podołać.
Ale nie ma wyjścia. To wojna. Nie ma czasu na dyskusje. Zostaliśmy sami. Możemy
liczyć tylko na siebie… Na mnie.
Tej nocy nikt nie
spał. Po raz pierwszy od wielu dni słyszałem śmiech. Nie potrafiłem ich
uciszyć. Nie chciałem. Czułem się jak na jednej z przerw, bez zmartwień i
kłopotów. Bez przeświadczenia, że mogę nie przeżyć nocy. W końcu jednak
musiałem do nich pójść. Zamilkli, kiedy tylko otwarłem drzwi. Pustka i poczucie
bezradności powróciło ze zdwojoną siłą. Nie zdążyłem powiedzieć słowa, kiedy
usłyszałem warkot silnika. Warta spisała się na medal, choć składała się z
niedoświadczonych młokosów.
Zszedłem pierwszy.
Reszta zrobiła to niechętnie, popychana do przodu przez tych odważniejszych. To
był nasz kapitan. Dwóch chłopaków się rozpłakało. Ze szczęścia? Wątpię. Tutaj
nie można czuć niczego takiego. To raczej był swego rodzaj ulgi, ponieważ mogli
jeszcze trochę pożyć. Dostaliśmy posiłki. Dwudziestu uczniów wysiadło z
furgonetek. Wystarczyło jedno spojrzenie, aby wiedzieć, co przeszli. Przeszli
przez piekło. Jednego wynieśli na noszach, a ja wiedziałem, że trzeba będzie mu
wykopać grób.
Ustawili się w
szeregu. Wszyscy. Przyglądałem im się, a chociaż ich nie znam, wiem, o czym
myślą. Boją się. Tak jak ja. Na moich barkach spoczywa ciężki obowiązek, więc
nie daję po sobie tego poznać. Oni nie są głupi, wiedzą. Wodziłem wzrokiem po
ich twarzach i wreszcie natrafiłem na niego. Zachciało mi się płakać. Jako
jedyny nie wyrażał żadnych emocji. Nie patrzył na mnie, tylko gdzieś przeze
mnie. Widziałem ten spokój na jego delikatnej, dziecięcej buzi, jakby nic go
nie obchodziło. Jako jedyny się nie odzywał. Nie poruszał ustami, nie
przytaknął głową.
Chcę żyć. Chcę wrócić
do domu, żywy. Nie wiem, dlaczego, ale ten chłopak dodaje mi siły. Wpływa na
innych. Wiem to po jednej nocy. Zaszył się w kącie, nie odzywając się do
nikogo, nie patrząc na nikogo. Jakby był nieobecny. O jego imię musiałem spytać
chłopaków, z którymi przyjechał. Kwon Ji Yong. Nie wygląda na smoka, chociaż
czuję w nim dziwną siłę. Nie tylko ja. Dwójka moich towarzyszów, z którymi
przyjechałem mówi to samo. Mam nadzieję, że przeżyjemy.
Droga Mamo
Zabiłem dzisiaj
człowieka. Nie… Zabiłem dziecko. Czy to czyni mnie takim, jakimi są oni? Nie
mogę spać. Ciągle mam przed oczami jego zakrwawioną twarz i ciche „Mamo” na
ustach. On też nie chciał tu być. On też tęsknił, tak jak ja. Ale ja żyję i mam
nadzieję.
Nie wiem, czy to był
luźny dzień. Wszyscy uczyli się strzelać. Niektórzy z nich pierwszy raz
trzymali broń w ręku. Nie ośmielili się mierzyć do siebie. Strzelali do drzewa.
Powinienem ich pochwalić, ale co to za osiągnięcie? Uczą się zabijać, czy to
wyczyn? Zdobyłem się tylko na jedno skinięcie głową. To nie ja nadzoruję ich
trening. Ja się tylko włóczę, nie wiedząc, co zrobić.
Podzieliłem pluton na
mniejsze drużyny. Jedni gotują, inni będą zajmować się zakopywaniem zwłok. Nikt
nie chciał się zgłosić na ochotnika. Powinienem się im dziwić? Jest tyle pytań,
na których nie znam odpowiedzi i nikt nie może mi pomóc. Z każdym kolejnym
wystrzałem wiem, że nie mamy szansy na przeżycie. Tylko Kwon Ji Yong sprawia,
że mimo wszystko mam nadzieję. Milczy, nie patrząc na nikogo. Skupia się na
swojej pracy, każdy rozkaz wykonuje bez wahania, nie dając nawet poznać, czy go
zrozumiał. Jego zapał daje innym motywację. Słabą, jednak starają się jak mogą.
Chcą przeżyć. Chcą wrócić do matek i rodzin, nie chcą umierać.
Po raz pierwszy na
mnie spojrzał, kiedy wystrzeliłem nabój. Po raz pierwszy spojrzał na mnie i
widział tylko mnie. Nie wiem, o czym myślał. Jest dla mnie zagadką, której nie
mogę rozwiązać. On mi nie pomaga. Mam wrażenie, że go zawiodłem. Zawiodłem i
jego i siebie. Ale musiałem to zrobić… Nie, nie musiałem. Dobiłem tego chłopca,
choć mogłem pozwolić mu na powolną, bolesną śmierć. Wmawiam sobie, że tak było
dla niego lepiej, jednak może on chciał żyć pomimo bólu?
Sam nie wiem, kiedy
dokładnie to się stało. Wiem tylko, że było już ciemno. Ustawiłem wartę, jednak
w przeciągu kilku kolejnych minut, kiedy tylko zgasło światło przybiegł do mnie
Lee Jong Hyun. Wyszedłem razem z innymi. Było ich pięciu. Choćby chcieli
próbować, nie mieli szans. Wydałem rozkaz – wszyscy mieli przeczekać w ukryciu,
aż przejdą. Ale miałem pecha i nie dziwię się temu. To uczniowie, nie żołnierze.
Jeden z najmłodszych
wystrzelił. Trwało to tylko kilka sekund, ukryci za workami z piaskiem
zasypaliśmy ich amunicją. Jeden przeżył. Podszedłem do niego. Umierał, a ja
mogłem zadecydować czy skrócę mu męki. Nie chciałem. Zrobiłem to. Pociągnąłem
za spust. Później słyszałem tylko echo wystrzału. Nikt się nie odezwał. Ji Yong
patrzał na mnie. Wiedziałem, że go zawiodłem. Spanikowany kazałem wrócić wszystkim
do klasy. Trójka chłopaków została, aby zakopać ciała.
Droga Mamo
Mój pluton
potrzebował czterech dni, by uświadomić sobie jak kruche jest życie. Poszliśmy
do lasu, by zbadać teren. Omal nie zginąłem. Liście chrzęściły pod naszymi stopami,
łamaliśmy gałęzie, przedzierając się przez krzaki. Oprzytomniałem dopiero
wtedy, kiedy chłopak przede mną upadł. Krzyknąłem „Padnij!” i przywarłem do
wilgotnej ściółki. Spojrzałem na niego. Był martwy. Stróżka krwi ściekała po
jego skroni. Chwilę potem usłyszałem odgłos nierównych kroków. Uciekał. Ktoś z
naszych poderwał się i pognał za nim. Inni bez wahania zrobili to samo. Nie
słuchali, kiedy kazałem im zaczekać. Ruszyłem w pogoń, jednak Kwon Ji Yong
złapał mnie za rękaw. Niewiele myśląc wyrwałem się i po chwili biegłem za nimi.
Wypadliśmy na pole
pszenicy. Albo żyta. Nie wiem, co to było, jednak napastnik gnał przed siebie.
Jego ubranie zlewało się z kolorem zboża. Gorączkowo pędziliśmy za nim, dopóki
nie usłyszałem obcego mi głosu. Poznałem go od razu jednak zdezorientowany
potrzebowałem kilku sekund, aby zrozumieć znacznie tych słów. Zasadzka. Tak
łatwo wyprowadziłem ich na pewną śmierć. Stanęliśmy momentalnie, unosząc
pistolety. Rozległ się pojedynczy, głuchy strzał, a później chłopak przede mną gruchnął
tępo o ziemię. Kwon znów coś krzyknął. Wszyscy podążali za jego głosem, jakby
był ich przywódcą od dawna.
Kontakt z prawej –
zaczęliśmy strzelać. Odpowiedzieli tym samym. Widziałem tylko ruchy w zbożu i
tam właśnie celowałem. Nie tylko ja. Wszyscy zareagowali tak, jak powinni.
Jedni z większym opóźnieniem inni znacznie szybciej. Przywarłem do ziemi, kiedy
jeden z naboi świsnął tuż nade mną, by z cichym plaśnięciem zatopić się w
ziemi. Dla mnie trwało to kilka godzin. Nie miałem czasu, by sprawdzić, co u
innych. Musiałem w nich wierzyć i ufać, że sobie poradzą.
Przeczołgałem się do
przodu. Lee Jong Hyun razem z bratem i dwójką innych chłopaków poszli przede
mną. Ktoś krzyknął przerażony, ale nie był to nikt z mojego oddziału.
Podniosłem się szybko, kiedy miałem pewność, że jestem na tyle blisko, aby
celnie trafić w jednego z nich. Poczułem, jak ktoś mnie popycha, uderzyłem
skronią o ziemię. Mo Sae Kang przemknął obok mnie niemal na klęczkach,
zabijając chłopaka, który omal nie zabił mnie. Usłyszałem tylko ciche „Uważaj
Hyung” i nim się obejrzałem Kwon pognał za nim. Otrząsnąłem się z szoku. Kilka
chwil później było po wszystkim.
Wróciliśmy do szkoły,
niosąc na plecach rannych i zabitych. Z osiemdziesięciu uczniów zostało nas
sześćdziesięciu czterech, nie licząc mnie. Wśród tej piętnastki, było trzech
śmiertelnie rannych oraz czterech, którzy mieli szansę przeżyć. Nie dysponujemy
sprzętem, który jest im w stanie zapewnić życie. Mamo, ja wiem, że oni umrą.
Jeśli nie dziś, to za kilka dni. Ale mam nadzieję, że uda się ich uratować.
Skontaktowałem się z
moim dowódcą. Sami byli w trakcie walki. Nie słyszałem wszystkiego, co mi
powiedział, jednak zdałem szczegółowy raport licząc na to, że on mnie słyszy.
Obiecał, że przyśle nam wsparcie. Czekamy kopiąc groby poległym.
Droga Mamo
Nie śpię. I nie
spałem, kiedy on do mnie przyszedł. Wyglądał jak zjawa. Płakał. Nawet teraz
słyszę jego cichy szloch. Kiedy tylko go zobaczyłem, nie wiedziałem, co mam
powiedzieć. Nie wiedziałem, po co przyszedł. Milczał, tak jak przez pierwsze
kilka dni. Później po prostu się do mnie przytulił. Może to wszystko
sobie wyśniłem? Wygląda na to, że podświadomie szukam jakiegokolwiek
pocieszenia czy źródła dobroci. Nawet tak marnego, jak uścisk.
Powiedział, że jestem
dobrym człowiekiem. Dlaczego tak myśli? Zabijam ludzi. Grzebię poległych
przyjaciół. Noszę na plecach broń, której jestem gotów w każdej chwili użyć.
Niewiele myśląc, po prostu go objąłem. Chciało mi się płakać, jednak nie
zrobiłem tego, ze względu na Ji Yonga. Jest najlepszym, co mnie spotkało. Nie
wiem, co to oznacza, ale kiedy patrzę na jego uśpioną twarz, mam ochotę
uciekać. Razem z nim, by nie stała mu się krzywda.
Dzisiaj znów
pochowaliśmy kolejnych towarzyszy. Ich rany były poważne. Pozostała trójka wije
się z bólu, błagając o śmierć. Nie jestem w stanie na nich patrzeć, jednak
robię to. Zmieniam im opatrunki, pomagam w trzymaniu ich, kiedy tylko mają
dostać zastrzyk z morfiną. A także nadzoruję pracę przy zastawianiu pułapek.
Nie mam pojęcia, jak
to się stało, że nie zauważyłem tego wcześniej. Lee Jong Hyun został porwany.
Spostrzegłem to dopiero rano, jednak już jest za późno. Jego młodszy brat nie
płacze. Cierpliwie pomaga we wszystkim, robiąc kilka rzeczy na raz. Wygląda
przerażająco. Wszyscy są podenerwowani, a największe poczucie winy mam ja.
Zawiodłem, jako dowódca i jako przyjaciel. Mo Sae Kang rzucił się na mnie na
placu z pięściami. Nie mam mu tego za złe, bo zasłużyłem na to. Zareagowałem
dopiero wtedy, kiedy Kwon stanął pomiędzy nami i dostał w twarz. Nie splunąłem
nawet krwią rzucając się na Sae Kanga z pięściami. Rozdzielali nas. Dopiero Ji
uświadomił mi, że nie powinniśmy się bić między sobą. To jest wojna. Musimy się
trzymać razem. Ja jestem dowódcą i wydaję rozkazy, oni są moimi podwładnymi i
mają się słuchać.
Lee wrócił. Może nie
cały, ale żywy. Wraz z dowódcą armii. Patrzył na nas bez lęku. Moi przyjaciele
celowali w niego z odbezpieczonej broni. To potwór. Tylko tyle byłem w stanie
wywnioskować w pierwszej chwili. Czyścił sobie buty z kurzu, jakby nie był na
wojnie. Za pewne zabijał ludzi bez mrugnięcia okiem, by nie przegapić gasnącego
w ich oczach życia. Chociaż to my mieliśmy przewagę, chociaż ich było dwóch i
nie posiadali broni, nikt nie byłby w stanie strzelić. Wszyscy poruszali się
niespokojnie, z odrętwiającym strachem.
Mamo, nie zobaczymy
się już więcej. Mogliśmy się poddać, ale zdecydowałem inaczej. Za kilka godzin
staniemy do walki z całą armią. Nie mamy szans. Nie zobaczymy się nawet po
śmierci. Ktoś, kto zabił i zabije tylu ludzi nie dostąpi zbawienia.
Przygotowujemy się do walki. Staram się zagrzewać ich do boju, ale nie wiem,
czy mi to wychodzi. Mo Sae Kang razem z bratem Jong Hyuna wyruszyli do lasu.
Chcą udawać, że przeszli na ich stronę. Posiłki nie przybyły, jesteśmy zdani na
siebie. Chcę móc powiedzieć ci, jak bardzo Cię kocham. Chcę Cię przytulił i
rozpłakać się jak dziecko. Nie mogę. Boję się. Nie chcę umierać, nie w taki
sposób.
Droga Pani Choi
Moje kondolencje, nie
zwrócą Pani dziecka. Mogę jedynie współczuć, ponieważ dobrze wiem, jak wielką
stratę Pani poniosła. Mój syn walczył u boku Seung Hyuna. Proszę ich nie
opłakiwać, ponieważ to nie zwróci im życia. Proszę się modlić za nich. Te
dzieci były dobrymi ludźmi. Zostały zmuszone do noszenia broni oraz zabijania,
wbrew swojej woli.
Seung Hyun zginął,
jako bohater oraz odważny dowódca, który dzielnie poprowadził swoich
podwładnych. Proszę Panią, aby właśnie tak go Pani potraktowała. Dzięki ich męstwu,
byliśmy w stanie rozprawić się z armią wroga. Opóźnili ich wystarczająco, byśmy
mogli dotrzeć na miejsce na czas, jednak spóźnieni. Przepraszam.
Pani syn walczył do
samego końca. Mimo, iż byli wyłącznie żołnierzami-uczniami bez nich nie
bylibyśmy w stanie wygrać. Proszę wspominać go, jako bohatera, który poświęcił
swoje życie dla ojczyzny oraz rodziny. Prosił mnie, bym przekazał Pani te listy
oraz abym powiedział, że bardzo Panią kocha.
Moje
najszczersze kondolencje
Sierżant
Kwon Seong Hwan
Matko... było czuć te emocje, to wszystko, co chciał przekazać pisząc list do swojej matki. Genialne, po prostu genialne. Smok robił im wszystkim nadzieję - takiego go kocham. Seunghyun - dlaczego? Powiedź mi, dlaczego to zrobiłaś? Aż samotna łza spłynęła mi po twarzy, kiedy skończyłam czytać tego shota. Trudno skomentować mi, to jakoś normalnie. Dla mnie było, to po prostu wspaniałe - pomysł, styl i te emocje (wspomniane już wcześniej), nie do pobicia.
OdpowiedzUsuńCo, jak co, ale kocham ten film - Into The Fire. Do tej pory zobaczyłam go już z dobre kilka razy. Nie jestem jakąś uczuciową kobietą i nie beczkę przy filmach, ale... on był inny, poruszył mnie, podobnie, jak ten one-shot. Gratuluję. <3
Weny, duużo weny, czasu i przede wszystkim chęci.
Pozdrawiam,
Black.
Uhm, mam lekkie "opóźnienie" w kwestii czytania komentarza, który jednak bardzo mnie podbudował! Sama nie wiem, jakim cudem Cię zgubiłam, ale bardzo się cieszę, że Ci się podobało. Szczególnie, że ostatnio moja wena jest wprost proporcjonalnie wielka do niewielkich chęci.
Usuń~ Sarasil